Podobnego zdania był prezydent Lech Kaczyński, a zmienił je po poniedziałkowej wizycie Tuska w Pałacu Prezydenckim. Być może Tusk przekonał go, że utwardzenie politycznego kursu w Rosji leży w interesie i USA, i Polski, bo utrudni uprzywilejowane kontakty gospodarcze i energetyczne między Rosją a Niemcami. Być może to dla nas dobre, że takie specjalne kontakty nie powstaną, ale stajemy się państwem "frontowym".

Reklama

Polska zapłaci jednak za tę wizytę wysoką cenę. Sytuacja w Rosji jest napięta w związku z trwającą tam kampanią wyborczą. Władza chce się własnemu społeczeństwu przedstawić jako twarda i nieustępliwa - zwłaszcza wobec Polski. Marginalizuje demokratyczną opozycję. Jest to zatem najgorszy możliwy czas na negocjacje i kompromisy. Dlatego zarówno ogłaszanie naszego ostatecznego stanowiska w sprawie tarczy, jak i wizytę Tuska w Moskwie należałoby przełożyć na po wyborach, tym bardziej że w połowie lutego czeka nas geopolityczne zawirowanie w związku z ewentualnym ogłoszeniem przez Kosowo niepodległości.

Atmosfera wizyty Tuska w Moskwie nie będzie więc zależała od zachowania polskiego premiera. Byłabym szczerze zaskoczona, gdyby w ogóle doszło do spotkania Tuska z Putinem. Wizytę polskiego premiera Rosjanie będą celowo spychać na niższy poziom dyplomatycznej hierarchii. Oni są mistrzami w upokarzaniu polityków - pamiętamy przecież, jak potraktowano byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, gdy przyjechał do Moskwy po swojej pamiętnej mediacji w konflikcie na Ukrainie.

Tusk, jadąc teraz do Moskwy, pozwala się wmanewrować w narastający konflikt w rosyjskim establishmencie. Nie chodzi jedynie o to, kto ma zostać nowym prezydentem Rosji, ale i o samą postać namaszczonego przez Putina na następcę Dmitrija Miedwiediewa. Miedwiediew ze swoimi prozachodnimi ciągotkami bardzo różni się od drugiego, wcześniejszego poważnego kandydata na prezydenta Siergieja Iwanowa uważanego za nieformalnego lidera "siłowików".

Reklama

Miedwiediew wygłosił niedawno przemówienie, w którym dało się zauważyć wyraźny zwrot ku Europie, także w dziedzinie polityki finansowej i walutowej. Wygląda więc na to, że zbliżająca się zmiana władzy w Rosji uderzy w interesy pewnych grup finansowych i związanych z przemysłem zbrojeniowym, które mogą zacząć pozycję Miedwiediewa osłabiać. Ten z kolei, chcąc zachować twarz przed "siłowikami", a jednocześnie furtkę do poprawy stosunków z Zachodem, może wybrać punktową twardość w stosunku do Polski.

Zaostrzenie rosyjskiej retoryki może być spowodowane tym, że Moskwie wydawało się wcześniej, iż rządząca Platforma jest bardziej sceptyczna wobec tarczy, niż się teraz okazało. Innym obszarem napięć jest polityka energetyczna. Rosjanie zamykają otaczające Europę kleszcze rurociągów od południa. Nie zamierzają też odstępować od projektu Gazociągu Północnego. Tymczasem w Polsce w tej sprawie znów wiele do powiedzenia ma podsekretarz stanu w MSZ Ryszard Schnepf, który za czasów premiera Marcinkiewicza mówił, iż Polska, zamiast kontestować gazociąg bałtycki, powinna się do niego podłączyć. To może być dla Rosjan sygnał polskiej miękkości i ośmielać ich do jeszcze mocniejszych nacisków. Tym bardziej że podobno budowa gazoportu nie jest dla obecnej ekipy takim priorytetem, jak była dla PiS.

Po analizie tych wszystkich dobiegających z Polski, często sprzecznych sygnałów, Kreml uznał więc, że powinien stanowisko wobec Polski zaostrzyć. Donald Tusk musi teraz poważnie liczyć się z tym, że jadąc do Moskwy, naraża się na więcej niż chłodne przyjęcie.