"Byliśmy w parku na spacerze. Mówi, że coś dla mnie ma. Żebym mu przypomniała, jak będziemy się rozstawać. Ale wcześniej dał mi to do kieszeni kurtki. Na takiej ładnej karteczce było napisane: kocham cię. Później przyjechał do mnie jeszcze wieczorkiem do domu. Zapytał, czy widziałam karteczkę. Mówię, że tak. A on do mnie: kocham cię mocno moja gwiazdeczko i ty dobrze o tym wiesz" – tak Edyta opisywała koleżance nowo poznanego mężczyznę.

Reklama

Był wrzesień 2005 roku. To właśnie wtedy Arkadiusz Bareja zaczepił Edytę Wieczorek na portalu Sympatia.pl.

"Cześć. Nie bardzo wiem, co mam napisać na początku, ale dopiero się zarejestrowałem i nie wiem dokładnie, jak to działa. Nazywam się Arek i mieszkam w Warszawie. Zapisałem się, bo trochę znudziło mi się już bycie w pojedynkę. Teraz mając trzydziechę na karku, chciałbym mieć kogoś bliskiego" – zaczął.

Tydzień później wybrali się na pierwszą randkę. Edyta była oczarowana. Znajomość rozwijała się w bardzo dynamicznym tempie. Z opowieści Arkadiusza wynikało, że jego nazwisko to nie zbieg okoliczności. Miał być wnukiem znanego reżysera. Zawodowo miał prowadzić z kolegami firmę montującą sieci teletechniczne. Jego rodzice po sprzedaży domu w Warszawie, wyprowadzili się do Trabucco we Włoszech. Wyznał Edycie, że kiedyś był w związku, ma poważne podejście do życia i myśli o założeniu rodziny.

"Uwielbia spacery, długie rozmowy, nie jest typem imprezowicza"

"Dobrze zbudowany (to po treningach), troszkę wyższy ode mnie, ale nie za dużo. Bardzo spokojny, ciepły, z poczuciem humoru, mający ogromną wiedzę z historii i mitologii itd. Po prostu humanista. Raczej domator. Uwielbia spacery, długie rozmowy, nie jest typem imprezowicza, nie cierpi marketów, lansowania się, wykorzystywania itd. Nie umie tańczyć, hihi" – pisała Edyta do koleżanki.

Komputer. Kompetencje cyfrowe / ShutterStock
Reklama

Edyta pracowała w austriackiej firmie jako księgowa, dobrze zarabiała. Miała samochód i kawalerkę w podwarszawskich Ząbkach. Do pełni szczęścia brakowało jej tylko drugiej połówki. Marzyła o założeniu rodziny.

- Myślę, że Bareja był pierwszym polskim oszustem internetowym, o którym zrobiło się głośno. Pierwszym, który znalazł się w sądzie i wobec którego doszło do aktu oskarżenia. Trzeba pamiętać, że proces ten miał miejsce w 2005 roku. Wtedy te znajomości przez internet nie były tak powszechne. Dziś to normalne, że ludzie poznają się w ten sposób a wtedy dosyć wstydliwe – mówi Helena Kowalik, dziennikarka i pisarka specjalizująca się w sprawach kryminalnych, która obserwowała proces Barei.

Według niej to czego dopuścił się mężczyzna było klasycznym internetowym oszustwem, które jakiś czas temu, ale na dużo większą skalę, zostało pokazane w filmie "Oszust z Tindera".

On szukał kobiet, które by go wsparły finansowo. Był niewątpliwie inteligentny, bo wymyślał te wszystkie niestworzone historie na swój temat. Ta fantazja i elokwencja pomagały mu w tym skrupulatnym przygotowywaniu swojego fałszywego wizerunku, mamieniu ofiar. Gdy widział, że niczego nie ugra albo ofiara nie jest podatna na jego bajki, znikał. Arkadiusz pisząc do tych dziewczyn, bo Edyta nie była jedyną, ustalono nawet, że gdy romansował z nią, korespondował z 24 innymi kobietami, był bardzo romantyczny, cytował nawet Szekspira. To może dziwić, tym bardziej że w jego domu nie znaleziono żadnych książek, poza dwoma poświęconymi kryminologii, w tym jednej autorstwa Brunona Hołysta – opowiada Kowalik.

