Często widać, jak Sejm, dzień po dniu, zbliża się do ściany, pod którą posłowie mogą tylko jęknąć "tak dłużej się nie da". W tej kadencji wyczerpały się wszystkie możliwości. Zaczęło się od nieudanej koalicji PO i PiS. Po kilku tygodniach było jasne, że z wielkiej, przedwyborczej miłości nic już nie zostało. Trzeba było kilku kolejnych, by przekonać się, że miłosne porównania są jak najbardziej na miejscu, a powiedzenie "od miłości do nienawiści" sprawdza się nie tylko pomiędzy skłóconymi małżonkami.

Reklama

Zaczął się tor zimnej wojny i otwartej wrogości, a repertuar wzajemnych inwektyw każdego tygodnia wzbogacał się o wyszukane określenia. Potem była jakaś przedziwna umowa PiS z Ligą i Samoobroną. Przedziwna - bo nieistniejący jeszcze wtedy LiS zwalniał z odpowiedzialności za państwo, a PiS dawała pozory, że nie stracił politycznej cnoty, kumając się z ekipą Leppera.

Kiedy obie strony uznały, że to jednak dziwny twór, a może kiedy Jarosław Kaczyński dostrzegł, że - wchodząc w mezalians z demagogami - nic nie stracił, hamulce puściły. Lepper został wicepremierem. Wicepremierem! Wicepremierem! Jeszcze dziś trzeba to sobie powtórzyć, żeby uwierzyć. Dla Sejmu na krótko okazało się to dobre. Kłótnie w rodzinie ustały. Opozycja mogła tylko drwić.

Ale epokowych zmian zapowiadanych jeszcze w kampanii nie było. 361 przegłosowanych ustaw może i robi wrażenie. Jednak gdy się im bliżej przyjrzymy, bez problemu zauważymy, że żadne najistotniejsze ustawy, o których PiS mówiło do tej pory, nie zostały zrealizowane. Zaś rzutem na taśmę zostały przyjęte te, które tak naprawdę są zwyczajnym rozdawnictwem pieniędzy przed wyborami. Być może właśnie dlatego nikt nie miał odwagi zagłosować przedwczoraj przeciwko ulgom prorodzinnym. No i najważniejsze - mimo 23 miesięcy działań tego parlamentu nie mamy reformy podatków.

Reklama

Ale nic dziwnego, że bilans ten wygląda tak słabiutko. Bo czegóż można było się spodziewać po posłach, którzy zamiast zająć się konstruktywnym działaniem, przekrzykują się i żądają kolejnych przerw, a marszałek Sejmu ma przeciwko sobie większość parlamentu i zamiast załagodzić konflikty, wdaje się w kolejne pyskówki z posłami i wyłącza mikrofon.

W takiej atmosferze nie da się uchwalić czegokolwiek, a co dopiero tych fundamentalnych ustaw. Może jedynie Zbigniew Ziobro skorzystał z większości i podsuwał kolejne zmiany ustaw, które przegłosowywane bez kłopotów, pozwalały mu skutecznie budować swoją pozycję. Potem była słynna separacja. Dla Sejmu obojętna. Potem powrót i wreszcie rozwód. Losy koalicji doskonale obrazują to, że w tym Sejmie mogłaby powstać wyłącznie jeszcze jedna koalicja - tak egzotyczna, że Donald Tusk budziłby się w nocy z krzykiem na wspomnienie ręki Andrzeja Leppera podnoszącej się w głosowaniu za konstruktywnym wotum nieufności dla rządu Kaczyńskiego.

23 miesiące na Wiejskiej wykreowały nowe twarze. PiS przestał się kojarzyć wyłącznie z bliźniakami - naturalnymi: Jarosławem i Lechem, i medialnymi: Adamem Bielanem i Michałem Kamińskim. To z V kadencji bierze początek wszechobecność Przemysława Edgara Gosiewskiego. To czarno-białe nagranie z hotelu sejmowego pozbawiło anonimowości Adama Lipińskiego. To w tej kadencji polityczna Polska dowiedziała się, kim jest poseł Młynarczyk. Poseł Suski na długo będzie się kojarzył z cytowaniem zeznań z seksafery.

Reklama

Wreszcie to kilkanaście miesięcy temu zaczął sie pochód posłanki Szczypińskiej przez wszystkie telewizje w kraju. Bezbarwna i nudna była w tej kadencji opozycja. Bez pomysłu i bez polotu. Przegrywała wszystko, co było do przegrania. Na pocieszenie przed zaśnięciem mruczała sobie "przecież nie mamy większości". Wcale nie wiem, czy mając większość, byłaby zupełnie inna. Jakoś łatwiej pisać o ludziach niż o dokonaniach tego Sejmu.

Bo to był Sejm "trwam". I to nie tylko ze względu na koalicję, która się zawiązała, i jej szczególne nabożeństwo do Ojca Dyrektora. Ale także ze względu na to, że zanim naprawdę się rozwiązał, był to Sejm kurczowego trzymania się tej kadencji. LPR i Samoobrona - nawet pomimo mało przyjemnych akcji ze strony PiS - nie mogły się zdobyć na honorowe odejście.

Tak naprawdę wybory, które za chwilę nas czekają - dla czystości i jasności sytuacji - mogły się odbyć już wcześniej. Ale i tak nie ma żadnej gwarancji, że w VI kadencji będzie lepiej.