ANNA MASŁOŃ: Śledzi pan uważnie to, co dzieje się podczas szczytu w Kopenhadze?
JOHN GRAY: Czytam gazety, ale jakoś nieszczególnie się emocjonuję tym, czy delegaci są bliżej podpisania międzynarodowej umowy, czy nie. Osiągnięcie porozumienia w Kopenhadze to utopijne marzenie, które opiera się na nieuzasadnionej wierze, że przedstawiciele wszystkich krajów podejmą wspólną decyzję, która ocali ludzkość. A to po prostu niemożliwe.

Dlaczego?
Wszystkie rządy, których przedstawiciele pojawili się w Kopenhadze, mają lokalne i krótkoterminowe cele, ważniejsze dla nich niż jakikolwiek cel ogólnoświatowy. Dotyczy to nie tylko największych krajów, takich jak USA czy Chiny, których interesy się wykluczają. Na przykład małe kraje wyspiarskie szukają sprzymierzeńca w Ameryce, bo uważają, że powtórka z Kioto nie leży w ich interesie. Co innego chcą ugrać kraje afrykańskie, co innego Unia Europejska. Kopenhaga to miejsce, w którym ujawnia się nie jeden konflikt związany z globalnym ociepleniem, ale całe mnóstwo innych.

Reklama

Szumnie zapowiadany przełom zamieni się w fiasko?
Świat nie mówi jednym głosem - ani w tej sprawie, ani w żadnej innej. Owszem, istnieją instytucje, które odpowiadają za ład światowy, ale w rzeczywistości mamy raczej światowy nieład. Kopenhaga jednak nie przyniesie zwycięstwa w walce z globalnym ociepleniem przede wszystkim dlatego, że problem, który próbują rozwiązać delegaci, jest zbyt poważny i zbyt złożony.

Jesteśmy przekonywani, że w Kopenhadze dochodzi do starcia zbawców planety z tymi, którzy nie dbają o los przyszłych pokoleń, bitwy dobra ze złem. Po co ta retoryka?
W dyskusji o zmianach klimatycznych słychać często ton moralizatorski - jedne kraje są po właściwej stronie barykady, inne nie. W rozgrywce pomiędzy poszczególnym państwami, grze o uchronienie się przed negatywnymi skutkami globalnego ocieplenia, potyczce, która pozwoli im zabezpieczyć własne interesy, nie ma wcale podziału na dobrych i złych. Europa apeluje do USA, żeby stanęły po słusznej stronie. A tymczasem kraje, które dotychczas szczyciły się mianem najbardziej zaangażowanych w ekologię, tak naprawdę nie rezygnują z pozyskiwania energii za cenę degradacji środowiska. Kanada, która prezentuje się jako "zielony" kraj, pozyskuje ropę z piasków roponośnych - a jest to metoda powodująca olbrzymie zanieczyszczenie. Kryzys klimatyczny oznacza przecież również problemy energetyczne, kurczenie się rezerw paliw kopalnych i konieczność poszukiwania nowych rozwiązań. Nie tylko tych "czystych" jak energia jądrowa, ale i znacznie "brudniejszych". Ograniczone zasoby to wzmożona walka o dostęp do nich. Trwa geopolityczne starcie o Arktykę, w której udział biorą zarówno Rosja, Kanada, USA, jak i kraje skandynawskie oraz Wielka Brytania.

czytaj dalej

Reklama



Nie wierzy pan w szczytne intencje delegatów?
Zmiana klimatu to problem dla całego świata, ale nie ma takich globalnych rozwiązań, które mogłyby mu zaradzić. To nonsens, że możemy ocalić Ziemię. Ani jednostki, ani stworzone przez nas instytucje, nawet te o charakterze międzynarodowym, nie są w stanie tego zrobić. Jedyne, co możemy osiągnąć, to nieco bardziej racjonalne podejście do problemów, których rozwiązanie leży poza naszym zasięgiem. To trzeźwe spojrzenie jest niweczone przez całkowicie utopijną wiarę w to, że jesteśmy w Kopenhadze po to, by ocalić planetę. Ludzie powinni zajmować się zwiększaniem swoich własnych szans na przeżycie, a mogą to zrobić poprzez ograniczenie wpływu, jaki mają na biosferę. I tak jak za sprawą człowieka z powierzchni ziemi znikają kolejne gatunki, tak homo sapiens może być po prostu następną ofiarą własnej pazerności.

Pycha każe nam myśleć, że jesteśmy w stanie ocalić planetę. Ludzie są zbyt zajęci walką ze sobą o zasoby, w imię religii, by kiedykolwiek zjednoczyć się w imię tej szczytnej idei. Jedyne, co mogą zrobić, to wykazać się większą skromnością.

Stawiać sobie skromniejsze cele czy żyć skromniej?
Jedno i drugie, chodzi o zaakceptowanie ograniczeń. Paradoksalnie, aby ograniczyć wpływ, jaki mamy na naturę, powinniśmy korzystać ze zdobyczy techniki. Nie chodzi o powrót do natury, radykalną zmianę stylu życia - nie ma sensu zakładanie farm produkujących żywność organiczną czy przestawienie się wyłącznie na odnawialne źródła energii.

