Kiedy dwa tygodnie temu Donald Trump podjął nagłą decyzję o wycofaniu wojsk z północnej Syrii, amerykańskie media przypomniały o jego nieruchomościach w Stambule. Sławny ekonomista, laureat Nagrody Nobla Paul Krugman napisał wprost, że prezydent sprzedał Kurdów, bo "ma interesy biznesowe w Turcji".
Porzucenie najwierniejszego sojusznika Stanów Zjednoczonych w wojnie z Państwem Islamskim rozpętało za Atlantykiem sporą burzę. Zaraz po tym, jak armia turecka wkroczyła na kurdyjskie tereny, by dokonać tam etnicznej czystki i przepędzonych Kurdów zastąpić syryjskimi uchodźcami, prezydent USA zaczął się wić. Nałożył na turecki reżim sankcje, co do których nikt nie ma złudzeń, że mogą powstrzymać Recepa Tayyipa Erdoğana. Amerykański przywódca może już jednak powiedzieć, że nie chodziło mu o utrzymanie przyjaźni z tureckim prezydentem i dochód z dwóch wysokościowców Trump Towers w Stambule. Że ważny jest interes Ameryki, którą zbyt wiele kosztuje militarne pacyfikowanie licznych konfliktów w różnych punktach globu. Wspieranie kurdyjskich aspiracji niepodległościowych to bardzo drogi interes, bo zarówno Turcja, jak i Iran zrobią wszystko, by Kurdystan nigdy nie powstał. Owszem, jego mieszkańcy okazali się bardzo użyteczni podczas dwóch wojen w Zatoce Perskiej, gdy Waszyngton potrzebował sprzymierzeńca na terenie Iraku, czego wspomnieniem jest nadal istniejąca kurdyjska autonomia na północy tego kraju. Jednak strategiczna sytuacja na Bliskim Wschodzie bardzo się zmieniła. Zniszczenie Państwa Islamskiego, do czego Kurdowie walnie się przyczynili, paradoksalnie sprawiło, że przestali być potrzebni zarówno Stanom Zjednoczonym, jak i Europie. Nie są już sojusznikami, ale przeszkodą w relacjach z bliskowschodnimi mocarstwami. I kłopotliwym wyrzutem sumienia, o którym chce się jak najszybciej zapomnieć. W przypadku narodu kurdyjskiego to ostatnie Zachodowi wychodzi najlepiej.
Enigmatyczna nacja
Kurdowie uchodzą za jeden z najstarszych narodów świata, który mógł się narodzić nawet kilka tysięcy lat przed naszą erą w rejonie górskich jezior Van i Urmia. Było to tak dawno, że badaczom starożytności pozostają jedynie spekulacje. "W zasadzie Kurdowie są uznawani za potomków starożytnego ludu Medów oraz Persów, którzy przemieszczali się wąskimi przejściami górskimi między Kaukazem i Morzem Kaspijskim ku zachodniemu Iranowi (nazewnictwo współczesne). Mówi się też o nich jako o grupie etnicznej, która powstała w wyniku procesu scalania się takich plemion jak: Guti, Kurti, Mede, Mard, Carduchi, Gordyene, Adianbene, Zila i Khaldi oraz migracji indoeuropejskich plemion w góry Zagros około 4 tys. lat temu" – opisuje Piotr Pochyły w opracowaniu "Źródła tożsamości narodowej Kurdów". O tym, że istnieje taka nacja, świat dowiedział się dużo później. "Nazwę «Kurd» upowszechnili dopiero pisarze arabscy w średniowieczu, w okresie inwazji islamu na obszary Kurdystanu. W czasach tych nie wydaje się, by używali jej zbyt powszechnie sami Kurdowie. Znacznie późniejsza kronika «Szerefname» podaje w każdym razie, że pierwsze plemiona kurdyjskie nazywały siebie Badżnawi i Boti" – pisze Leszek Dzięgiel w książce "Węzeł kurdyjski: kultura, dzieje, walka o przetrwanie".
Nie wiadomo, ilu przedstawicieli liczy sobie ten naród. W zależności od źródła szacuje się, iż rozsianych po całym świecie jest dziś 25–50 mln Kurdów. Tak wielki rozstrzał wynika z braku jakichkolwiek wiarygodnych statystyk. "Państwa takie jak Turcja, Syria czy Iran zwykły zaniżać liczebność mniejszości kurdyjskiej, a sami Kurdowie mają tendencję do jej zawyżania" – czytamy w monografii "Turcja i Europa. Wyzwania i szanse" pod red. Adama Szymańskiego. Jej autorzy twierdzą, iż Kurdów powinno być obecnie ok. 40 mln. Wliczając zarówno tych, którzy zamieszkują ok. 450 tys. km kw. nieistniejącego na mapach politycznych Kurdystanu, jak i liczne diaspory w Niemczech, USA i Rosji.