Na początku niektórzy sugerowali, że był on członkiem rodziny, która zasłużyła się produkcją sławnej, a wówczas niesłychanie poszukiwanej marki dżinsów, a inni nosili jego książki w celu wykazania swojej wyrafinowanej intelektualnej wyższości. Jednak moda na strukturalizm, jaka na kilka lat ogarnęła Polskę, i w mniejszym stopniu świat, miała swoje racje. Lévi-Strauss był niewątpliwie twórcą strukturalizmu jako formy antropologii kulturowej i chociaż dzisiaj praktycznie ten kierunek jest kontynuowany przez nielicznych i w bardzo zmienionej postaci, to wówczas badania i pomysły mistrza miały bardzo istotne znaczenie. Wahałbym się jednak przed powiedzeniem, że Claude Lévi-Strauss był jednym z największych uczonych XX wieku, jak po jego śmierci oznajmiono w telewizji.

Reklama

Głodny rynek idei

Strukturalizm bowiem pojawił się, gdyż było zapotrzebowanie na ten rodzaj stosunku do świata. Pamiętajmy, że w latach 60. w Europie dominuje jeszcze marksizm oraz egzystencjalizm. Lévi-Strauss wdał się w polemikę z egzystencjalizmem, a z marksizmem jego strukturalizm nie miał nic wspólnego. Idea Lévi-Straussa polegała na badaniu struktur, czyli – w uproszczeniu – form, a nie treści, więc strukturalizm nie stanowił żadnego zagrożenia dla marksizmu, a nawet był pewną formą eskapizmu od polemik marksistowsko-egzystencjalistycznych, co umożliwiało nieskrępowane uprawianie go w krajach zdominowanych przez Związek Radziecki.

Dzisiaj z pewnym zdziwieniem przypominam sobie doskonałe seminarium Krzysztofa Pomiana, w trakcie którego analizowaliśmy strukturalistycznie znaną wówczas (dziś słusznie zapomnianą) powieść Alejo Carpentiera "Podróż do źródeł czasu". Powieść była bardzo znana i śmiertelnie nudna, chociaż niektórzy wielbiciele literatury południowoamerykańskiej ją cenią, ale myśmy jako strukturaliści nie zajmowali się jej treścią, tylko relacjami wewnętrznymi, strukturami, co było ciekawsze od samego dzieła. Na to seminarium i podobne, jakich wówczas w Warszawie było kilka, przychodzili nie tylko filozofowie i antropologowie (cokolwiek to znaczy), ale także wszyscy ludzie spragnieni kontaktu z dziełami modnymi. Piękne kobiety, aktorzy i myśliciele, o których słuch wszelki zaginął.

Polowanie na muchy

Miałem okazję uczestniczyć w tłumaczeniu niektórych utworów mistrza i sprawiało mi to wielką przyjemność, gdyż – wbrew pozorom – była to bardzo łatwa praca. Strukturalizm bowiem, jak i niektóre inne pokrewne koncepcje w humanistyce, w znacznej mierze polegał na wprowadzeniu 150 – 200 nowych słów do języka. Jeśli sobie poradzono z ich z przekładem, reszta była dziecinnie prosta.

Reklama

Zajęcia te, przekłady i seminaria stopniowo zaczęły wprowadzać pewne wątpliwości dotyczące tego, czy rzeczywiście Claude Lévi-Strauss, jak sądził i jak tym bardziej sądzili jego wielbiciele, rozwiązał podstawowe problemy humanistyki, a także odnalazł kamień filozoficzny. Tak w filmie Andrzeja Wajdy "Polowanie na muchy" sądziła Małgorzata Braunek, która sypiała z fundamentalnym dziełem mistrza: "Antropologią strukturalną". Lévi-Strauss próbował odnaleźć podstawy międzyludzkiej komunikacji i źródła życia społecznego. Czynił to w Paryżu, dość późno doceniony jako uczony, nie wychodząc ze swojego mieszkania i nie podejmując niemal żadnych badań terenowych. Wcześniej, jeszcze przed wojną, podróżował wiele po Brazylii i na tej podstawie powstała jego do dziś piękna książka "Smutek tropików". Potem zajął się analizą spisanych mitów ludów pierwotnych, którą doprowadził do mistrzostwa, czasem przekraczającego poważnie materiał, na jakim się opierał. Na tej podstawie skonstruował teorię, całkowicie ahistoryczną i oderwaną od tradycji filozoficznej, a dotyczącą pierwocin i sedna ludzkich zachowań.

