Sondy zostały wystrzelone latem 1977 r., w odstępie zaledwie kilkunastu dni. Ich misja była częścią większego programu badawczego, który w latach 70. XX w. realizowała amerykańska agencja kosmiczna NASA - czytamy w "Nature".. Jego celem miało być poznanie najdalszych globów naszego systemu planetarnego. Najpierw NASA planowała, że powstaną dwie pary sond. Pierwsza miała polecieć do Jowisza, Saturna i Plutona, a druga Jowisza, Urana i Neptuna. Niestety, jak to często bywa, Kongres obciął przeznaczone na misję fundusze. Ostatecznie pozyskane środki wystarczyły na zbudowanie tylko dwóch urządzeń, które miały dotrzeć do Jowisza i Saturna.

Reklama

Jak na ówczesne czasy Voyagery były prawdziwym cudem techniki. Każdego wyposażono w kamery telewizyjne, detektory: plazmy, promieniowania rentgenowskiego oraz różnych cząsteczek. Urządzenia te pozwoliły przeprowadzać w sumie 10 typów pomiarów. Silniki sond zasilały (i wciąż zasilają) radioizotopowe generatory termoelektryczne. Źródłem energii jest w nich rozpad izotopu promieniotwórczego (w tym przypadku plutonu 238), a wydzielone w ten sposób ciepło zamieniane jest na energię elektryczną. Takie baterie są też wykorzystywane na Ziemi - napędzają rozruszniki serca. W sumie każdy z Voyagerów wyposażono w trzy generatory tego typu, które obecnie dają w sumie ok. 290 watów energii. Choć to znacznie mniej niż potrzebuje większość domowych sprzętów (jak tostery czy suszarki), wystarcza do napędzania urządzeń pomiarowych sond.

Obecnie uważa się, że misja Voyagerów była jednym z najlepiej wymyślonych i przeprowadzonych projektów NASA. W trakcie lotu sond postanowiono bowiem wykorzystać wyjątkowe w skali kosmicznej zjawisko - ustawienie planet docelowych po jednej stronie Słońca. Taka sytuacja zdarza się raz na 175 lat. Przy czym brano tak naprawdę pod uwagę nie tylko Jowisza i Saturna, ale również Urana oraz Neptuna. Wystrzeliwując Voyagery, naukowcy mieli bowiem cichą nadzieję, że okażą się one na tyle wytrzymałe, iż po skończeniu planowanej misji polecą dalej. Tak się właśnie stało. By nadać sondom prędkość umożliwiającą opuszczenie Układu Słonecznego, wykorzystano efekt tzw. procy grawitacyjnej. Polega on na użyciu grawitacji planety, w pobliżu której znajduje się pojazd, do nadania mu większej prędkości. W przypadku Voyagera 2 manewr ten powtórzono wielokrotnie, kolejno w okolicy Jowisza, Saturna oraz Neptuna.

Dzięki temu oba pojazdy znajdują się teraz na krańcach Układu Słonecznego. Niedawno przeleciały przez tzw. szok końcowy - miejsce, w którym prędkość wiatru słonecznego staje się poddźwiękowa. Voyager 1 zrobił to w 2003 r., a jego brat bliźniak cztery lata później. Jak dowodzą prace zamieszczone na łamach dzisiejszego "Nature", mimo podeszłego wieku obydwa urządzenia wciąż mogą rejestrować bezcenne dla naukowców dane. Najnowsze ustalenia potwierdzają to, co wcześniej już podejrzewano: heliosfera, czyli bąbel wokół Słońca, w którym ciśnienie wiatru słonecznego przewyższa ciśnienie wiatrów galaktycznych, w niektórych miejscach jest asymetryczna. Voyager 2 przeciął szok termiczny bliżej Słońca, niż oczekiwano. Sugeruje to, że heliosfera jest w tym miejscu wklęsła lub wpychana do środka przez miejscowe pole magnetyczne.

Reklama

Choć dane te nie mają bezpośredniego przełożenia na życie mieszkańców Krakowa czy Paryża, astrofizycy są nimi niezwykle podekscytowani. Wiedza, którą zdobywamy, badając Układ Słoneczny, pozwala nam bowiem zdobyć pewne wyobrażenie o systemach planetarnych znajdujących się lata świetlne od naszego ziemskiego domu.

Na dodatek Voyagery lecą dalej i jeszcze przez co najmniej kilkanaście lat będą dostarczać danych o warunkach, jakie panują w dalekim kosmosie. Pierwsza z sond za ok. 40 tys. lat dotrze do gwiazdy AC+793888 w konstelacji Wężownika, zaś druga za około 294.000 lat minie w odległości około 4,3 lat świetlnych Syriusza w gwiazdozbiorze Wielkiego Psa.

Pozostaje im życzyć Bon Voyage.

Reklama

p

Czego dowiedzieliśmy się o Układzie Słonecznym dzięki Voyagerom

Podstawowym celem misji Voyagerów było zbadanie Jowisza, Saturna oraz ich księżyców. Zadanie to sondy wykonały już w pierwszych latach swojej podróży. W 1979 roku przeleciały (w odstępie czterech miesięcy) koło Io, księżyca Jowisza, odkrywając na jego powierzchni aktywne wulkany siarkowe. W latach 1980 i 1981 na Ziemię docierały fotografie Saturna oraz Tytana, jego największego satelity, którego badał Voyager-1. Z kolei Voyager-2 odkrył w atmosferze tej planety owalne plamy, które okazały się potężnymi burzami. Sonda sfotografowała również księżyce Saturna.

W 1986 roku Voyager-2 zmierzył długość doby Urana (17,9 godziny) oraz zbadał jego pole magnetyczne. Sfotografował też 10 nieznanych do tamtej pory księżyców planety. Trzy lata później zbliżył się do Neptuna i również przesłał na Ziemię jego zdjęcia.

Kiedy Voyagery minęły największe obiekty Układu Słonecznego, naukowcy zmodyfikowali cele ich podróży. W latach 90. zajmowały się badaniami wiatru słonecznego oraz heliopauzy. Teraz, kiedy opuszczają już nasz układ, mają mierzyć fizyczne właściwości przestrzeni międzygwiezdnej. Badacze liczą, że dane z obu sond będą spływać na Ziemię nawet do 2025 roku.