Nie już żadnych wątpliwości: świat stoi przed groźbą ekologicznej zagłady. Globalne ocieplenie coraz dobitniej okazuje się zjawiskiem realnym, a nie wymyślonym. Jak mu zapobiec, zastanawiają się dziś politycy, naukowcy, artyści. Kłopot w tym, że w Polsce kwestia ta spychana jest na dalszy plan. Dlatego DZIENNIK rozpoczyna cykl tekstów o ociepleniu. Robi to, by uświadomić nam wszystkim, jak poważny to problem, a także, by pokazać, że możemy mu przeciwdziałać.

Fakty są jednoznaczne: jest źle, może być jeszcze gorzej, a to wszystko nasza wina. Nawet największych sceptyków musi przekonać raport Międzyrządowego Zespołu do spraw Zmian Klimatu (IPCC) - jego trzeci fragment poznaliśmy na początku maja. Główna przyczyna efektu cieplarnianego to nadmierna emisja dwutlenku węgla do atmosfery. Gaz ten powstaje na skutek spalania różnych substancji, przede wszystkim węgla.

Tragiczne rezultaty efektu cieplarnianego są widoczne gołym okiem. Pogoda wariuje. Przypuszcza się, że do końca tego wieku średnia temperatura na świecie wzrośnie o 2 - 4 stopnie Celsjusza. Wystarczy jednak, żeby podniosła się o 2,5 stopnia, a na krawędzi wymarcia znajdzie się 30 proc. roślin i zwierząt na świecie. Poza tym czekają nas fale potwornych upałów, susze i gwałtowne powodzie oraz wichury o niespotykanej dotąd niszczycielskiej sile. Te ostatnie powstają na skutek coraz silniejszego nagrzewania się wód morskich. Zależność jest prosta: im morza są cieplejsze, tym silniej wieje.

Z wręcz apokaliptycznym scenariuszem rozwoju wydarzeń muszą się liczyć mieszkańcy Afryki: w 2020 r., czyli za zaledwie 13 lat, ćwierć miliarda żyjących tam ludzi może cierpieć z powodu niedoboru wody. Do tego dochodzą kłopoty rolników: chociaż zbiory roślin uprawnych wzrosną o 20 proc. na wschodzie i południowym-wschodzie Azji, to spadną o 30 proc. w centralnej i południowej części tego kontynentu. Oznacza to, że ceny żywności w całym regionie osiągną horrendalną wysokość.

Polska też zagrożona
Polacy też padną ofiarą zmian klimatu. Już poprzednie upalne lato sprawiło, że plony większości uprawianych u nas roślin były średnio o 20 proc. niższe. W niektórych częściach naszego kraju rolnicy zebrali nie więcej niż jedną trzecią tego, co zasiali. Odczuwamy to, płacąc w sklepie za produkty spożywcze. Cebula w ciągu roku podrożała o 150 proc. Ziemniaki w zależności od odmiany - co najmniej o 80 proc.

A to dopiero początek zmian, jakie czekają Polskę. Z dostępnych obecnie danych, przede wszystkim raportu opracowanego przez prof. Macieja Sadowskiego z Instytutu Ochrony Środowiska dla organizacji ekologicznej WWF, wyłania się wyjątkowo ponury obraz. Do końca XXI w. średnia roczna temperatura podniesie się o 1 stopień, jednak trzeba się liczyć z tym, że jej wahania będą większe niż teraz. Oznacza to występowanie na przemian okresów bardzo zimnych i bardzo ciepłych.

Wzrost temperatury nie będzie równomierny i na pewno wyższy zimą. Na przykład w styczniu może być nawet o 5 stopni cieplej niż obecnie. W lecie wzrost temperatury będzie mniejszy, lecz i tak da się nam we znaki. Możemy spodziewać się długotrwałych okresów słonecznej pogody przerywanej gwałtownymi burzami i ulewami. Taka aura sprzyja powstawaniu suszy i lokalnych trąb powietrznych oraz szkwałów. A to oznacza zalane domy, poprzewracane drzewa, zerwane trakcje elektryczne.

Raport prof. Sadowskiego wspomina także o możliwości pojawienia się w naszym kraju obecnie nie spotykanych chorób tropikalnych, na przykład malarii. Kolejną konsekwencją globalnego ocieplenia jest podniesienie się poziomu wód Bałtyku. Ostrożne szacunki zawarte w opracowaniach IPCC zakładają, że poziom mórz na świecie do końca tego wieku podniesie się o blisko pół metra. Istnieją jednak inne symulacje, z których wynika, że może to być nawet metr. Co to oznacza dla nas? Blisko 1800 km2 polskiego wybrzeża grozi zalanie. Zagrożonych jest 18 popularnych ośrodków wypoczynkowych, 5 dużych portów, domy 120 tys. osób żyjących w regionie. Spośród dużych miast najbardziej może ucierpieć Gdańsk. 880 ha jego powierzchni leży tylko 1 m powyżej poziomu morza, dalsze 1000 ha - 1 - 2,5 m. Na dodatek całe miasto zapada się 1 - 2 mm na rok. Jeżeli zatem do końca XXI w. poziom Bałtyku podniesie się o metr, znaczna część miasta, a przede wszystkim jego najstarsza część, znajdzie się pod wodą. Według obecnych szacunków straty związane z taką katastrofą mogą wynieść nawet 30 mld dolarów!

