MARIUSZ NOWIK: Jak pan wspomina ojca?
KRZYSZTOF LESKI: To ciekawe, bo jeszcze kilka dni wcześniej inaczej odpowiedziałbym na to pytanie.
A jak pan odpowie dziś?
Dotąd miałem dość wyraźnie ustaloną hierarchię emocji związanych z ojcem. Jako pierwsze kojarzy mi się z nim uczucie niedowierzania, bo trudno uwierzyć w to, co on w życiu wyprawiał. Kiedy moje niedowierzanie przerodziło się w pewność, że to wszystko przydarzyło mu się naprawdę, pojawiło się we mnie uczucie numer dwa, czyli podziw. Z tej samej przyczyny. Wiele razy zastanawiałem się, czy potrafiłbym tak jak on zachować kamienny spokój w sytuacjach, kiedy za najdrobniejszy błąd, za nieostrożność, wręcz za przejęzyczenie czy pomyłkę w akcencie groziło aresztowanie i pluton egzekucyjny. I wreszcie trzecie uczucie – zazdrość. Wynikające trochę ze świadomości, iloma talentami obdarzony był mój ojciec. Podziwiałem go zwłaszcza za znajomość języków. Mówił chyba w kilkunastu. A na samym końcu pojawiała się odrobina żalu.
Żalu?
Bo ojciec, kiedy dowiedział się, że matka jest w ciąży, obrócił się na pięcie i poszedł w swoją stronę. Zgodził się poznać mnie dopiero wtedy, gdy miałem 19 lat.
Będąc dzieckiem, czuł się pan skrzywdzony przez ojca?
Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Nie potrafię przywołać w pamięci uczuć do niego z tak wczesnego okresu życia.
(...)
Jakie wrażenie zrobił na panu przy pierwszym spotkaniu?
Pamiętam, jakby to było wczoraj. Umówiliśmy się w Pałacu Staszica na górze, tam była taka mała zaciszna knajpka. Trochę rozmawialiśmy, ale w zasadzie bez emocji. Pomyślałem, że mam przed sobą nawet miłego starszego pana, który zdawał się podzielać sporo moich zainteresowań. No i był moim ojcem, więc budził ciekawość.
Próbował pan przejrzeć się w jego twarzy?
Pamiętam, że szczególnie przyglądałem się jego włosom.
Dlaczego akurat włosom?
Miał wtedy 65 lat i nie miał jeszcze zakoli. No i proszę, jaki los jest niesprawiedliwy. Jestem dużo młodszy niż on wtedy i już mam zakola.
Ale może odziedziczył pan jakieś inne atuty?
Raczej niewiele. Wciąż zazdroszczę mojemu ojcu na przykład niebywałego talentu do zasypiania. Wyobraźmy sobie, że w trakcie naszej rozmowy mówię: „Przepraszam, na chwilę się zdrzemnę”, odchylam głowę i zanim pan policzy do trzech, już śpię.
Tak po prostu? Na zawołanie?
W ciągu zaledwie kilku sekund. Gdzie jest to dziedziczenie genetyczne, skoro ja od trzeciego roku mam nieustanne problemy z zasypianiem? Przepraszam, denerwuję się, ale to mnie naprawdę wk...wia – i może pan tak napisać. Nie byłby pan wkurzony na moim miejscu? Facet włada kilkunastoma językami, a ja w zasadzie biegle tylko jednym, poza polskim. Facet śpi na komendę, a ja noc w noc przewracam się po kilka godzin z boku na bok, zanim zasnę. Facet nie łysiał, ja łysieję. No przepraszam bardzo, gdzie ta sprawiedliwość? Nie mówiąc już o tym, że był bohaterem, a ja? Dupa, nie bohater. (śmiech)
Przecież z komuną pan walczył.
Mam za sobą dość solidny epizod podziemia w latach 80., ale nie nazwałbym tego bohaterstwem. To był prosty wybór między posiadaniem twarzy a jej utratą. Jeśli chciałem spojrzeć na siebie w lustrze przy goleniu, to wybór wydawał się oczywisty. A muszę patrzeć uważnie, bo skoro wychowywałem się bez ojca, to nie umiem się golić i ciągle się zacinam.
Porównywał się pan do ojca w tym lustrze?
Pyta pan o mój wygląd czy o wybory?
O jedno i drugie.
Wielu naszych wspólnych znajomych powtarzało mi, że jestem do ojca bardzo podobny. Matka dostrzegała więcej naszych wspólnych cech. Jest gdzieś takie zdjęcie z lat jego młodości – albo tuż sprzed wojny, albo z początku lat 40. – na którym ponoć przypomina mnie z czasów, kiedy byłem niespełna trzydziestolatkiem. Ale ja jakichś specjalnych podobieństw fizycznych nie dostrzegałem. Podobnie nie wydaje mi się, by można było w czytelny sposób odnieść jego wybory do moich.
Wystarczy spojrzeć na ryzyko. Nie ma tu czego porównywać. On w konspiracji ryzykował życiem praktycznie bez przerwy, mnie w najgorszym razie groziło nie więcej niż 3 lata więzienia. Nie zamierzam bronić czy wychwalać komunistów, ale nie miałoby ono nic wspólnego z więzieniem stalinowskim, w którym siedział mój ojciec. Pamiętam, jaką miał minę, kiedy odwiedził mnie na Białołęce w czasie mojego internowania w stanie wojennym. Aż było mi głupio. Milczał, rozglądał się po sali widzeń i całym sobą dawał do zrozumienia, że moja martyrologia w porównaniu z jego martyrologią to gówno. Zgadzam się z nim, ale wtedy liczyłem na co innego.
Że poklepie pana po ramieniu i wesprze moralnie?
Coś w tym rodzaju. Ale to byłoby zupełnie nie w jego stylu. On był twardy, nie dał się złamać ubeckim śledczym. Wyobraża pan sobie, że rzucił palenie w czasie odsiadki? Jaką trzeba mieć potężną siłę woli, żeby przestać palić w stalinowskim więzieniu? Nas w czasie internowania Episkopat zasypywał papierosami. Paliłem, ile tylko chciałem, zajadałem się czekoladą, a na kolację dostawałem bułkę z kabanosem.
Może stąd ta dezaprobata w oczach ojca?
Ja mu o tych rarytasach nie wspominałem. Podejrzewam jednak, że on w więzieniu kabanosów nie dostawał...