Przypadek sprawił, że w ostatnią niedzielę doszło w Warszawie do naszego spotkania w szerszym gronie osób - polityków i kibiców polityki. Rozmawialiśmy z Kazimierzem Marcinkiewiczem przez kilka godzin, przede wszystkim o tym, co zrobić, by powstrzymać dramatyczną dla Polski falę emigracji. Zastanawialiśmy się, jak stworzyć szanse rozwoju dla polskiej młodzieży, która jest dziś najbardziej dynamiczną częścią społeczności europejskiej; jak ukształtować warunki w Polsce, by rówieśnicy naszych dzieci nie musieli jechać za chlebem do Dublina czy Madrytu. Rozmawialiśmy też szerzej o tym, jak powinna wyglądać przyszła Polska. W trakcie tej rozmowy w sposób naturalny pojawiła się kwestia poparcia Kazimierza Marcinkiewicza dla mojej kandydatury do Sejmu.

Reklama

Gest Kazimierza Marcinkiewicza jest symbolicznym przekroczeniem podziałów partyjnych. To wyraz rycerskiej postawy, którą znaczna część polskiej klasy politycznej uznała za zbędny balast moralnych skrupułów. Premier Marcinkiewicz jest politykiem z krwi i kości, potrafi zapanować nad sentymentalizmem i romantyzmem. Jego decyzja daje nadzieję, że w przyszłości da się zasypać wiele szkodliwych dla Polski podziałów. W ten sposób dowiódł, że w polityce naprawdę chodzi o coś ważniejszego niż doraźne sojusze okraszone krzykiem, obelgą i drwiną.

Z punktu widzenia Platformy poparcie Kazimierza Marcinkiewicza jest dowodem, że - obrazowo ujmując - na prawo od PO, na obrzeżach PiS leżących bliżej centrum, pomiędzy tymi dwoma ugrupowaniami są ludzie i środowiska, z którymi warto współpracować i z którymi można myśleć o wspólnych działaniach dla Polski. Ja sam bardzo długo - a mówiąc precyzyjnie, do momentu odwołania Kazimierza Marcinkiewicza z funkcji premiera - byłem zwolennikiem współpracy PO i PiS. Dziś jednak uważam PO-PiS za niemożliwy do stworzenia. Ten PiS, z którym chciałem koalicji, już po prostu nie istnieje. Nie ma już PiS, w którym byłoby miejsce dla Marcinkiewicza, Radka Sikorskiego, Antoniego Mężydły, Bogdana Borusewicza. Ich miejsce zajęli politycy, których metody i styl sprawowania władzy oparte są na doktrynie "dziel i rządź".

Wykluczenie możliwości stworzenia powyborczej koalicji PO-PiS nie zwalnia jednak Platformy z obowiązku szukania porozumienia wśród środowisk bardziej umiarkowanych, a wywodzących się z PiS. W końcu przecież od tego, jaki stosunek mają do siebie politycy skonfliktowanych ugrupowań, o wiele ważniejsze jest to, jakie podejście mają do siebie Polacy - zwolennicy jednej i drugiej partii. Właśnie z ich punktu widzenia gest Kazimierza Marcinkiewicza jest czymś bardzo optymistycznym. Pokazuje, że polityka nie musi polegać na bezwzględnym wycinaniu konkurentów, szukaniu haków i podstawianiu nogi. W imię wartości nadrzędnych - przede wszystkim w imię tego dobra, jakim jest Polska - ludzie, których wiele dzieli, mogą jednak ze sobą współpracować.

Reklama

Dotąd nie rozmawiałem jeszcze z Donaldem Tuskiem o poparciu, jakie dostałem od Kazimierza Marcinkiewicza. Mogę natomiast przypuszczać, że również dla przewodniczącego Platformy jest to potwierdzenie, że prowadzi tę partię we właściwym kierunku. Dzisiaj odczuwam dumę: uważam Kazimierza Marcinkiewicza za jednego z najwybitniejszych polskich polityków. To, że cieszący się wciąż ogromnym społecznym uznaniem były premier zdobył się - powiedzmy sobie szczerze - na dużą odwagę poparcia kandydata z konkurencyjnej partii, jest dla mnie ważnym potwierdzeniem, że nie zmarnowałem dwóch lat działalności w parlamencie. Od początku starałem się wypracować własny styl uprawiania polityki, polegający raczej na spokojnej argumentacji i szukaniu porozumienia zarówno z tymi, którzy są na prawo, jak i z tymi na lewo od PO. Przypomnę nieskromnie, że to ja byłem tym politykiem PO, który wysunął koncepcję strategicznej współpracy z PSL. Z początku przyjmowano ją wzruszeniem ramion. Dziś ta koalicja rządzi w 14 spośród 16 województw w Polsce. Poparcie, jakiego udzielił mi Kazimierz Marcinkiewicz, jest dla mnie samego gestem uznania i dowodem, że warto w ten sposób uprawiać politykę.

Dla mnie, lidera krakowskiej listy PO, głównym konkurentem w wyborach będzie Zbigniew Ziobro - numer jeden listy PiS. Poprzez gest Kazimierza Marcinkiewicza mieszkańcy Krakowa i Małopolski mogą dostrzec ważną prawdę: nie stoją przed wyborem między dwoma politykami ani między dwiema partiami. Stawka jest większa. Muszą wybrać między dwiema wizjami przyszłości Polski, w których kolory partyjne odgrywają drugorzędną rolę: czy Polska ma być krajem scentralizowanym, opartym na podejrzliwości i podsycaniu antagonizmów, czy też ma być krajem rządzonym oddolnie, opartym na zaufaniu i współpracy między Polakami? Ja, tak jak Zbigniew Ziobro, nie mam najmniejszych wątpliwości, że Polskę należy oczyścić z patologii i zdusić w niej korupcję. Pytanie jest jednak inne: czy do kuracji wybierzemy rozgrzane żelazo, czy ostry i precyzyjny skalpel. Zdaniem moim i Kazimierza Marcinkiewicza rozgrzane żelazo jest na dłuższą metę nieskuteczne, zwłaszcza jeśli w poszukiwaniu ognisk choroby wymachuje się nim na oślep.