Nie będzie więc mógł nam Sarkozy (ani żaden inny krajowy polityk) zablokować dostępu do internetu pod byle jakim pretekstem (np. ściągnięcia pliku z muzyką), i to bez prawa do apelacji. Najpóźniej od 2011 roku będzie potrzebna nasza zgoda, aby przesyłać nam sms-ami, albo mailem śmiertelnie nudny i oszukańczy reklamowy spam. Zaś gdy idzie o telefony, jest nadzieja, że koncerny przestaną nas szantażować klauzulami o nierozwiązywalnych umowach, albowiem zyskamy prawo do zmiany operatora w ciągu jednego dnia, z zachowaniem prawa do dotychczasowego numeru.

Reklama

Nie udało się niestety podjąć decyzji, która miałaby charakter przełomu: uwspólnotowić całości reguł obowiązujących na rynku telekomunikacyjnym. Uniemożliwił to sojusz prawicowych „suwerennościowców” z koncernami, czującymi doskonale, że własne narodowe rządy będą znacznie łatwiejszymi obiektami lobbingu i szantażu przeciw interesom klientów, niźli brukselska Komisja albo Parlament. Lewicowa szwedzka eurodeputowana Britt-Svensson (słynąca skądinąd z antyunijnej kampanii, jaką niegdyś prowadziła w swoim kraju) nie bez powodu nazywa nowy pakiet „zgniłym kompromisem” i głosuje przeciw jego przyjęciu. Przez ową „zgniłość” nowe prawo nie daje nam ani gwarancji uprzedniego sądowego procesu przed karnym odcięciem internetu przez państwo (mówi tylko o następczej sądowej kontroli takiego zakazu), ani zwłaszcza nie daje obrony przed ograniczeniami ruchu sieciowego, wprowadzanymi przez koncerny (np. w telefonii internetowej). Można by chociaż cieszyć się z powołania ogólnoeuropejskiego centralnego regulatora rynku (BEREC), gdyby nie fakt, że będzie on na razie raczej biurokratyczną i dość bezsilną instytucją, skoro rządom i koncernom udało się jednak obronić anachroniczny w Europie prymat narodowych regulacji telekomunikacyjnych.

Nowe prawo podpisane właśnie przez przewodniczącego Buzka i panią Torstensson (w imieniu szwedzkiej prezydencji) jest postępem w toczącej się – zwłaszcza na rynku nowych technologii – walce o przyszły kształt europejskiego kapitalizmu. W tym sensie europosłanka PO Lena Bobińska ma rację, określając je mianem „zdecydowanie prokonsumenckiego”. Jeśli Unia nie będzie twardo ujmować się za wolnością rynków i naszymi prawami konsumenckimi, wcześniej czy później zostaniemy sterroryzowani i ubezwłasnowolnieni przez potężnych operatorów, których marzeniem jest uczynienie z nas – konsumentów powolnego im wielkiego stada klikających baranów. Rządy nas nie obronią; minister Strężyńska- szefowa polskiego UKE jest tu ledwie chwalebnym wyjątkiem, nie obalającym niestety generalnej reguły. Jednak z perspektywy ideału głębokiej integracji Europy, uchwalone właśnie dyrektywy są rozczarowujące. Propagandowe tyrady na rzecz traktatu lizbońskiego nie budują przecież prawdziwej europejskiej jedności. Realna integracja może wygrywać wtedy, gdy przychodzi podejmować decyzje o praktycznych europejskich politykach. W przypadku polityki telekomunikacyjnej interesy wielkiego biznesu rozstrzygnęły, że nie będzie integracyjnego kroku naprzód. A szkoda. Bo nie tylko można było uczynić dużo więcej dla ujednolicenia i uszlachetnienia rynku i rozwoju praw obywatelskich. Ale można było także zbudować niezwykle pożyteczny nowy kawałek wspólnej Europy.