"Jedyną jej wadą było to, że chciała być szczęśliwa"

Romantyczne wyznania i czar jaki roztaczał Arkadiusz, uśpiły czujność Edyty. Dziewczyna nie wpadła na pomysł, by w jakikolwiek sposób sprawdzić, czy ukochany mówi prawdę. – Nie sprawdziła, że we Włoszech nie ma miasta o nazwie Trabucco, a jest to jedynie nazwa firmy, która produkuje sprzęt wędkarski. Pasją Arkadiusza było łowienie ryb. Nawet na portalu zamieszczał zdjęcia, na których pozował w slipkach i złowionymi rybami – wspomina Kowalik.

W rzeczywistości rodzina Arkadiusza nie miała żadnego domu. Mężczyzna nie mieszkał, jak opowiadał, w 160-metrowym apartamencie z chorą ciotką, tylko w 48-metrowym zapuszczonym i zadłużonym mieszkaniu wspólnie z matką. Nie prowadził żadnej firmy, nie był „rekinem biznesu”, a swój czas spędzał przed ekranem komputera wabiąc kolejne ofiary.

- Edysia była radosną i pogodną kobietą. Jedyną jej wadą było to, że chciała być szczęśliwa. Zwariowała dla niego. Mówiła, że jest najszczęśliwszą kobietą na świecie. Ale za wszelką cenę próbowała zdobyć pieniądze, które miały być na ten jego biznes. Żyła w stresie – zeznawała w sądzie jej przyjaciółka.

"Czułam, że stanie się coś złego"

Matka Edyty była jedną z bliskich kobiecie osób, która w bajki poznanego przez jej córkę mężczyzny nie wierzyły.

- Czułam, że stanie się coś złego. Ostatni raz z córką widziałam się 21 października. Przyjechała do domu, do Łowicza. Opowiadała, że zapoznała chłopaka. Ciągnęłam ją za język, bo mówiła niechętnie. Coś mi nie grało. Ale powiedziała: "Mamo, naoglądałaś się tych programów kryminalnych i wszystko czarno widzisz" – mówiła przed wymiarem sprawiedliwości.

Zaskakującym mogło być także to, że Arkadiusz prosił Edytę, by ich związek pozostał na jakiś czas tajemnicą. Nie chciał, by przedstawiała go bliskim. Tłumaczył, że chce wybrać odpowiedni moment, zrobić na nich jak najlepsze wrażenie i potrzebuje do tego czasu.

Randka przy świecach / ShutterStock

Dość szybko z jego strony zaczęły pojawiać się poważne deklaracje. Padały słowa "kocham cię"; "chcę spędzić z tobą resztę życia". Po niespełna miesiącu znajomości Arkadiusz oświadczył się Edycie. Zapowiedział, że miłość przypieczętują rodowymi obrączkami, które przyjadą z Włoch. Miał nawet zarezerwować termin w urzędzie stanu cywilnego na grudzień, ona w listopadzie miała wybrać się na przymiarki sukni ślubnej. Choć ich życie wyglądało na sielankę, Arkadiusz często nie miał czasu, by się z nią spotkać. Tłumaczył to nawałem pracy, kolejnymi zleceniami.

