Rozkaz zdobycia poczty ma batalion „Kiliński”. Batalion „Kiliński” 2 sierpnia rusza atakiem frontowym przez plac Napoleona, teraz plac Powstańców. Lecą z karabinem maszynowym. My jesteśmy na rogu Świętokrzyskiej i Mazowieckiej, tam był zrujnowany dom. Widzę, myślę sobie: „Boże kochany!”. Frontalny atak, jeden po drugim padają. Tak mija pewien okres czasu. Przybiega do nas nasz dowódca, porucznik „Harnaś”, i mówi: „Zdobywamy od tyłu, szybko biec przez podwórko Świętokrzyska 17 na tyły poczty, tam jest mur podwórka poczty”. Kapitalny pomysł. Podbiegamy. Mur nie taki wysoki, widać całą pocztę. Tam jest platforma do wyładowywania przesyłek przykryta daszkiem. Patrol minerski, kobiety, dziewczyny. Plan taki: dziewczyny wysadzą mur, wtenczas skaczemy od razu. Zajmować natychmiast stanowiska pod platformą, bo karabiny maszynowe są na pierwszym piętrze. Wtenczas zdobywanie od klatek schodowych. Tymczasem „Kiliński” od frontu uderzy. Czekamy na to, mam przygotowany pistolet maszynowy. Koledzy, każdy co miał, przygotowuje. Wysadzają. Niemcy od razu otwierają ogień.

Reklama
Mariusz Cieszewski / MSZ

Przez podwórko udało się skoczyć nam trzem: był podporucznik Wojewódzki, ja i „Frycek”. To był dezerter z armii niemieckiej, zwerbowany ze Śląska Cieszyńskiego. W Warszawie zdezerterował parę tygodni przedtem, ukrywał się, nawiązał kontakt. Bardzo dzielny, miał pseudonim „Frycek”, bo był z niemieckiej armii. Skoczyliśmy, byliśmy przykryci. Koledzy z drugiej strony. Część muru zniszczona, a reszta się schowała za murem niezniszczonym. Bardzo silny ogień. Posuwamy się, klatka schodowa, dalej jest tunel do wyjścia na Warecką. Umawiamy się, Frycek idzie klatką schodową, powoli się posuwa, a ja idę z pistoletem maszynowym jako najlepiej uzbrojony do tunelu wylotowego na Warecką. Wchodzę, widzę drzwi, okienko, wartownię. Podchodzę i słyszę głosy niemieckie. Przed Powstaniem byłem ranny, miałem przestrzeloną rękę. Miałem rękę na temblaku, marynarkę rozpiętą z pasem; widać było dwa granaty ręczne niemieckie, pistolet maszynowy. Widzę, że drzwi są nie z klamką, a z gałką. Kopię, wchodzę. Małe pomieszczenie, stoły pełne broni i kupa Niemców SS Postschutz. Jak potem się okazało, było ich czternastu.

Od razu z miejsca naciskam cyngiel pistoletu maszynowego, niemieckiego szmajsera. Trzydzieści dwa naboje, uda mi się wszystkich zgładzić. Naciskam raz, drugi – nic. Pierwszy pocisk stanął krzywo. To była wada szmajserów, nieraz się czyta we wspomnieniach niemieckich. Radzieckie pistolety maszynowe nie zacinały się, niemieckie czasami się zacinały. Raz pociągam, drugi raz – cisza. Wołam: Haende hoch alles! Podnoszą ręce do góry. Stoję z nimi. Pistolet wiem, że nie działa, a naprzeciwko mnie stoi oficer i spod pasa mu wystaje pistolet Walter 9 mm z kościaną rączką, marzenie. Pierwsza czynność – podchodzę, wyciągam mu i chowam do kieszeni pistolet. Widzę, że są drzwi z lewej strony. Mówię: Alles raus! Wychodzą. W międzyczasie „Kiliński” wpada od frontu, oni wychodzą na podwórko. Teraz problem, bo broni do cholery. Stoi lekki pistolet maszynowy. Wpada grupa, powstańców patrzę – większość od „Kilińskiego”. Mówię: „Panowie, nie, to wszystko broń «Harnasia», to nasza zdobycz!”. – „Coś ty, z byka spadł?”. Łapią. Wpada „Harnaś”. „Panowie, brońcie!”. Pierwsza rzecz, Dreiser, lekki pistolet maszynowy, chwyciłem i koledzy czym prędzej, co kto mógł, połapał, bo broń była na wagę złota.

Reklama

Poczta została zdobyta. Potem „Harnaś” do „Montera” napisał meldunek o całej historii, ze spisem dokładnym, ile było broni. To się zachowało. Bielecki, który napisał historię naszego batalionu – umarł – miał ten dokument. Potem się dowiedziałem, że jego akta są w tej chwili w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego. Można znaleźć meldunek „Harnasia” o tym, jaka broń była zdobyta przeze mnie. Wtenczas „Harnaś” mówi: „To był wspaniały wypad, wobec tego ty będziesz nie żaden «Krak», jesteś «Wypad». To był pierwszy nasz sukces. Uzbroiliśmy się fantastycznie. Mieliśmy już cztery pistolety maszynowe, lekki karabin maszynowy. Oddział był uzbrojony tak, jak normalny oddział dywersyjny. Teraz, to chyba czwarty sierpień, jest atak niemiecki na Świętokrzyską z Nowego Światu. Czołgi z ludnością, ludność przed [czołgami]. Jest problem, co robić? Wreszcie jest rozkaz: strzelać w górę, strzelać pod nogi. To jest tragiczna historia, jednak zginęła jedna dziewczyna. Potem się okazało, że to była dziewczyna jednego z naszych żołnierzy. To było potworne bestialstwo. Ale Niemcy barykady nie zdobyli.

