Myśmy dostały z „Lilką”, moją współtowarzyszką… Też bardzo dobrze pełniła służbę, była odważna. Pracowała poprzednio, jak mi wyznała, w „Kedywie” i była naprawdę przygotowana do Powstania, w odróżnieniu ode mnie. Amatorka byłam kompletna, tyle tylko, że jakby co, to strzelać umiałam, bo tatuś nas uczył. Należałam do POW przed wojną i razem z uczniami taty strzelałam na strzelnicy i miałam dobre oko, co potem mi się przydało w filmie. (Gruza kręcił film ze mną, ja strzelałam. Niby uczył mnie tego strzelania nasz doskonały strzelec sportowy, ale mnie mało uczył, bo mówił: „Pani Alino, pani świetnie strzela. Skąd pani to ma?”. A miałam jeszcze sprzed wojny. Wszystko mam właściwie sprzed wojny, potem z Powstania).

Reklama

(...)

Potem było zdobycie PAST-y.

(...)

Dotrwałyśmy do momentu, kiedy już było widać i widać było, co następuje, za co dostałam straszny wygawor od jednego z obecnych dowódców naszego stowarzyszenia mieszczącego się w budynku PAST-y, że konfabulowałam, podając to do wiadomości, co niniejszym wyprostowuję całkowicie, bo tak było, jak widziałam. Co to było, to inna sprawa, ale zobaczyłam Niemców schodzących według mnie na jakiejś zewnętrznej – to mogło być ze sznurów zrobione – drabinie, wzdłuż, w skos ściany. Z wysokości może pierwszego piętra schodzili z rękami do tyłu i dalej szli już po prostym. Tutaj się nimi ktoś już zajmował, to było wiadomo. Zobaczyłam wtedy „Różyca”, Jurka Ruseckiego, który (o ile pamiętałam, porucznik) był postrzelony – zakazywał wyjścia z naszej kwatery. Ale jego zobaczyłam, w niebieskiej koszuli z krótkimi rękawami i wiedziałam już z daleka, że to on. Jednak się wyrwał. Rozumiem, nie mógł wytrzymać już, bo część naszych chłopaków na pewno tam była. Nawet nie wiem, kto walczył w budynku PAST-y, tego nie mogę wiedzieć. Wówczas nie wiedziałam i teraz się nie wypytywałam o to, mimo że w gremium żyjącym spotykaliśmy się kilkakroć.

(...)

To ogromny skok. Tak, „Kiliński” zdobywał PAST-ę. Najpierw, nim się zdobyło PAST-ę, trzeba było donosić jedzenie, ale nie miałam zielonego pojęcia, co to jest PAST-a i jak daleko jest od nas, tylko miałam rozkaz, by razem z „Lilką” zanieść okrągły gar jedzenia na ulicę Królewską. Dowiedziałam, się, gdzie Królewska, pamiętałam gdzie, bo getto było blisko. Chyba plac Grzybowski to już było getto, tak mi się zdaje. Dlatego wiedziałam, gdzie jest Królewska i mniej więcej orientowałam się, gdzie to mamy nieść. Oczywiście ciężkie to było cholerycznie i trzeba było nieść nocą, bo był ostrzał niemiecki. Przecież było strasznie dużo tych, którzy strzelali z dachów. Trzeba było ten ciężar przytarabanić, a były jeszcze w poprzek Marszałkowskiej – niezbyt wysokie, ale jednak – barykady. Ludzie usiłowali budować barykady, gdzie tylko mogli, jeżeli jeszcze mogli. Myśmy musiały to przez takie przeszkody przenosić. Pamiętam, jak jesteśmy w nocy i jakiś facet stał na skrzyżowaniu czy przechodził ulicą Królewską i Marszałkowską. Zapytałam się, gdzie jest nasza pozycja. Szedł jakby w stronę Nowego Światu czy Krakowskiego Przedmieścia, ale zdziwiłam się, że idzie tak spokojnie. Powiedział: „Idziecie w dobrym kierunku, tam jest pozycja”. Nie było nic widać, ponieważ leżały worki z piaskiem dookoła, ubezpieczające, bo Niemcy byli w Ogrodzie Saskim i stamtąd strzelali. Wiedzieli, że już jest nasza akcja – nie wiem od jakiego czasu, ale wiedzieli. Wstrzeliwali się w naszych na dole i oni musieli się zabezpieczyć, to było zabezpieczone.

Reklama

Myśmy w noc, która była piekielnie zimna i wietrzna (żebym się nie wstydziła, to bym użyła określenia, jakie w czasie Powstania się czasem używało), okropnie, w każdym razie wiatr wiał, myśmy przyniosły ten gar. Okazało się, że oni są wkopani bardzo głęboko. Teraz jest chyba w tym miejscu przystanek autobusowy, bo to jest na skos do PAST-y, przez ulicę Królewską. Był problem z wpuszczeniem tego wielkiego gara na spód, bo mieli karabin maszynowy ustawiony w im tylko wiadomym kierunku, ale jednocześnie zabezpieczony od wiatru, tego nie wolno było ruszyć. Jak zobaczyli jedzenie – całą dobę nie mieli niczego w ustach – to od razu otworzyli naszą pokrywę, wiatr powiał i cały piach z worków na jedzenie. Nasz wysiłek do niczego, myślimy sobie: „Jezus Maria, przecież to trzeba…”. Mówię: „Będziemy to łyżką odrzucać powoli, powoli…”. A oni: „Nie!”. Łyżkę wyrwali, jedną, drugą, trzecią. Zaczęli jeść z piachem razem, chrzęściło im w zębach i byli zachwyceni. Śmieję się, że potem, jak wyżyli i wrócili do żon, to pewnie żonom kazali tylko z piachem gotować kaszę, że inaczej im nie smakowała.

(...)

Wynotowałam sobie kilka momentów, bo właściwie trudno jest opisywać Powstanie po kolei, tylko to, co zostało wyraźnie w oczach.

Mówiłam, że chodziłyśmy do kina na seanse. Kino „Palladium” działało i tam występował na przykład Fogg, śpiewał: „Najmilszą była mi bluzeczka twa zamszowa, ta skropiona lekko Soir de Paris”. Tę piosenkę i „Dziewczyna z plecakiem”, takie pieśni śpiewał. Albo występował Zbyszek (zapomniałam nazwisko), przyjechał z Holandii na wakacje do Warszawy, został w Powstaniu, piosenkarz. Też występował w kinie i występowała Chmurkowska, komediowa aktorka, mówiła śmieszne monologi. Ale byliśmy chyba ze dwa razy w „Palladium”, nie dało rady częściej. Ale zawsze widownia była napełniona, tylko tymi, którzy mogli w tym momencie być wolni, albo tymi, którzy przyszli z innego kierunku Warszawy, dostali się do „Palladium”.