Premier uważa jednak, że tygodnik "Nie" posunął się za daleko i stąd w konsekwencji proces. Donald Tusk nie ma jednak żadnych roszczeń finansowych, chodzi tylko o przeprosiny. Tymczasem Jerzy Urban przepraszać nie zamierza, bo - jak twierdzi - Donald Tusk obraził się o żart.
Na dzisiejszej rozprawie sąd przesłuchał dziennikarza, który napisał tekst. Michał Marszał zapewniał, że jedyny cel który przyświecał publikacji, to żart. Po tym przesłuchaniu sąd zakończył proces.
W ostatnim słowie pełnomocnik pozwanych mecenas Włodzimierz Sarna apelował do sądu by nie kończyć w XXI wieku z wielowiekową tradycją żartów primaaprilisowych.
Źle by się stało, gdyby się okazało, że można żartować z innych osób, ale nie można z premiera - mówił mecenas. A o zniewadze jego zdaniem nie ma mowy. Skoro premier innemu dziennikarzowi mówi, w wywiadzie że gdy nie ma kamer, klnie jak szewc, bo jest chłopakiem z podwórka, to nie może się obrażać za żart w tygodniku - przekonywał Włodzimierz Sarna.
Tyle, że pełnomocniczka premiera Magdalena Witkowska w mowie końcowej podkreśliła, że cała sprawa jest chichotem historii. Osoba, która walczyła o wolność słowa, spiera się z kimś, kto będąc rzecznikiem rządu PRL, za podobny żart straciłby stanowisko - mówiła, podtrzymując pozew Donalda Tuska.
Sąd ogłoszenie wyroku odroczył do 18 października. Uchylił wniosek o powołanie biegłego z zakresu komizmu.