Anna Nalewajk: Zaczyna pani dzień od analizy słupków oglądalności?
Nina Terentiew*: To słupki zaczynają dzień ode mnie, bo nawet mam specjalny program w telefonie komórkowym. Punkt ósma jest pyk, pyk i wyskakują wyniki oglądalności za wczoraj. I nieważne, czy mam urlop, czy jest weekend, dostaję SMS-a. Jak jest dobry wynik, to wiem, że wczoraj był dobry dzień.

Spełniła pani oczekiwania prezesa Solorza?

O to proszę jego zapytać.

A jak pani czuje? Zaraz po przyjściu do Polsatu zapowiadała pani, że telewizja powróci na pozycję lidera, jeżeli chodzi o liczbę widzów, udało się?

Jesteśmy numerem jeden na rynku w grupie widzów w wieku 16-49. Jestem dumna z tego. Ale jest jeszcze wiele do zrobienia. Teraz każdy sezon jest walką. Boję się tej jesieni, mimo że mamy świetną ofertę programową. Ale konkurencja nie śpi.

Plotki głoszą, że Zygmunt Solorz-Żak we wszystkim, co dotyczy Polsatu, słucha pani...
Prezes nikogo nie słucha we wszystkim. Dokładnie wie, czego chce. Natomiast oczywiście słucha innych ludzi, po to ich ma. Po prostu dobrze się nam pracuje, rozmawiamy i często myślimy podobnie o wielu rzeczach. A o wielu niepodobnie. Jak prezes Solorz mówi nie, to jest nie i szkoda tracić energię. Natomiast, jak mówi przekonaj mnie, to to robię.rp

W czym udało się go pani przekonać?
Prezes miał pewne wątpliwości co do pierwszego Sylwestra Polsatu w Krakowie. Nie był pewien, czy to się sprawdzi w stacji komercyjnej. Ale czuł, że mi na tym zależy, i miałam wrażenie, że pomyślał zaryzykujmy.










Ale jak zobaczył, że tego Sylwestra oglądało chwilami 6,5 mln widzów i że przyszła astronomiczna liczba SMS-ów, to widziałam, że był zadowolony. I dlatego ten rok także zakończymy równie hucznym Sylwestrem w Krakowie, na którym wystąpią m.in. Boney M w najlepszym składzie, Beata Kozidrak, Budka Suflera, Shakin’ Stevens i wielu innych.

Natomiast tylko kwadransa potrzebowałam na przekonanie szefa do zainwestowania w najnowszy film Jerzego Stuhra "Korowód" czy też do reprezentowania Polski w największej europejskiej koprodukcji "Wojna i pokój".

Trochę czasu zajęło mi przekonanie prezesa do naszego wiosennego hitu "Jak oni śpiewają?". Polsat po sukcesie "Idola" nie miał szczęścia do programów rozrywkowych i myślę, że to powodowało jego ostrożność. W przeddzień premiery prezes do mnie zadzwonił i zapytał: "Jak myślisz, czy to będzie sukces?". Odpowiedziałam: "Mam taką nadzieję. Zrobiliśmy wszystko, żeby był. Zdecyduje publiczność". A potem przyszła chwila prawdy, czyli wyniki oglądalności.

Mocne strony Polsatu tej jesieni?
Polsat dostarczy widzom emocji w pełnej skali. A więc: doskonały repertuar filmowy, sport w wielkim stylu, czyli Formuła 1, nowa edycja "Jak oni śpiewają?", pierwszy w Polsce serial z gatunku political fiction "Ekipa", czyli mocne kino Agnieszki Holland, niezwykle wzruszający serial "Tylko miłość" z plejadą gwiazd i piękną muzyka Smolika. I wreszcie zabawny rodzinny show "Dzień Kangura", w którym zobaczymy, co chmara małych diabląt może zrobić przez 12 godzin z nieprzyzwyczajoną do tego gwiazdą.

Ale dlaczego idziecie tropem TVN? Serial "Tylko miłość" jest w podobnym klimacie do "Magdy M.", "Jak oni śpiewają" do "Tańca z gwiazdami".
Ale co to znaczy, że coś jest w podobnym klimacie? Mamy po prostu nowy obyczajowy serial. Fabuły "Tylko miłość" i "Magdy M." są zupełnie inne. Czy chodzi o to, że akcja dzieje się w dużym mieście? A "Jak oni śpiewają?"? Co mogą jeszcze gwiazdy robić? Striptiz? To tak jakbym powiedziała, że DZIENNIK jest taki sam jak "Gazeta Wyborcza". Bo tu i tu jest artykuł, felieton, zdjęcia. W każdej telewizji są seriale, show. A gwiazdy mogą albo tańczyć, albo śpiewać. Taka jest telewizja na świecie.

