Od początku afery hazardowej, pierwszoplanową w niej rolę grają przecieki. To dzięki publikacjom prasowym dowiedzieliśmy się o czym rozmawial Sobiesiak z politykami PO, to dzięki kolejnej nieszczelności można było przeczytać, co Sobiesiak zeznał w prokuraturze. A wszystko to w jednej gazecie - "Rzeczpospolitej", znanej ze swoich silnych sympatii politycznych, skierowanych przeciw Platformie. Czy polityczna orientacja gazety w jakikolwiek sposób przekreśla wagę tych publikacji? Oczywiście nie.

Reklama

Rozgrywka o wladzę

A czy materiały z podsłuchów i przesłuchań, to wynik dziennikarskiego śledztwa? Także nie. Gazeta świadomie wzięla udzia w rozgrywce między PiS i PO, w której stawką jest władza. I tu rodzi się kolejne pytanie: czy media powinny brać udzial w takich rozgrywkach?

Odpowiedź nie jest już tak oczywista. Trudno dziwić się dziennikarzowi, który otrzymując przelomowe materialy ze śledztwa, biegnie do szefa i domaga się szybkiej publikacji. Czy ma świadomość, że może być przez szczodrego darczyńcę wykorzystany do wlasnych celów? Pewnie tak, ale zdarza się przecież, że cele darczyńcy są zbieżne z celami dziennikarza, bo np. obaj nie lubią PO. Ale czy w związku z tym redaktor naczelny powinien odmówić druku? Przecież, może być i tak, że i cele redaktora naczelnego są takie same, jak osoby, która jest sprawcą przecieku. Co wtedy?

Reklama

Wtedy mamy do czynienia z sytuacją wlączenia się gazety w kreowanie rzeczywistości politycznej. Nikt nie ma chyba wątpliwości, że starcie PiS i PO w aferze hazardowej, to wojna o jak najlepsze słupki sondaży, a w finalnie - o wynik wyborczy. Komisje śledcze slużą natomiast bardziej do autokreacji polityków niż do ustalania prawdy. Wielu komentatorów i politologów podkreśla, że pytania zadawane przez poslów są słabe, mało dociekliwe i nie przyszpilają przepytywanych jak należy. Media codziennie wytykają politykom, błędy w przesluchaniach i podpowiadają pytania, jakie należaloby zadać. Brygida Grysiak z TVN24 prowadzi nawet specjalny blog, który stał się wzorcowym materialem szkoleniowym dla polityków, choć pewnie nigdy się do tego glośno nie przyznają. A każdy przeciek do prasy materiałów źródlowych, takich jak zeznania Sobiesiaka, staje się od razu politycznym faktem, który zmienia logikę sejmowego śledztwa, prowokuje nowe pytania poslów i staje się elementem całej afery.

Wojna na komentarze

Do tego dodać należy batalię medialną prowadzoną przez publicystów, oceniających postępy prac komisji hazardowej zgodnie z linią wytyczaną przez redakcje. A podzial sceny jest tak jasny, że i komentarze są do przewidzenia. Kiedy Rzeczpospolita publikuje wyznanie Sobiesiaka w prokuraturze, że "zna Grzegorza Schetynę od 20 lat", Gazeta Wyborcza pisze obszerne story o tym, że tak dluga znajomość jest niemożliwa, bo na początku lat 90. Schetyna byl "czupurnym NZS-owcem" i się z biznesmenami nie spotykal. I z analizy ówczesnej sytuacji politycznej we Wrocawiu wyciąga wniosek, że Sobiesiak się myli.

Reklama

Czytaj dalej >>>



A jak jest naprawdę? Czy nawet jeśli Sobiesiak zezna dziś przed komisją, że upiera się przy swojej wersji i poda jakieś konkrety w tej sprawie, np. opowie o spotkaniu z bylym wicepremierem w 1990 r. w restauracji, dajmy na to "Ratuszowa", to coś się zmieni? Nie, jedni dadzą mu wiarę i nazwą Schetynę klamcą, a inni zaczną tlumaczyć, że definicja slowa "znajomość" jest plynna i obaj panowie mają na myśli coś innego.

Czy to znaczy, że wszystko jest relatywne, a aktorzy w komisji przemawiają wylącznie do swoich ludzi, wyborców? Częściowo tak, ale sytuacja nie jest zupelnie beznadziejna.

Afera dla trojga

Bo tu wlasnie otwiera się szansa na odegranie pierwszoplanowej roli dla mediów. Jakiej? Analitycznej. Jedna rzecz to komentarze, inna to bieżące informowanie, ale to, co naprawdę warte jest kliku godzin pracy, to tworzenie tak ukochanych przez ministra Boniego "tabelek" i zestawień. Nie jest to, jak mogloby sie wydawać, przyczynkarstwo. Tylko bowiem z takiej analizy blędów w zeznaniach, luk czasowych, sprzeczności w opisywanych wersjach tych samych wydarzeń, może wyniknąć jakieś przybliżenie się do prawdy na temat afery. Wymaga to żelaznej dyscypliny od dziennikarza i prawdziwej politycznej przejrzystości. Choćby na chwilę, wzorem dobrego detektywa, trzeba odsunąć wlasne uprzedzenia i wbudowane poglądy. Bo w to, że media poglądów nie mają, dawno ktokolwiek wierzyć już przestal.

Rola ta jest tym ważniejsza, że efekt prac komisji jest przecież dość latwy do przewidzenia: koalicyjna większość, mimo wszelkich hamletycznych wysilków posla Stefaniuka, przeglosuje jakąś, jak najmniej dla siebie szkodliwą wersję prawdy i sprawa na poziomie parlamentu się zakończy. Jeśli jest więc jakiś sens przekopywania się przez notatki, zeznania i pisma urzędowe oraz sluchania godzinami obrad komisji, to wlasnie taki, by dać obywatelom do ręki narzędzie do oceny rzeczywistości i wyciągania wlasnych wniosków.

* Autorka jest komentatorką I Programu Polskiego Radia