Spadkobierczyni czołowego narzędzia propagandy PZPR, czyli "Trybuna Ludu" zniknęła z kiosków w grudniu 2009 roku. Ukazywała się od 1990 roku, kiedy to z tytułu wykreślono słowo "ludu" i ostała się "Trybuna". Ponad trzy lata temu zaważyła fatalna sytuacja finansowa tytułu. Teraz gazeta wraca w nowej postaci, jako "Dziennik Trybuna". Wydawcy wierzą, że choć rynek prasy dołuje, to w ciągu ostatnich czterech lat wiele się tu zmieniło.

Reklama

- Wszelkie sondaże dotyczące postaw Polaków wskazują na dużą grupę osób o światopoglądzie lewicowym. To 20-25 proc. społeczeństwa. Oni nie mają swojego medium. Media prawicowe pączkują w tempie imponującym, a tu mamy pustynię. Wchodzimy w lukę, która daje szansę na sukces - tłumaczy Walenciak.

Medialne ramię SLD?

Nazwa “Dziennik Trybuna” ma być ukłonem w stronę czytelników starej gazety, ale tytuł nie będzie jego kopią. - To zupełnie nowa jakość. Kierujemy go zarówno do starej jak i nowej lewicy, które będą traktowane równorzędnie - mówi Walenciak, który dla "Dziennika Trybuna" porzuca posadę wicenaczelnego “Przeglądu”.

Nieoficjalnie komentuje się, że za reaktywacją projektu stoi SLD. To z list Sojuszu startował w wyborach osiem lat temu właściciel gazety Jarosław Podolski. - Wolę, żeby startował z list SLD niż PiS. Poza tym nie jest członkiem Sojuszu i nie sprawia wrażenia zaangażowanego partyjnie. Bliska jest nam idea chińskiego muru, o której swego czasu mówiła Wanda Rapaczyńska - sprawy biznesowe to on, ja odpowiadać będę za treść gazety - mówi Walenciak. Naczelny zaznacza, że jego dziennik nie będzie gazetą partyjną, tak jak jego poprzedniczka, a on sam nie zamierza iść tropem prawicowych publicystów.

Oczywiście SLD nie jest moim wrogiem, to byłoby śmieszne. Ale będę tak blisko SLD, jak blisko PiS-u jest "Fakt", albo jak blisko PO jest stacja TVN. Jeśli chodzi o zaangażowanie partyjne, to z Karnowskimi (Michałem i Jackiem, wydającym tygodnik "Sieci" - przyp. red.) rywalizować nie zamierzam - mówi Walenciak. Zaprzecza też, jakoby tytuł był medialnym orężem SLD w wojnie na lewicy.

Wydawca "prezydent"

Reklama

Naczelny ostrożnie wypowiada się na temat finansów gazety, zaznacza że właściciel długo zastanawiał się, zanim zainwestował w projekt i nikt nie daje żadnych gwarancji, że tytuł przetrwa.

Jarosław Podolski, który wyłożył pieniądze na start, to niedoszły prezydent Radomia, politolog z wykształcenia i zwierzchnik kilku prywatnych uczelni wyższych.

Jego nazwisko przewija się w kontekście uczelnianych afer m.in. w Wyższej Szkole Społeczno-Ekonomicznej w Warszawie, gdzie Podolski jako prezydent złożył zawiadomienie do prokuratury podejrzewając, że w uczelni fałszuje się indeksy.

Rok temu Podolski został też prezydentem niesławnej Akademii Humanistyczno-Ekonomicznej w Łodzi, którą przejął reprezentowany przez Podolskiego fundusz inwestycyjny “Kopernik” po tym, jak uczelnię nieomal zamknięto.

Komisarz Milleri na tropie

Gazeta będzie liczyć zaledwie 16 stron, bo jak twierdzi redaktor naczelny, czas opasłych dzienników minął, a i na większy projekt nie ma pieniędzy. Zerowy numer “Dziennika Trybuna” będzie rozdawany 1 maja uczestnikom pochodów. Oprócz wstępniaka naczelnego będzie też można przeczytać o grzechach Donalda Tuska i o umowach śmieciowych. Jednym z redakcyjnych pomysłów na przyszłość jest też odcinkowa powieść polityczno-satyryczna o przygodach komisarza Milleri.

Regularnie tytuł zacznie się ukazywać w połowie maja. Nakład zerówki to 40-50 tys. egzemplarzy.

Zrąb redakcji tworzyć ma zaledwie kilkanaście osób - większość tekstów będą pisać autorzy zewnętrzni. Oprócz Walenciaka nad gazetą pracuje też Ewa Rosolak, była wydawca w "Trybunie".

Walenciak nie zdradza innych nazwisk. Ale twierdzi, że gazeta ma być platformą dla intelektualnej elity lewicy, która obecnie - w jego opinii - jest dyskryminowana i spychana na margines.

- Dziś najciekawsi i najbardziej płodni intelektualnie są ludzie na lewicy. A debata w Polsce jest dwubiegunowa, podporządkowana wojnie PiS- PO. Inteligenci o lewicowych poglądach nie mają gdzie pisać, trzeba ich wygrzebywać z niszowych tytułów czy portali, bo musieli ustąpić miejsca żołnierzom PO i PiS. To trochę przypomina sytuację z wczesnego i środkowego PRL, kiedy niepartyjni byli w gorszej sytuacji niż partyjni - mówi Walenciak.