Kiedy stare pozycje Polsatu, seriale "Pierwsza miłość" czy "Świat według Kiepskich" znikną z ekranw telewizorów?

Nie znikną. Proszę spojrzeć na Dwójkę. Dwójkę trzymają stare programy, które ja wprowadzałam: M jak miłość, Na dobre i na złe, Szansa na sukces, Familiada, która jest na antenie 15 lat. To, co jest dobre, w każdej stacji musi zostać. Jak miałby wyglądać Polsat bez Świata według Kiepskich? To kultowy serial, do tego numer 1 na rynku wśród sitcomów. Czemu miałabym zdejmować serial Pierwsza miłość, który codziennie ogląda 3,5 mln widzów? Najgorzej byłoby przyjść i chcieć robić swoje porządki, dlatego że jest się najmądrzejszym. Ja nie jestem. Najmądrzejsi są widzowie. Więc szanuję pozycje, które widz polubił.

Ale czy widzowie Świata według Kiepskich zaakceptują serial political fiction Ekipa?
Kiepscy nie są kiepscy, są kultowi. Ten serial ma młodą, wielkomiejską i wykształconą widownię, która traktuje go jak pastisz. Ekipa to najbardziej prestiżowe wydarzenie na rynku TV. Choć nie każdy musi ją oglądać. Gdybym miała 40 mln łańcuchów i byłabym nimi w stanie przykuć Polaków do Polsatu, to pewnie bym to chętnie zrobiła. Ale ponieważ nie mogę tego zrobić, to każdy ma prawo wybrania czegoś dla siebie.

Z jednej strony pokazujecie koncert z okazji 10-lecia Ich Troje, z drugiej strony serial Agnieszki Holland. Wiśniewski kontra ambitna produkcja. Nie ma pani wrażenia sprzeczności w wizerunku stacji?
Ja nie widzę tu żadnej sprzeczności. Bo przecież nikt nie ogląda jednego kanału telewizyjnego 24 godziny na dobę. Każdy ma prawo wyboru. Koncert Michała Wiśniewskiego, który sprzedał 11 mln płyt, oglądało prawie 4 mln widzów, więc nie widzę powodu, abyśmy nie mieli pokazywać tego wydarzenia. Każdy z programu telewizyjnego wybiera to, co chce.













A wizerunek? W stacji TVN, która adresowana jest przede wszystkim do wielkomiejskiej, lepiej wykształconej, zamożniejszej widowni, Michał Wiśniewski miał reality show przez dwa sezony, podnosząc oglądalność stacji. Jednego widza poruszają piosenki Michała Wiśniewskiego, a drugi kocha twórczość Agnieszki Holland. Jeden i drugi jest dla nas tak samo cenny. Polsatowi zależy zarówno na wielkomiejskiej, wykształconej i zamożnej widowni, jak i mieszkańcach małych miast i wsi. Gdyby np. nagle w kanale Arte prezentującym jedynie wysoką sztukę pojawił się koncert Ich Troje, to byłby temat do dyskusji.

Dlaczego nie przejmuje pani dziennikarzy i prezenterów z telewizji publicznej?
To nie ma żadnego sensu. Przechwycić, czyli kupić, można prawie każdą gwiazdę, ale potem pozostaje pytanie, co z nią zrobić. Nie warto robić tego dla boomu w gazetach, jeśli nie ma się na tę gwiazdę pomysłu.

Kto jest lepszy: Nina Terentiew czy Edward Miszczak?
(śmiech) Szanuję Edwarda, chociaż wiem, że bywa czasami słodkim potworem. On powiedziałby zapewne o mnie to samo. Myślę, że oboje mielibyśmy rację (śmiech). Z Edwardem łączy nas miłość do telewizji. On w poprzednim życiu był telewizorem, a ja telewizorką.

Czy po niemal roku obecności w Polsacie może pani powiedzieć, że lepiej nie mogłam zrobić, jak odejść z telewizji publicznej?

Gdy zaczynałam, na rynku była tylko jedna telewizja, jak się już w niej zakochałam, to nie miałam żadnego wyboru. Kiedyś w wywiadach mówiłam, że jestem dzieckiem telewizji publicznej, produktem telewizji publicznej i że się nigdzie indziej nie odnajdę. Miewałam wprawdzie różne propozycje, ale nie byłam na nie gotowa.








Teraz zobaczyłam, że ta zmiana jest znacznie łatwiejsza, niż myślałam. Bo najważniejszy jest zawsze widz i to on decyduje. I nie ma co opowiadać bajek, że jest telewizja publiczna i jest komercyjna. Telewizja jest albo dobra, albo zła, a to widzowie mają piloty. A ten, kto ma pilota, ten ma władzę. I nie może być inaczej.