Był 19 lutego 1980 roku. W mieszkaniu Danuty Orzechowskiej zadzwonił telefon. To zaniepokojeni jej nieobecnością współpracownicy próbowali dowiedzieć się dlaczego nie pojawiła się w pracy. Danuta, która na co dzień była montażystką i inspektorką programów telewizyjnych w TVP, słynęła z sumienności i punktualności, jej nagła nieobecność była dla nich sygnałem, że stało się coś niepokojącego.
Telefon odebrała jej 18-letnia córka Katarzyna. Orzechowska w mieszkaniu przy Noakowskiego 10 w Warszawie mieszkała z nią oraz sublokatorem. Po 20 latach związku rozwiodła się z mężem Jerzym. Małżeństwo rozpadło się, bo jak tłumaczył potem mężczyzna, Orzechowska nie miała łatwego charakteru. Ciągle wypominała mu to, że za mało zarabia i nie spełnia jej oczekiwań. Po rozwodzie Jerzy związał się i zamieszkał z nową partnerką i jej córką.
Przerażające znalezisko
Katarzyna zapytana czy wie, gdzie przebywa jej matka odpowiedziała, że nie ma pojęcia co się z nią dzieje. Gdy odłożyła słuchawkę, zadzwoniła do Jerzego i poinformowała, że matka nie pojawiła się w pracy i jest poszukiwana. Mężczyzna szybko zadzwonił na milicję i zgłosił zaginięcie byłej żony. Mijały kolejne godziny, a Danuty nadal nie było…
Dzień później – 20 lutego 1980 roku, podczas trwających przy Jeziorku Czerniakowskim w Warszawie prac, dwóch robotników zauważyło pływający na jego tafli duży, owinięty w gazetę garnek. Kiedy wyłowili go z wody i postanowili rozpakować ich oczom ukazała się odcięta kobieca głowa. Przerażające znalezisko od razu zgłosili na milicję. Szybkie ustalenia wykazały, że głowa należy właśnie do Danuty Orzechowskiej. Sekcja zwłok wykazała, że odcięto ją tasakiem lub siekierą. Identyfikacji dokonał Jerzy Orzechowski i to on stał się pierwszym podejrzanym w sprawie zabójstwa kobiety.
Kilka kolejnych dni upłynęło milicji na poszukiwaniu reszty ciała denatki. Odnaleziono je na Dworcu Centralnym. Z pozostawionej tam brązowej walizki ze skaju unosił się nieprzyjemny zapach. Gdy otwarto ją w obecności milicji okazało się, że w środku znajduje się rozczłonkowane, nagie kobiece ciało z odciętą głową i nogami. Te znaleziono w drugiej torbie wyprodukowanej w NRD i zamykanej na zamek błyskawiczny. Co ciekawe nogi pozbawione zostały rzepek kolanowych. Poza ciałem w torbie znajdował się także bukiet kwiatów składający się z żonkila, tulipana i frezji. Identyfikacja potwierdziła, że zwłoki te również należą do Danuty Orzechowskiej.
Nie interesowała się domem, stawiała na karierę?
To właśnie podczas przesłuchania Jerzy Orzechowski zeznał, że rozwiódł się z żoną, bo ta ciągle coś mu wypominała. Ponadto nie interesowała się domem, a stawiała głównie na karierę i rozwój zawodowy. Córką Kasią opiekowała się babcia i gosposia. Choć początkowo to właśnie Jerzy był głównym podejrzanym, milicja szybko zmieniła trop śledztwa. Podobnie było w przypadku sublokatora Danuty. W czasie, gdy doszło do tej tragedii, Roman, bo tak miał na imię, przebywał w delegacji. Obawiano się, że aktu zbrodni dokonał seryjny morderca lub dewiant seksualny. Milicja podejrzewała, że jeśli ten scenariusz jest prawdziwy, zaatakuje ponownie. Z tego powodu walizkę i torbę pokazano w materiale wyemitowanym przed Dziennikiem Telewizyjnym.
"19 lutego wyszła z domu i nie dotarła do pracy Danuta Orzechowska. Zwłoki kobiety zostały znalezione w walizce i torbie podróżnej. Jeżeli ktoś widział 19 lub 20 lutego kogoś z taką walizką i torbą, proszony jest o kontakt z komendą" – brzmiał komunikat. Po emisji na milicję zgłosiła się niejaka Irena Podlaska. Kobieta była sąsiadką Orzechowskiej i tego dnia widziała córkę zamordowanej, która taszczyła walizkę w tym samym kolorze, jak zaprezentowana w komunikacie. Wspominała, że chciała Kasi pomóc ją nieść, ale ta nie zgodziła się na to. Milicjanci nie chcieli początkowo brać tej wersji pod uwagę. Uważali, że Kasia to bardzo spokojna dziewczyna. Gdy rewidowali mieszkanie przy Noakowskiego częstowała ich herbatą. Stwierdzili jednak, że jeszcze raz sprawdzą lokal.