Drugie oblicze skromności to zdanie sobie sprawy, że zmiana klimatu jest związana z postępującym uprzemysłowieniem. To nie jest wina kilku krajów czy kilku międzynarodowych koncernów. A takie rozumienie sytuacji jest udziałem znacznej części ruchu zielonych. "Gdybyśmy tylko byli w stanie kontrolować te chciwe korporacje i te barbarzyńskie kraje, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej" - mówią.

To nieprawda?
Łączenie kryzysu klimatycznego z rozwojem kapitalizmu jest błędem. Dla Polski i innych krajów, które mają za sobą doświadczenie gospodarki centralnie planowanej, która doprowadziła do niejednej katastrofy ekologicznej, powinno być to jasne.

czytaj dalej



Kryzys gospodarczy utrudnia zajęcie się kryzysem ekologicznym?
Dla rządów wszystkich niemal państw wyjście z recesji jest w tym momencie istotniejsze niż zajęcie się problematyką klimatyczną. Wejście w życie jakichkolwiek umów związanych z ochroną środowiska jest w tej sytuacji bardzo utrudnione. Tym bardziej że w tej chwili rządy decydować się będą na wyjście z recesji za wszelką cenę. Ochrona środowiska to kwestia, którą zająć się będzie można później, kiedy będzie na to czas i pieniądze - tak zapewne myśli większość politycznych decydentów.

A może powinniśmy zrezygnować z dobrobytu, konsumpcyjnego stylu życia, skoro globalne ocieplenie zagraża nie tylko naszemu dobrostanowi, ale i przetrwaniu gatunku?
To niemożliwe. Nie zapomnimy o doraźnych problemach, które wymagają natychmiastowego rozwiązania, by zająć się czymś, co będzie miało wpływ dopiero na następne pokolenia. Oczekiwanie, że zamiast perspektywy krótkoterminowej przyjmiemy długoterminową, nie jest racjonalne. Kiedy firmy plajtują, a ludzie tracą pracę, kto zajmowałby się rzeczą tak abstrakcyjną jak globalne ocieplenie? Kryzys dotknął nie tylko demokracje, gdzie wpływ wyborców na to, jakimi problemami rząd zajmuje się w pierwszej kolejności, jest znaczący, ale także kraje autorytarne, jak Chiny. W tych okolicznościach żadne państwo nie będzie skłonne stawiać ekologii nad gospodarką. Odrzucenie konsumpcjonizmu? Wykluczone, to przecież taki styl życia napędza gospodarkę. I taki styl życia jest nie tylko rzeczywistością krajów rozwiniętych, ale i marzeniem krajów rozwijających się. Jedni mieliby się wyrzec swojego stylu życia, drudzy marzeń? Nigdy. Co wcale nie zmienia faktu, że przy takich aspiracjach zrównoważony wzrost jest po prostu niemożliwy. I raczej prędzej niż później będziemy musieli się zmierzyć z tym, że jednej planety dla nas nie wystarczy.

Jaka jest pana propozycja?
Cóż, nie jest to najpopularniejszy punkt widzenia, ale jestem realistą. A realista nigdy nie spodziewa się tego, że przekona innych do realistycznego myślenia i działania.

Jedyna polityka, która w moim mniemaniu jest rozsądna, to zajęcie się kwestiami klimatycznym jak najszybciej, przy użyciu jak najlepiej dobranych usprawnień technicznych. Rezygnacja z uprzemysłowionego rolnictwa, produkcji biopaliw, zanieczyszczania środowiska i postawienie na nowoczesne technologie - to pozwoliłoby nam uniknąć katastrofy ekologicznej. Problem w tym, że zmiany klimatyczne będą prawdopodobnie tak gwałtowne, że na ten wstrząs nie będziemy należycie przygotowani.

Jest jeszcze jeden problem: ani mieszkańcy krajów rozwiniętych nie będą w stanie żyć na dotychczasowym poziomie, ani mieszkańcy krajów rozwijających się na poziomie, do jakiego dążą, jeśli nasza populacja będzie rosła. I dotyczy to w równym stopniu Chin i Indii co Ameryki. Za 30-40 lat na Ziemi żyć będzie o dwa miliardy ludzi więcej. I te kolejne dwa miliardy nie będą wcale chciały się godzić na życie na niższym poziomie niż cała reszta. Ze wzrostem liczby ludności rosnąć będą nasze potrzeby - coraz większe będzie obciążenie planety. W moim podejściu do kwestii związanych ze środowiskiem istotne jest rozpoznanie tego, że człowiek musi zaakceptować pewne granice. W tym konkretnym przypadku to samoograniczenie dotyczy liczebności ludzkiej populacji. Jeśli nie nałożymy tych ograniczeń sami, zrobi to natura.

czytaj dalej



To zadanie dla polityków?
Nie pokładałbym w nich zbyt dużej nadziei. Ich działania są niczym więcej niż reakcją na oczekiwania wyborców. Po Kopenhadze, bez względu na to, jak ten szczyt się zakończy, słuch po problemach klimatycznych na jakiś czas zaginie. Albo będziemy żyć w przeświadczeniu, że skoro doszło do porozumienia, to spotkanie zakończyło się wielkim sukcesem, albo nastanie czas lizania ran po przegranej walce. A klimat dalej będzie się ocieplał, zupełnie niezależnie od naszych postanowień i międzynarodowych umów. Anomalie pogodowe będą coraz częstsze, podniesie się poziom mórz, nastaną susze... I wtedy z fazy zaprzeczania wejdziemy w fazę paniki.

