Marcin Herman i Sonia Termion: Jest pan drugą osobą w państwie. Ma pan doświadczenie, kiedy jako szef MON musiał współpracować pan z ówczesnym prezydentem Kwaśniewskim. Co by pan radził rządowi i prezydentowi, między którymi spór się nasila?
Bronisław Komorowski: To kwestia charakteru. Łatwiej jest, gdy już od dzieciństwa mama potrafiła nauczyć, że z innymi warto rozmawiać, warto ludzi lubić, a nie tylko się z nimi bić. Ważne też, żeby w polityce nie kierować się nadmiernym prestiżem osobistym, ale dobrem państwa.

No dobrze, ale ma pan jakieś konkretne pomysły na rozwiązanie tej sytuacji?
Trzeba stać twardo na gruncie konstytucji. Zgodnie z nią to rząd prowadzi politykę wewnętrzną i zagraniczną. I to rząd, a nie prezydent za nią odpowiada przed Sejmem. Prezydent ma szereg uprawnień - sprawuje na przykład zwierzchnictwo nad siłami zbrojnymi, ale musi to czynić za pośrednictwem ministra obrony, czyli członka rządu. Prezydent powinien być o niej informowany o zamierzeniach rządu, a tam, gdzie to leży w interesie państwa - włączony do działań. To jest możliwe do wypracowania, pod warunkiem że będzie jakieś miejsce do rozmowy, dyskusji, nawet sporu.

Jakie miejsce ma pan na myśli?
Choćby Radę Bezpieczeństwa Narodowego. Może parlament. Namawiam wszystkie siły polityczne do stworzenia takiego miejsca dyskusji o sprawach najważniejszych dla bezpieczeństwa kraju. Dziś takiego miejsca nie ma, dlatego brakuje przepływu informacji i są problemy w koordynacji. Zasada consensusu w polityce zagranicznej została nadwyrężona już przez ministra Cimoszewicza. Za rządów PiS zasadą stało się nieinformowanie opozycji o niczym.

Ale nowy rząd też nie poinformował opozycji ani prezydenta o decyzjach dotyczących np. odblokowania negocjacji Rosji z OECD, czy wycofania wojsk z Iraku.
Ale wcześniej z kolei rząd nie poinformował o decyzji o blokowaniu tych negocjacji. Jeśli poprzednie władze tego nie ogłosiły i nie skonsultowały zawczasu, to nie mogą się dziwić, że następcy podejmują taką decyzję, jaką uważają za stosowną. Na tym przykładzie dobrze widać, jak mści się brak przestrzegania zasady consensusu w polityce zagranicznej w ciągu ostatnich dwóch lat.

Przez ostatnie dwa lata PO krytykowała marszałków z PiS za to, że są marszałkami partyjnymi. Pan, już po wyborach, powiedział, że nie zamierza udawać apolityczności...
Iluzją jest oczekiwanie, że polityk będzie apolityczny. To nonsens. Można jednak zachowywać się przyzwoicie, nie ukrywając swojej przynależności partyjnej. Muszę dbać o to, żeby wszystkie siły polityczne w parlamencie miały możliwość zaprezentowania swoich racji, ale też przestrzegały pewnych reguł. Marszałek i Sejm nie mogą też utrudniać życia rządowi. Na przykład marszałek Dorn zachował się niehonorowo, gdy nie poddawał pod głosowanie wniosku o swoje odwołanie, czy o powołanie komisji. Tego rodzaju działania nie leżą w naturze Marka Jurka czy Ludwika Dorna, których dobrze znam i cenię. Musieli być jednak lojalni wobec swojego ugrupowania, które tworzyło rząd mniejszościowy. W interesie demokracji leży jednak to, żeby w takiej sytuacji dążyć do wcześniejszych wyborów, a nie utrzymywać pozory władzy.

Ale czy wygłaszanie takiej deklaracji na początku pełnienia funkcji jest w porządku?
Jest uczciwym postawieniem sprawy. Dlatego sam będę namawiał parlament do zmian w regulaminie Sejmu, które chroniłyby marszałka i Sejm przed pokusami zarówno anarchizowania prac, jak i przed pełnowładztwem marszałka.

Czy dobrze rozumiemy, że chce pan ograniczyć swoją pozycję? Poprze pan projekt LiD przewidujący osłabienie marszałka?
Ten projekt ma kilka interesujących rozwiązań, ale tam, gdzie stwarza ryzyko anarchizacji działalności parlamentu, nie uzyska on mojej akceptacji. Nie chodzi mi o osłabianie pozycji marszałka, bo to nie leży ani w interesie moim, ani Sejmu.