Planowała tę zbrodnię od trzech lat
Kiedy do tego doszło okazało się, że tapeta jest w plamach krwi, a w kuchni brakuje jednego garnka z kompletu. Takiego samego, w jakim znaleziono głowę Danuty. Milicjanci zabezpieczyli także taśmę klejącą sznurek oraz siekierę. Katarzyna po aresztowaniu i doprowadzeniu na komisariat bardzo szybko przyznała się do popełnienia zbrodni. Kiedy do niej doszło, Orzechowska miała wolny dzień. Chciała zrobić pranie, więc poprosiła córkę o pomoc i wyciągnięcie z pawlacza kotła do gotowania bielizny. Katarzyna sięgając po przedmioty, złapała za leżącą obok siekierę i uderzyła matkę w czoło i głowę. Danuta straciła przytomność, a jej córka postanowiła zadać jej kolejne, tym razem śmiertelne ciosy. Zeznawała, że gdy tego dokonała włożyła ciało do wanny i rozebrała. Wyprała ręczniki i ubrania, a także pozmywała ślady krwi.
Gdy zacierała ślady w mieszkaniu pojawił się Roman. Kiedy wyszedł, Katarzyna porąbała ciało i włożyła do torby, a głowę do garnka. Zatopiła go w Jeziorku Czerniakowskim, bo jak mówiła, to było ulubione miejsce jej matki. Ciało spakowane do walizki postawiła za zasłoną w pokoju Danuty. Następnego dnia poszła do szkoły, po lekcjach zaprosiła swojego chłopaka do domu. Rozmawiali, uprawiali seks, a telefon z telewizji odebrała, gdy ten już wyszedł. Postanowiła, że zawiezie walizkę na dworzec. Potem wróciła po torbę, do której spakowała odcięte nogi. Kwiaty do niej włożone miały być pożegnaniem matki.
Z zeznań Katarzyny wynikało, że od trzech lat planowała tę zbrodnię. Nie czuła się kochana, chciana.
"Gdy miałam mniej więcej 16-17 lat, matka powiedziała mi, że jestem dzieckiem niechcianym i nieplanowanym. Było to po kolejnej drobnej scysji między mną a nią. Dokładnie nie przypominam sobie, czego dotyczyła, albowiem takie nieporozumienia były na porządku dziennym. W tym czasie ojciec nie mieszkał już razem z nami" – mówiła.
Zeznała, że „pamięta ją krzyczącą ciągle”.
To była iście chirurgiczna precyzja
Matka miała twierdzić, że przyjście na świat Katarzyny przystopowało jej telewizyjną karierę. Biła ją po twarzy, ingerowała w intymne sprawy. Pamiętnik Katarzyny był przedmiotem drwin matki i jej znajomych. Danuta nie tylko go czytała, ale też podkreślała w nim na czerwono błędy ortograficzne. Katarzyna zeznawała, że nie wiedziała, za co jest bita.
W reportażu TVN24 „Czarno na białym” Tadeusz Wolfowicz, asystent obrońcy, który był później obecny przy sprawie stwierdził, że Katarzyna dokonując wspomnianego wycięcia rzepek kolanowych, działała z iście chirurgiczną precyzją. – To jest zabieg prawie medyczny, bardzo trudny. Nikt jej tego nie uczył, a zrobiła to – stwierdził.
- Wszyscy obserwatorzy tego procesu byli wstrząśnięci takim ogromnym kontrastem między sylwetką oskarżonej, skulonej na ławie oskarżonych, sprawiającej wrażenie małej dziewczynki – mówił Wolfowicz.
Opinia publiczna domagała się kary śmierci
Słowa wypowiedziane przez Katarzynę podczas procesu szczególnie zapadły mu w pamięć.
– Powiedziała, że w momencie, gdy oddzieliła kończyny od tułowia, to matka stała się przedmiotem – wspomina prawnik.
Opinia publiczna chciała, by skazano ją na karę śmierci. Sąd uznał ją jednak za niepoczytalną w chwili zbrodni. Wyrok w sprawie zapadł 25 września 1980 roku. Katarzyna otrzymała najniższy możliwy rok, a dokładnie 8 lat pozbawienia wolności.
"Skazana pozbawiła życia tę, która jej to życie dała, ale dając to życie, nie nauczyła najprostszych uczuć i trwający latami stan oschłości, spowodował zablokowanie emocjonalne u oskarżonej" – napisano w uzasadnieniu.
W areszcie próbowała popełnić samobójstwo.
„Można znieść nieszczęście, gdy przychodzi z zewnątrz, ale cierpienie spowodowane własnymi błędami może zatruć całe życie” – twierdziła.
Za dobre sprawowanie dziewczyna wyszła po pięciu latach. Podobno mieszka na południu Polski, wyszła za mąż i ma dwójkę dzieci. Choć nie chciała rozmawiać z dziennikarzami, którzy po latach wrócili do sprawy, to od nich dowiedziała się, gdzie pochowana została jej matka.