- Arkadiusz wiedział, że Edyta jest dobrze sytuowana. Sam też podawał się za prężnie działającego przedsiębiorcę. W pewnym momencie zaczął opowiadać jej o intratnym biznesie, który może zrobić. Chciał kupić komputery od niemieckiego klienta. To miała być nadzwyczajna okazja, ale brakowało mu funduszy, by doprowadzić do finalizacji tej transakcji. Zaczął ją namawiać na to, by pożyczyła mu pieniądze. Mówił, że za to, co zarobią kupią sobie większe mieszkanie a 17 grudnia staną na ślubnym kobiercu. Kiedy on rzekomo miał dobijać targu w Szczecinie a ona śledziła palcem po mapie trasę jego wyprawy, Arkadiusz tak naprawdę kręcił się po Warszawie i umawiał na randki z kolejnymi kobietami – opowiada Kowalik.

70 tysięcy złotych na intratny biznes

Nie musiał długo namawiać Edyty na to, by mu pomogła. Choć sama nie dysponowała kwotą, jakiej potrzebował, postanowiła wziąć kilka pożyczek. W PKO BP to był kredyt na 24 tys. zł, w Pekao S.A. na prawie 19 tys. zł, 10 tys. dostała z własnej firmy. Pożyczek udzielili także bliscy, z którymi Edyta miała dobre relacje - 10 tys. od ciotki, 5 tys. od kolegi, 3 tys. od siostry i 2 tys. od przyjaciółki. Suma, którą mu pożyczyła wynosiła 70 tys. złotych.

Udaną transakcję mieli wspólnie celebrować 10 listopada przy ul. Magiera na warszawskich Bielanach. To mieszkanie Arkadiusz wynajął kilka tygodni wcześniej. Właścicielka była zaskoczona tym, że w ogóle się nie targował, bo zazwyczaj "wszyscy tak robili". Tego dnia Edyta była ostatni raz widziana przez kolegów i koleżanki z pracy. Wyszła z pracy po godz. 16 i pojechała do Arkadiusza. W 2005 roku 10 listopada wypadał w czwartek, po tym dniu z racji święta, były jeszcze trzy dni wolnego. Edyta w poniedziałek nie pojawiła się w pracy, nie odbierała telefonów. To było do niej niepodobne, bo była bardzo sumienną i obowiązkową osobą. Rodzina szybko zgłosiła sprawę na policję.

Gdy przeszukiwano mieszkanie Edyty stwierdzono, że zniknęło z niego kilka rzeczy – komputer, trochę kosztowności. Arkadiusz bardzo szybko znalazł się w kręgu podejrzanych. Zachowywał się dziwnie, gdy usłyszał, że policja poszukuje kobiety, sprawiał wrażenie jakby w ogóle się tym nie przejął. Twierdził, że to ona pożyczyła od niego dużą sumę pieniędzy. Zeznania świadków, w tym znajomych z pracy, potwierdziły, że było na odwrót. W mieszkaniu, w którym mieszkał z matką znaleziono nóż, wspomniane już książki z zakresu kryminologii oraz umowę najmu. Arkadiusz podczas przesłuchań zaprzeczał temu, że byli zaręczeni, rzekomej daty ślubu w ogóle nie zarezerwował w urzędzie. Okazało się, że jest rozwodnikiem, który znęcał się nad żoną. Po rozstaniu z nią przeprowadził się do matki i żył na jej koszt.

"To niewygórowana cena za szczęśliwe życie, prawda?"

Edyta przed zaginięciem otrzymała maila rzekomo od byłej partnerki Arkadiusza.

"Pewnie nie wiesz, kim jestem, więc się przedstawię. Nazywam się Ania. Wiem, że od dłuższego czasu spotykasz się z Arkiem, ale uwierz, to nie ma sensu. Im wcześniej dasz sobie z nim spokój, tym szybciej kogoś sobie znajdziesz, na świecie są miliony facetów. To ja pomogę mu zrealizować jego marzenia i cel. Mam na myśli pewną transakcję. To niewygórowana cena za szczęśliwe życie, prawda?" – brzmiała treść maila.