Gdzie w obliczu tych kasandrycznych przepowiedni miejsce na racjonalność, do której pan zachęca?
Racjonalność polega na rozpoznaniu zagrożeń już teraz i przemyśleniu, jak będziemy działać w sytuacji, w której przepowiednie staną się rzeczywistością. Musimy zdawać sobie sprawę, że kiedy zasoby dóbr tak podstawowych jak czysta woda będą się wyczerpywać, konflikty, których dziś jesteśmy świadkami, przybiorą tylko na sile. Jeśli postawimy na technologię, będziemy w stanie budować falochrony, nawadniać pustynie. Nie chcę odgrywać roli Kasandry, tylko zachęcić do realistycznej oceny sytuacji. Klimat ulegał zmianom zawsze, czy jest to teraz związane z działalnością człowieka, czy nie, i tak będziemy musieli radzić sobie z jego konsekwencjami. Tyle że w ludzkiej naturze leży chyba zwlekanie do ostatniej chwili - zamiast się przygotowywać, wolimy "pomyśleć o tym jutro". Kiedy dojdzie do ekologicznej katastrofy, kiedy okaże się, że nasze cele i aspiracje są nie do zrealizowania, będziemy musieli się dostosować. Ale żaden kraj nie zrezygnuje dobrowolnie ze swoich celów już teraz.

Nadal jest pan zielonym konserwatystą?
Zmiana myślenia w podejściu do problemów związanych z ochroną środowiska nie może dotyczyć tylko jednej formacji politycznej. Wzbraniam się przed określeniem tez, jakie stawiam, mianem prawicowych czy lewicowych, tym bardziej że większość z nich zostałaby zapewne odrzucona przez jednych i drugich.

czytaj dalej



Lewica głosi, że walka ze zmianą klimatu jest ściśle powiązana ze sprawiedliwością i redystrybucją. Nie mam wątpliwości, że w świecie jest zbyt wiele niesprawiedliwości i nierówności, którym należałoby przeciwdziałać. I część z nich jest bez wątpienia związana ze zmianami klimatycznymi, ale natura nieszczególnie dba o sprawiedliwość czy niesprawiedliwość. Nie ma na względzie ludzkich nadziei czy wartości, ale po prostu reaguje na działania człowieka. Poza tym redystrybucja na skalę globalną, jakiej domaga się lewica, jest po prostu niemożliwa. Więc wołanie o sprawiedliwość i próby jej urzeczywistnienia nie rozwiązują problemów klimatycznych.

Prawica z kolei twierdzi, że globalne ocieplenie jest mitem. Po wybuchu afery Climategate zyska pewnie wielu nowych zwolenników. Pan nadal wierzy klimatologom?
Cóż, na pewno pojawi się jeszcze więcej teorii mówiących o spisku polityków i naukowców. Nie mam wątpliwości, że dowody naukowe są na tyle silne, że pomimo tej afery pozostaną przekonujące. Nie jestem naukowcem i nie mogę weryfikować ustaleń klimatologów, ale przez ostatnie 20 lat obserwuję stan badań nad klimatem. I w mojej ocenie zmiana klimatu zachodzi szybciej i w sposób bardziej gwałtowny, niż przedstawia się to w raportach IPCC. Odrzucam więc klimatyczny sceptycyzm, który zresztą więcej ma wspólnego z zaprzeczaniem niż z podawaniem w wątpliwość. Nie przekonuje mnie też postawa wyczekująca, którą prezentuje część prawicy. Czekanie na to, co się stanie, by zareagować, gdy będziemy mieli absolutną pewność, że klimat się ociepla, jest bardzo niebezpieczne. W tej chwili możemy zrobić stosunkowo dużo - przynajmniej na tyle dużo, by przygotować się do życia w nowych warunkach klimatycznych.

Pan się przygotowuje?
Nie jeżdżę do pracy na rowerze. Nie toczę mojej prywatnej batalii przeciw globalnemu ociepleniu. Jestem przeświadczony, że osobiste, czysto symboliczne gesty nie mają najmniejszego wpływ na zmianę klimatu. I nie mam potrzeby poprawiania sobie dzięki nim samopoczucia.

John Gray, filozof, jeden z najważniejszych teoretyków, a zarazem krytyków współczesnego liberalizmu, autor wielu publikacji i książek na tematy polityczne. W Polsce ukazały się m.in. "Dwie twarze liberalizmu" (2001), "Al-Kaida i korzenie nowoczesności" (2006) oraz "Czarna msza: Apokaliptyczna religia i śmierć utopii" (2009)