Prof. Buessler postanowił sprawdzić, jaką rolę odgrywają oceany w obiegu węgla w przyrodzie - czy faktycznie pełnią rolę magazynów CO2 (gaz ten jednym z gazów cieplarnianych potęgujących efekt globalnego ocieplenia). W trakcie badań uczony wraz kolegami polowali na… "morski śnieg".

Tym terminem określa się drobne cząstki organiczne - martwy planktom, algi czy szczątki większych organizmów, które z wyższych, lepiej oświetlonych stref oceanu opadają na jego dno. Drobinki te stanowią pokarm dla setek tysięcy gatunków skorupiaków, ukwiałów i innych mikroorganizmów. W ten sposób związki chemiczne zawarte w szczątkach zostają powtórnie spożytkowane i "uwięzione“ w ciałach stworzeń żyjących na dnie oceanu. Tak dzieje się i z CO2, który na skutek procesu fotosyntezy zostaje rozbity na tlen oraz węgiel. To właśnie pomiary tego ostatniego pierwiastka pozwoliły prof. Buesslerowi i jego ekipie stwierdzić, ile CO2 wchłaniają nasze morza.

W trakcie badań uczeni posłużyli się specjalnymi pułapkami na "morski śnieg", które umieszczono w oceanie na różnych głębokościach. Część z nich składała się z boi oraz przymocowanego do niej zestawu kilku próbówek zamykających się automatycznie po 3 - 5 dniach zbiorów. Drugiego rodzaju sidła - przypominające waflowe rożki - porozstawiano na dnie, a jeszcze inne tuż przy powierzchni. W ten sposób naukowcy mogli zmierzyć przepływ węgla w oceanie. Wyniki ich prac okazały się bardzo ciekawe, bo wbrew wcześniejszym domysłom, do dna docierała jedynie niewielka część obumarłych drobin. Barierą, która zatrzymywała opady morskiego śniegu okazała się być tzw. strefa świtu. O tym niepokojącym odkryciu informuje dzisiejsze "Science".

Strefą świtu nazywa się część morskiej toni od 100 do 1000 m głębokości. Stanowi ona granicę między wodami powierzchniowymi, gdzie są organizmy żyjące dzięki fotosyntezie, a pogrążonymi w wiecznych ciemnościach głębinami. W te odmęty dociera zaledwie 1 proc. promieni słonecznych, padających na powierzchnię wody (stąd i jej poetycka nazwa). Jak wykazały badania zespołu Buesselera, właśnie ten rejon toni odgrywa kluczową rolę w prawidłowym obiegu węgla.

Na Hawajach granicę strefy świtu przechodziło zaledwie 20 proc. morskiego śniegu. Jego większość była pożerana przez żyjący w półmroku plankton, przez co jedynie niewielka ilość węgla trafiała do "magazynów" na dnie. Nieco lepiej sytuacja przedstawiała się na Pacyfiku w okolicach Japonii, gdzie do dna docierała połowa drobin zawierających węgiel.

Odkrycie prof. Buesslera ujawniło mankament szalonego pomysłu sztucznego nawożenia oceanów, które miało pomóc w obniżeniu stężenia CO2 w atmosferze. Zgodnie z planem, wody oceanów miały być zasilane żelazem, stanowiącym nawóz dla roślinnego planktonu, który wykorzystywałby dwutlenek węgla w procesie fotosyntezy. Jak się jednak okazuje, takie rozwiązanie byłoby skuteczne tylko na krótką metę, bo szkodliwy gaz i tak nie zostałby uwięziony na dnie oceanu.

Naukowcy nie są zgodni, skąd mogą się brać różnice w ilości morskiego śniegu docierającego do dna morza. Możliwe, że ma to związek z temperaturą wody lub cyklem życiowym organizmów zamieszkujących wody powierzchniowe. Ważne jest jednak to, iż nie możemy dłużej liczyć na łaskę oceanów, które miały nas ratować przed skutkami globalnego ocieplenia. Szacuje się, iż zamieszkujący oceany plankton pochłania i neutralizuje połowę dwutlenku węgla, powstającego przy okazji spalania różnego rodzaju paliw. - CO2 to najważniejszy z gazów cieplarniach, im więcej jest go w atmosferze, tym cieplejszy staje sie nasz klimat - podkreśla Buesseler. - O ile szkodliwy dwutlenek węgla nie trafi na samo dno oceanu i nie zostanie tam zatrzymany, ponownie wróci do atmosfery, pogłębiając zmiany klimatyczne.











Reklama