Potem, to chyba 14 czy 15 sierpnia, wzywają nas. Wola się częściowo tylko utrzymała, natomiast ulicą Wolską już Niemcy idą. Chodzi o to, żeby przebić ulicę Wolską, stworzyć barykady i wstrzymać transport z zachodu na wschód Wolską, i jednocześnie połączyć część Wolskiej od strony Śródmieścia z Wolską od strony Starówki, żeby nie było rozłączenia. Jest mobilizacja. Byliśmy ustawieni na terenie Haberbuscha i Schielego na ulicy Żelaznej. Atak nocny odparty, niesłychany ogień. Z dolnej szczeliny z za dwóch beczki, w które wsypaliśmy piasek – widać było ogień strzałów niemieckich – chowałem się, strzelałem. Miałem szczęście, potem mnie odwołali. Na moje miejsce przyszedł Leszek Węgrzecki, pół godziny później go ranili.

Tam miała miejsce akcja podziemna. Mianowicie, okazuje się, że ktoś znalazł plany i są korytarze podziemne piwnic zakładu Haberbuscha i Schiele, które prowadzą daleko, aż na pozycje niemieckie. Wobec tego wczesnym rankiem idziemy. Ciemno. Mamy latarki, mamy plan. Rozgałęzia się. Dostaję rozkaz, żeby iść na prawo. Idę. W pewnym momencie z daleka widzę światełko. Jest pomieszczenie i na górze małe okratowane okienko, skrzynie stoją. Podstawiłem skrzynię, patrzę przez okienko i co widzę? Niemiecki karabin maszynowy, puszki leżą po piwie. To już jest posterunek niemiecki. Wychodzi Niemiec w długim płaszczu i się przeciąga, staje tyłem do mnie. Wtenczas posuwam. Widzę, jak pociski mu po płaszczu idą. On się lekko odwraca, podnosi ręce do góry, woła: Mutter! i upada. Zaraz Niemcy wybiegają i od razu wycofuję się.

Reklama

Muszę powiedzieć, że to było moje bardzo wielkie przeżycie, dlatego że byłem wychowany przez matkę, ojciec umarł bardzo wcześnie w moim dzieciństwie, matka była symbolem. On umierając, zawołał Mutter! Poza tym strzelało się i nie widziało się zabijanych, a to była sytuacja, że widziałem jak umiera i zabiłem go z tylu, a byliśmy wychowani na tradycji kowbojskiej, że z tyłu się nigdy nie strzela. Od razu poszedłem do spowiedzi. Kapelani byli wszędzie. Rola duchowieństwa w Powstaniu była nadzwyczajna. Kapelani byli niesłychanie dzielni, byli zawsze blisko, głoszący nie bardzo odległe prawdy, tylko bardzo konkretne. Poszedłem. Mówię: „Proszę ojca, zabiłem”. – „Słuchaj, to jest Wola, ty wiesz, co tu się działo. To jest esesman. Uświadom sobie, ile on kobiet i dzieci polskich zamordował. Pogrom straszny był na Woli. Ty walczysz o wolność”. To było duże przeżycie.

(...)

Wycofujemy się na teren Poczty Głównej w nocy. To już jest rumowisko zupełne, ale parę domów jeszcze stoi na Świętokrzyskiej. Niemcy zdobyli już Czackiego i są po drugiej stronie Świętokrzyskiej. Wtenczas dostaję rozkaz spalenia tych domów, to jest jedyna forma obrony. Z moim kolegą wpadamy. Na parterze był antykwariat, książki podpalamy, schody drewniane na górę. Podchorąży „Sikora” mówi: „Będę ciebie osłaniał na pierwszym piętrze, bo z drugiej strony ulicy są Niemcy, jest cały czas ostrzał – będę ciebie chronił z pierwszego piętra”. Palę z przykrością. Była „Wielka Encyklopedia Powszechna”, rwę, podpalam, rzucam. Zaczynają się palić drewniane schody. Cały czas słyszę, on z góry z pistoletu maszynowego strzela, jego też ostrzeliwują. Zajmują się drewniane schody, więc wołam jego: „Już chodź!”. — Nic, cisza. Biegnę na górę. Tam parę otwartych drzwi, parę pokoi. Wpadam do pierwszego pokoju, od razu dostaję ostrzał z drugiej strony. Padam, czołgam się. W trzecim pokoju Sikora leży z dziurą w głowie. Z tyłu dostał. Zabieram jego pistolet. Ma woreczek z cukrem, zabieram woreczek z cukrem, to było coś niesłychanie ważnego, i cofam się. Schody już się palą. Zasłaniam się, ale przebiegłem, zapaliły mi się rękawy.

Cały dom pada. Odgrodzeni jesteśmy od Niemców. Sytuacja jest beznadziejna, utrzymujemy się dwa dni. Następnej nocy decyzja, ewakuacja do drapacza. To jest Prudential, najwyższy budynek. Ale okazuje się, że plac Napoleona, teraz plac Powstańców, jest tak ostrzeliwany z Mazowieckiej, że w ogóle nie ma możliwości przedostania się, cały spowity dziurami. Przejście przez plac, to były dwie godziny w nocy, ale Niemcy pilnowali cały czas. Kto się pokazał, to od razu strzelali. Wtenczas drugi dezerter z armii niemieckiej, bardzo dzielny, dostał w płuco, zaciągnęliśmy go do szpitala na Chmielnej, ale następnego dnia umarł. Przejście było tragiczne.