Józef Mackiewicz - autor słynnej "Zbrodni katyńskiej" - zapewne przewraca się w grobie, jeśli nie z oburzenia, to przynajmniej z totalnego zdziwienia. Obecność Putina - wieloletniego funkcjonariusza KGB - będzie mieć bowiem w sobie coś moralnie i symbolicznie dwuznacznego. To trochę tak, jakby drugorzędny oficer SS przybywał w imieniu narodu niemieckiego do podwarszawskich Palmir, z hołdem dla tam pomordowanych. Lecz z drugiej strony świat niegdyś nie miał nic przeciw temu, aby członek NSDAP i kanclerz wolnych Niemiec Kurt Kiesinger składał hołd ofiarom niemieckich obozów zagłady.

A patrząc z takiej odmiennej perspektywy można dostrzec, że kwietniowa obecność szefa rządu Rosji w katyńskim lesie śmierci będzie drugim poważnym rosyjskim krokiem ku prawdzie i przyzwoitości, po tym jak Borys Jelcyn ujawnił sporządzoną przez Berię notatkę 794/B, z podpisami Stalina, Woroszyłowa, Mikojana i Mołotowa. Trzecim winien być otwarty proces karny przed rosyjskim sądem za nieprzedawniające się ludobójstwo, a czwartym - odszkodowania dla rodzin ofiar, przed czym Moskwa nadal broni się rękami i nogami. Sprawa katyńska była, jest i pozostanie czymś na kształt sprawdzianu przynależności Rosji do cywilizowanego świata. I tutaj nic się nadal nie zmieniło.

Skala zamętu


Nie jest dziś jasne, jaki wydźwięk będą mieć kwietniowe uroczystości w lesie katyńskim. Rosyjski historyk Swanidze publicznie snuje refleksje, iż być może Putin będzie chciał w Katyniu przekonać Tuska, iż sprawcami zbrodni są jednak Niemcy, albo że sprawcy są nadal nieznani.






Reklama



Przypuszczenia rosyjskiego historyka są oczywiście absurdalne, ale pokazują skalę myślowego zamętu, jaki swoją decyzją wywołał Putin w samej Rosji. Racjonalnie należy raczej założyć, iż skoro rosyjski premier zdecydował się na przybycie do Katynia, musi być również zdecydowany co najmniej uznać sowiecką odpowiedzialność za zbrodnię i potępić jej sprawców. To jest chyba dla Putina konieczność minimum, jeśli jego obecność nie ma się przekształcić w zgorszenie. I jeśli tak się stanie, to Tusk będzie miał na swoim koncie istotny sukces w roztapianiu arktycznego zlodowacenia między Polską i Rosją w kwestiach historycznych.

Na przygiętych kolanach

Ale kluczowe pytanie polityczne brzmi: jak lekkie rozmrożenie historii wpłynie na realną politykę? Interesy Rosji i Polski w Europie są bowiem radykalnie odmienne. I o ile możliwa jest bardziej poprawna forma rosyjsko-polskiej dyplomacji, o tyle trudno wyobrazić sobie jakąś istotną zmianę treści samych stosunków. Chyba, żeby Moskwa nagle przestała myśleć w kategoriach geopolitycznej dominacji na Wschodzie Europy. Albo Warszawa uznała, że fiński status milczącej akceptacji in blanco dla każdej rosyjskiej polityki - jest tym, co odpowiada polskim międzynarodowym interesom i aspiracjom. Na razie trudno wyobrazić sobie bądź pierwsze, bądź drugie. Nawet, jeśli rząd Tuska wobec Moskwy lekko przygiął kolana.

W końcu sprawa dotyczy także polityki wewnątrzpolskiej. Było i jest oczywiste, że w uroczystościach katyńskich zechce wziąć udział prezydent Lech Kaczyński, tak z racji pryncypialnych - w roli strażnika narodowej pamięci, jak i taktycznych - jako kandydat do tegorocznej reelekcji. Dobrze by było, aby wspólna niechęć premierów Polski i Rosji do Kaczyńskiego nie zaowocowała małostkowym planem utrudnienia mu owej obecności pod jakimś protokolarno-fałszywym pretekstem (np. spotkania w randze premierów, a nie prezydentów). Wtedy bowiem wewnątrzpolska i nie całkiem poważna kwestia może się okazać bardziej pierwszorzędna od pamięci o zamordowanych oficerach.