Dotąd, żeby otworzyć żłobek, trzeba było spełniać wymogi obowiązujące zakłady opieki zdrowotnej, czyli prowadzić dokumentację medyczną czy zatrudniać osoby z medycznym wykształceniem. Wyrwanie żłobków spod tych rygorów spowoduje, że będzie ich więcej. Pytanie jednak: o ile?

Reklama

W rządowym projekcie zmian jest kilka kłopotliwych drobiazgów, chodzi np. o wysokość pomieszczeń, w których miałyby działać żłobki. Została ustalona na 2,54 m. Tymczasem powszechne prawo budowlane ustala standardową wysokość na innym poziomie. Projekt mówi, że zakłady pracy mogłyby dostosowywać posiadane pomieszczenia. Skoro jednak jest przepis o wysokości, koszt dostosowywania lub wynajmu pomieszczeń może być zbyt duży. Dlatego, choć w teorii projekt jest dobry, w praktyce wykorzystają go tylko duże zakłady, a więc kilkadziesiąt w całym kraju.

Ale ten projekt mówi też o powoływaniu innych form opieki: klubów dziecięcych, dziennego opiekuna i niani. Co do tej ostatniej projekt przewiduje coś bardzo atrakcyjnego z punktu widzenia rodzica - choć może nie do końca z punktu widzenia budżetu samorządowego. Jeżeli bowiem rodzice lub rodzic samotnie wychowujący dziecko zatrudnią do pomocy nianię, dopełnią formalności i poinformują o tym gminę lub samorząd, wówczas z lokalnego budżetu będą odprowadzane na taką zatrudnioną osobę składki na ubezpieczenie społeczne i ubezpieczenie zdrowotne.

Postawienie na żłobki, a nie na rozszerzanie urlopu wychowawczego, zniwelowałoby nieco niesprawiedliwość społeczną, bo jak inaczej nazwać sytuację, w której komuś z góry przyznaje się trzy czy cztery lata urlopu wychowawczego?

Reklama

Być może zmniejszyłby się też negatywny wydźwięk innych, istniejących od niedawna przepisów, które pogarszają sytuację kobiet na rynku pracy. Mam tu na myśli obowiązek zatrudniania kobiet wracających do pracy po urlopie macierzyńskim, które zgłaszają się do pracodawcy z wnioskiem o obniżenie części wymiaru czasu pracy. To przepis, który w uprzywilejowanej sytuacji stawia wybranych pracowników. A takie przywileje zazwyczaj kończą się niechęcią do zatrudniania tej uprzywilejowanej grupy.

Przed wprowadzeniem tego konkretnego przepisu w życie robiliśmy sondaż wśród naszych firm członkowskich. Pytaliśmy, czy w ich opinii ta regulacja spowoduje zmianę sposobu zatrudniania pracowników. 82 proc. odpowiedziało, że tak - ale na niekorzyść kobiet, bo pracodawca nie ma wyboru: musi zatrudnić kobietę w zmniejszonym wymiarze czasu pracy. A często zdarzają się nadużycia. Wiem choćby o przypadku, kiedy pracownica postanowiła pracować godzinę mniej tygodniowo. W ten sposób zyskała roczną ochronę przed zwolnieniem. To wypaczenie idei prawa, które miało ułatwiać matkom dłuższą bezpośrednią opiekę nad dzieckiem. Konsekwencje tego rozwiązania są tym poważniejsze, że ponoszą je również te kobiety, które chciałyby wrócić do pracy na pełen etat i rozwijać swoją karierę.

Autorka jest prawniczką, ekspertem PKPP Lewiatan z zakresu rynku pracy i prawa ubezpieczeniowego