To, co powiedział minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski podczas zeszłotygodniowego tajnego posiedzenia Sejmu, powinno być, zwłaszcza dla posłów PiS, powodem do zmartwienia, a nie śmiechu. Chyba że był to śmiech nerwowy. Nie zgadzam się, że wystąpienie ministra było nieudanym spektaklem niemającym sensu. Wręcz przeciwnie. To sygnał, że jest coś na rzeczy w oskarżeniach o nadużywanie służb specjalnych za rządów PiS.
Minister Ćwiąkalski został nakłoniony przez część polityków PO do ujawnienia posiadanych informacji o podsłuchach zakładanych w sposób naruszający procedury lub nielegalny. W Sejmie powiedział tyle, ile mógł. Stwierdził, że toczą się prokuratorskie dochodzenia w tych sprawach, ale jeszcze nie można ujawnić ich przebiegu. Nawet na oficjalnie tajnym posiedzeniu Sejmu, gdyż istnieje groźba wycieku tych informacji. Życie szybko potwierdziło, że miał rację. Stenogram tajnego posiedzenia szybko trafił do prasy.
Reakcja posłów świadczy o tym, że nie chcą albo nie umieją słuchać. Oczekują sensacji podanych na tacy, tymczasem powinny ich zaniepokoić same sygnały, że naruszane były prawa człowieka. Mimo to mam nadzieję, że te 15 minut wystąpienia ministra Ćwiąkalskiego to początek czekającego nas wstrząsu.
Jedną z przyczyn upadku rządu PiS i przegranych wyborów były przecież podejrzenia o nadużywanie służb specjalnych. W tej sytuacji profesjonalne wyjaśnienie tych spraw jest konieczne. Być może więcej należy powierzyć sejmowym komisjom i to działającym bez kamer. Bo posiedzenie jawne wiąże się z oczekiwaniem na polityczne igrzyska. A nie o to chodzi. Chodzi o wyjaśnienie padających pod adresem PiS bardzo poważnych oskarżeń o nadużywanie służb specjalnych. Opinia publiczna powinna się dowiedzieć, czy są zgodne z prawdą, czy nie. Chodzi też o dokładną analizę istniejących procedur, które pozwalają na tego typu nadużycia w działaniach służb specjalnych.
Jeśli oskarżenia te nie zostaną wyjaśnione, pojawi się pole do różnych spekulacji, a konieczne w rządzeniu zaufanie do polityków i między politykami coraz bardziej się kurczy.
Zastanawiający jest na przykład dysonans między oskarżeniami wobec CBA o używanie go do celów politycznych i nadużywanie uprawnień, zapowiedziami i raportem Julii Pitery a późniejszą decyzją premiera Tuska o pozostawieniu Mariusza Kamińskiego na stanowisku. Przedwyborcze zarzuty brzmiały poważnie. Każdy przecież widział konferencję Mariusza Kamińskiego w sprawie aresztowania Beaty Sawickiej.
Jeżeli teraz premier pozostawia szefa CBA w spokoju, daje pretekst do podejrzeń: albo oskarżenia były bezzasadne i niewarte wytoczenia najcięższych armat, albo też było coś na rzeczy - tyle że "hakownia", o której mówili krytycy rządów PiS, zadziałała w tym przypadku, zamykając usta krytykom CBA. Tak czy inaczej, w ten właśnie sposób zmniejsza się kapitał zaufania w polityce. A erozja zaufania ma destrukcyjny wpływ na polską politykę.
To, co od lat dzieje się wokół polskich służb specjalnych, to dowód słabości państwa. Z powodu transformacji ustrojowej brakuje w służbach oraz w innych strukturach państwa, elementu ciągłości, niezależnego od zmian sytuacji politycznej. Wciąż obecni są w nich ludzie z dawnego reżimu, a z nimi wyniesiony z minionej epoki sposób myślenia. Z kolei politycy wyrośli w okresie postkomunistycznym ulegają fascynacji służbami i starają się je wykorzystać do bieżącej walki politycznej. Dlatego też tolerują istniejące luki prawne.
Aby to zmienić, politycy muszą zrozumieć niebezpieczeństwa płynące z takiej sytuacji. Konieczne jest wykształcenie odpowiednich procedur w dziedzinie bezpieczeństwa państwa, w tym m.in. realnej kontroli Sejmu nad służbami. Brakuje szczególnie uprawnień dla sejmowej komisji spraw zagranicznych do wglądu w działania operacyjne.
Dopóki te problemy nie zostaną rozwiązane, zamiast zajmować się prawdziwym zagrożeniem bezpieczeństwa państwa, służby stają się elementem gry politycznej. I dlatego między innymi o tym, kto stoi za dostawami gazu do Polski, polskie służby dowiadują się od służb brytyjskich.