Arkadiusz przyznał podczas zeznań, że wysłał go sam. – Chciał w ten sposób wejść jej na ambicję i jeszcze bardziej skłonić do tego, by pożyczyła mu pieniądze. To zakochanie, zauroczenie w tym mężczyźnie pozbawiło ją niestety racjonalnego myślenia, również w kwestii finansowej – uważa Kowalik.

ShutterStock

Podczas pierwszego przeszukania wynajętego przez Arkadiusza mieszkania przy Magiera niczego nie znaleziono. Dopiero po miesiącu właścicielka zgłosiła się na policję i powiedziała, że fugi są zabrudzone a z rachunków wynikało, że w ciągu kilku dni zużyto 700 litrów wody. Podczas ponownego przeszukania policjanci rozkręcili kabinę prysznicową i znaleźli ślady głównie w postaci brunatnej cieczy, włosów oraz wspomnianych przebarwień na fudze. Gdy ślady porównano z próbkami DNA zaginionej, okazało się, że to krew Edyty. Ustalono, że mieszkanie przez dwa dni było wietrzone, co zdziwiło sąsiadów, bo listopad 2005 był wyjątkowo zimny. Z korespondencji z jedną z kobiet Bareja miał napisać, że w mieszkaniu, które wynajmuje "śmierdzi trupem".

"Pani tak zapytała, to ja odpowiadam"

- Proces był poszlakowy. Nie wiadomo, co stało się z jej ciałem. Nie odnaleziono jej w rejestrach osób NN, czyli o nieustalonej tożsamości. Dla jej rodziców to było bardzo bolesne. Jej ojciec zmarł w międzyczasie na serce. Zapewne te okropne przeżycia związane z rozprawami sądowymi miały na to duży wpływ. Arkadiusz nigdy nie przyznał się do zabójstwa. Podczas procesu mówił, że w ogóle nie zapraszał jej do mieszkania, a 10 listopada nie byli umówieni. Podczas pierwszego procesu z racji braku mocnych dowodów został uniewinniony od zarzutu zabójstwa i otrzymał jedynie wyrok czterech lat za oszustwo. Pamiętam jego tryumfujący uśmiech, gdy przez korytarz szedł ze swoim adwokatem. Będąc w areszcie pisał listy do matki. Treść ich dotyczyła świetnego towarzystwa biznesmenów, które miał poznać za kratami. Jeden z nich miał mieć firmę we Włoszech i pomóc mu w kupnie domu nad brzegiem morza. Snuł wizje, że razem z matką pojadą tam, zamieszkają i będzie wspaniale. Ta matka zresztą przychodziła pod to więzienie, broniła go. Sama też często nie mówiła prawdy. Gdy ścigano ją za zaległe czynsze, chodziła do administracji, opowiadała, że jej syn jest ciężko chory na białaczkę i podawała to jako argument, by zwolniono ją z opłat i anulowano zadłużenie. Dopiero podczas rozprawy wyszło na jaw, że żadnej choroby nie było – wyjaśnia Kowalik.

Cały czas twierdził, że nie wie, co stało się z Edytą. Gdy go przesłuchiwano powiedział, że "mu na niej zależało, kochał ją". Zapytany o to, dlaczego mówi o niej w czasie przeszłym odpowiedział: "Pani tak zapytała, to ja odpowiadam".

Dopiero w 2014 roku Bareja został skazany za zabójstwo Edyty Wieczorek na dożywotnie pozbawienie wolności.

"Sąd nie ma co do winy oskarżonego żadnych wątpliwości. Tylko oskarżony miał motyw, by zabić. Nie zamierzał oddać pieniędzy, nie zamierzał brać ślubu" – brzmiało uzasadnienie wyroku. Sąd apelacyjny również utrzymał wyrok.

- Oskarżony zabił młodą, ufającą mu kobietę, przed którą było całe życie. Słuszne i sprawiedliwe jest, by resztę życia spędził w warunkach więziennej izolacji – argumentował sędzia Paweł Rysiński z sądu apelacyjnego