Nic więc dziwnego, że, jak wspominam z pewnym rozbawieniem, byliśmy przez ten krótki okres fascynacji przekonani, że strukturalne przeciwstawienie "tego, co surowe" i "tego, co gotowane" (to był temat pierwszego tomu jego największego, niewydanego w Polsce dzieła 'Les mythologiques: Le cru et le cuit') wyjaśnia sens życia i pozwala zrozumieć naturę rzeczywistości społecznej, a także w zasadzie wszystkiego. Kiedy jednak powstał pomysł strukturalistycznego zanalizowania dzieła Marcela Prousta, zrezygnowałem z uczestniczenia w tym przedsięwzięciu, gdyż za bardzo lubiłem Prousta, żeby go rozbierać na struktury bez wnikania w treść.

Reklama

Lepszy od Marksa

Oczywiście, prace Lévi-Straussa miały pewien wpływ na myślicieli, którzy stali się dla nas potem ważniejsi i są do dzisiaj, jak Michel Foucault, ale ówczesna moda niewątpliwie sprzyjała ćwiczeniom umysłowym i nie była na pewno szkodliwa. Dla intelektualistów Lévi-Strauss ze swoim strukturalizmem stanowili natomiast wyjątkową okazję do wybrnięcia z kłopotów, jakie wówczas napotykali. Z perspektywy kilku dekad najważniejsze w dziełach Lévi-Strausa wydaje się odejście od analizy treści. Chociaż brzmi to nieco cynicznie czy też pejoratywnie, wcale nie taki jest mój pogląd. Ucieczka od treści czasem jest lepsza niż szkodliwa analiza treści. Lepszy był Lévi-Strauss zarówno od Marksa, jak i od Sartre’a. Wprawdzie nie sięgnął nigdy tej rangi socjologii i antropologii, jaką prezentowali jego poprzednicy: Emil Durkheim, Maurice Halbwachs czy Marcel Mauss (po którym objął katedrę), których dzieła do dzisiaj stanowią kanon socjologii, ale umożliwił skołatanym intelektualnym duszom przemóc minione fascynacje ideologiczne.

Oderwania struktury od treści umożliwiało bowiem porzucenie rzeczywistości i jej analizy na rzecz nieco zdumiewających refleksji na temat ludów pierwotnych, które naturalnie nie wiedziały, że są przedmiotem badań, ani – nie jest to pewne – nie tworzyły mitów, które miały według Lévi-Straussa stanowić pierwociny ludzkiego myślenia w ogóle. Fantazja, jaką stworzył strukturalizm, nie miała jednak w sobie nic złego, co ją poważnie różniło od wielu innych fantazji intelektualnych, jakie powstały w XX wieku.

Oczywiście, kiedy nadeszło pewne uspokojenie i kolejne mody intelektualne albo wyrodziły się w marudne koncepcje ponowoczesności, albo minęły i wróciła prawdziwa filozofia, zdaliśmy sobie sprawę z tego, że nie wymagamy tak prostych wyjaśnień, jakie proponował Lévi-Strauss. I że jego dzieło należy do tych, przecież bardzo licznych w historii ludzkiej myśli, które podejmują ambitne, ale niewykonalne zadanie wyjaśnienia wszystkiego w możliwie najprostszy sposób.

Jednak zupełnie nie żałuję tego roku czy dwóch spędzonych pod urokiem strukturalizmu. Przekonałem się wtedy, że w życiu intelektualnym bardzo ważna jest jakość, a jakości myśleniu Lévi-Straussa odmówić nie można. Miałem teoretyczny i jedyny w moim życiu kontakt z plemionami pierwotnymi oraz poznałem bardzo miłych i bystrych ludzi, podobnie jak ja zajętych strukturalizmem. W Polsce ani nie powstała szkoła Lévi-Straussa, ani nie wywarł on trwałego wpływu na żadnego wybitnego humanistę. Jednak "Smutek tropików" zawsze będzie stał na mojej półce i czasem będę do niego sięgał, bo na pewno warto.