Wyłącz żarówkę
Zmian klimatycznych związanych z globalnym ociepleniem nie da się już powstrzymać. Można je tylko spowolnić. Da się to zrobić, ograniczając emisję dwutlenku węgla do atmosfery. Największa jego ilość (37 proc.) powstaje w wyniku spalania węgła przy produkcji prądu. Co istotne, spalanie węgla daje 70 proc. więcej CO2 niż spalanie gazu ziemnego - przy takiej samej ilości produkowanej energii.

Jak ograniczyć ilość emitowanego przez elektrownie dwutlenku? Najprościej: zużywając mniej prądu. Badania dowodzą, że do 2020 r. zapotrzebowanie na energię w Europie można zmniejszyć o 27 proc. Rozwiązaniem jest m.in. używanie energooszczędnych żarówek oraz pralek. A można jeszcze prościej. Gdyby tylko połowa urządzeń w polskich domach była wyłączana z sieci wtedy, gdy ich nie używamy, przez rok w skali kraju zaoszczędzilibyśmy 290 mln zł i wyemitowali do atmosfery aż milion ton dwutlenku węgla mniej! Z kolei wyłączenie 5 tradycyjnych żarówek w korytarzu czy pokoju, gdy nie potrzeba tam światła, może oznaczać rocznie oszczędności rzędu 200 zł i zmniejszenie emisji dwutlenku węgla o 400 kg rocznie.

Energia może być czysta
Problem CO2 można rozwiązać jeszcze w inny sposób: budując wydajniejsze elektrownie albo takie, które spalają zarazem biomasę (np. odpady drewniane) i węgiel.
Jednak największą nadzieją współczesnych ekologów są odnawialne źródła energii, głównie energia wiatrowa i słoneczna. Elektrownie wiatrowe powstają obecnie praktycznie w każdym miejscu na świecie. Co roku ilość pozyskanego dzięki sile wiatraków prądu zwiększa się o 25 - 30 proc. Co zaskakujące, jednym z największych producentów takiego ekologicznego prądu są Stany Zjednoczone. W ostatnim czasie spektakularny sukces finansowy odniosła teksańska firma Austin Energy, która dostarcza energię ponad 10 tys. gospodarstw domowych oraz kilkudziesięciu lokalnym firmom. I to w stanie, z którego wywodzi się tak znany zwolennik ropy jak prezydent Bush.

Z kolei ekologiczny prąd z baterii słonecznych to przyszłość krajów południa Europy. W Hiszpanii blisko Sewilli istnieje np. gigantyczna elektrownia korzystająca z mocy Słońca, dostarczająca obecnie prąd do 6 tys. domów. W przyszłości z dostarczanej przez nią energii będzie korzystać ponad pół miliona ludzi.
W Polsce na razie nie planuje się wzniesienia tego typu fabryki energii. Nie oznacza to jednak, że nie można nic zrobić, by ograniczyć emisję CO2. Naszą wielką szansą są nowoczesne technologie umożliwiające wydajniejsze oraz efektywniejsze wykorzystywanie węgla do produkcji energii elektrycznej. O takich technologiach dyskutowali w miniony poniedziałek ministrowie ochrony środowiska z Polski i Wielkiej Brytanii. Pretekstem do spotkania było otwarcie w Warszawie jednego z dziesięciu europejskich „centrów doskonałości” energetycznej. Zastosowana w nim technologia IGCC pozwala usuwać większość zanieczyszczeń z gazów emitowanych podczas produkowania energii.

Moda na ekologię
Jednak próby powstrzymania globalnego ocieplenia to dzisiaj nie tylko działania o wymiarze państwowym. To także moda i styl. Gwiazdy Hollywood masowo przesiadają się do samochodów napędzanych przez wodór, zaangażowana ekologicznie piosenkarka Sheryl Crow pokłóciła się ostatnio o globalne ocieplenie z republikańskim macherem z Waszyngtonu Karlem Rovem, a Madonna oraz inne gwiazdy już 7 lipca wezmą udział w gigantycznym koncercie zorganizowanym na siedmiu kontynentach. Impreza ta, nazwana Live Earth, ma być transmitowana do 120 krajów świata i zwrócić uwagę wszystkich mieszkańców Ziemi na problem globalnego ocieplenia.

Coraz bardziej proekologiczne są również wielkie korporacje. Fińska Nokia ogłosiła, że jej komórki będą dawały znać użytkownikowi, iż właśnie się naładowały i czas odłączyć je od prądu. A brytyjskie supermarkety Tesco będą sprzedawały produkty, na których umieszczone zostaną znaki, ile przy okazji ich produkcji wytworzono CO2. Dzięki temu każdy będzie miał wybór - kupić mniej lub bardziej ekologiczne ciasteczka.

Najlepszym przykładem kogoś, kto łączy poważny wymiar współczesnej ekologii z jej stroną popkulturową, jest Arnold Schwarzenegger. Chociaż startował z listy Republikanów, zdołał dwukrotnie wygrać wybory na gubernatora zdominowanej przez demokratów Kalifornii - właśnie dlatego że zaproponował rozwiązania ograniczające emisję CO2. Jak zatem widać - moda na ekologię ogarnia świat. Kiedy zawita i do nas?

































Reklama