Co więc pan proponuje?
Po pierwsze, marszałek nie powinien blokować wniosku o swoje odwołanie. Zmiana w regulaminie powinna zmusić go do poddania takiego wniosku pod głosowanie po jak najkrótszym czasie refleksji. Ale nie po pół roku, jak to jest obecnie. Chcę również, aby głosowane mogło być tylko konstruktywne wotum nieufności wobec marszałka, czyli z obowiązkiem wskazania i przegłosowania następcy. Drugi element to ograniczenie tzw. zamrażarki, czyli możliwości przetrzymywania projektu ustawy przez pół roku, a nawet, jak pokazała praktyka, dużo dłużej. Do rozważenia jest też propozycja, by kluby co jakiś czas mogły wprowadzić pod obrady projekt, który uważają za najważniejszy, nawet przy odmiennym zdaniu marszałka Sejmu.

Co będzie z komisjami śledczymi ds. CBA czy śmierci Barbary Blidy?
Już na najbliższym posiedzeniu Sejm rozstrzygnie powołanie komisji ds. śmierci Barbary Blidy. Jeśli to będzie możliwe, skieruję szybko do komisji projekt PO uchwały w sprawie komisji ds. CBA i projekt PiS-u w sprawie prywatyzacji szpitali. Te dwa projekty muszą być jednak poddane ocenie prawników sejmowych.

Ile osób liczyć będą te komisje, jeśli powstaną?
O tym zadecyduje głosowanie. Jednak według mnie optymalny jest skład siedmioosobowy.

Jak pan ocenia przebieg kampanii wyborczej i wyniki wyborów parlamentarnych w Rosji?
Pokazały, że Rosja jest bardzo daleko od nadziei na głęboką demokratyzację. Dla Polski i UE nie jest to z pewnością żaden powód do satysfakcji.

Czy zatem rząd dobrze zrobił, że akurat w tym momencie umożliwił Rosji negocjacje z OECD? Rosja dawno już nie miała tak złej prasy na świecie, jak obecnie.
Rosja odstaje od standardów demokracji zachodniej i jeszcze długo będzie odstawać. Nie uważam jednak, że z tego powodu należy opuścić ręce i się obrazić. W dużej mierze część zarzutów formułowanych wobec Rosji można by stawiać wobec Chin. Czy ktokolwiek na Zachodzie świat zachodni apeluje, żeby z Chinami nie robić interesów? Trzeba mieć wizję świata, który chciałoby się budować, świata wolnego i demokratycznego, ale nie oznacza to, że Polska może sobie pozwolić na ekskluzywną politykę nierozmawiania z nikim, kto odstaje od naszych standardów. Co osiągnęła krytykująca nas opozycja taką polityką, gdy była przy władzy? Nic!

Jaki więc obecnie rządzący mają pomysł na relacje z Rosją?

Trzeba się nastawić na długi marsz. Nic nie da obrażanie się, wygrażanie pięścią. To wcale nie oznacza rezygnacji z polskich racji. Japończycy nie krzyczą codziennie na temat Wysp Kurylskich, robią interesy z Rosją. Mimo to z nich nie zrezygnowali. W Polsce też nikt nie mówi np. że trzeba zrezygnować z odszkodowań za pracę przymusową Polaków na Syberii. Ta sprawa niech leży na stole cały czas, aż przyjdzie odpowiedni moment, żeby się nią zająć.

Ale stosunki polsko-rosyjskie pogorszyły się za rządów SLD. Minister Adam Rotfeld raczej nie wygrażał Rosji pięścią. To Rosja nie wybaczyła Polsce zaangażowania w tzw. pomarańczową rewolucję na Ukrainie.
Rzeczywiście, klucz do dobrych stosunków polsko-rosyjskich leży w Moskwie. Ale to nie znaczy, że my nie mamy żadnych możliwości na rzecz ich poprawy. Warto zauważyć, że nawet „pomarańczowa” Ukraina potrafi sobie nieźle układać relacje z Rosją, a Polsce, która skonfliktowała się z Rosją o Ukrainę, to się nie udaje.

Jak pana zdaniem nowy rząd powinien odnieść się do kwestii amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Polsce?
Sam jestem bardzo ciekaw, co rząd Jarosława Kaczyńskiego wynegocjował z Amerykanami. Są sprzeczne sygnały - od pesymistycznych, że nic, do bardzo optymistycznych. Błędem było ogłaszanie, że Polska zgadza się na tarczę i dopiero potem negocjowanie. Nie można nadgorliwie zgadzać się na wszystko, a dopiero później przystępować do negocjacji. Strona polska od paru lat podchodzi do rozmów z Amerykanami z nadgorliwością. Najpierw wynikało to chyba z kompleksów lewicy, a potem jakiejś niedojrzałości radykalnej prawicy. A to szkodzi partnerskim relacjom polsko-amerykańskim. I niekoniecznie umacnia naszą pozycję w Unii.









































Reklama