Zapoczątkowała to w ubiegłym roku państwowa „Rossijskaja Gazieta”, powtórzyła masowa „Komsomolskaja Prawda”, a potem telewizja Centr faktycznie kontrolowana przez burmistrza Moskwy. Teraz w weekendowym dodatku powtórzyła to „Niezawisimaja Gazieta”, niegdyś ekskluzywny dziennik wielkoformatowy. Władimir Putin tego nie firmował. Jednak posunął się już niebezpiecznie daleko w innych próbach pisania historii na nowo. Twierdził, że pakt Ribbentrop-Mołotow był legalny. Nie widzi potrzeby przeproszenia ofiar stalinizmu w krajach bałtyckich, ani gdziekolwiek indziej. Rosyjskie media idą dalej. Oczywiście rosyjska prasa - przynajmniej w teorii - może pisać to, co jej się podoba. Trudno jednak wyobrazić sobie brak reakcji ze strony rządu Niemiec, gdyby niemieckie media utrzymywały, że Holocaust wymyślili Żydzi, lub że to Polska zaatakowała Niemcy w 1939 roku. Jeszcze dziwniejsze jest to, że ten wybuch antypolskiej rewizjonistycznej historii nie jest odpowiedzią na jakąś prowokację, lecz ma miejsce w sytuacji, gdy rząd w Warszawie wychodzi z siebie, aby załagodzić stosunki z Moskwą.
Nowy minister spraw zagranicznych Radek Sikorski, zadając kłam swojej reputacji bezkompromisowego bojownika zimnej wojny, odbył przyjacielskie spotkania ze swoim rosyjskim odpowiednikiem Siergiejem Ławrowem. W perspektywie był interes: Rosja zniesie pozostałe sankcje nałożone na import z Polski, a Polska w zamian przestanie się sprzeciwiać nowemu porozumieniu pomiędzy Unią Europejską i Rosją. Polska już odstąpiła od blokowania możliwości podjęcia przez Rosję negocjacji w sprawie przystąpienia do OECD. Nie należy z tego wysnuwać prostego wniosku, że nowy polski rząd jest „miękki wobec Rosji”. To nowe stanowisko wiąże się z wyraźną, nieoficjalną zachętą zarówno ze strony Ameryki, jak i Niemiec, które były zdania, że uprawiana przez poprzedni rząd szorstka polityka wobec Rosji stworzyła mnóstwo niepotrzebnych problemów. Dzięki miłej (a przynajmniej uprzejmej) postawie Polski wobec Kremla, Niemcy na powrót zaczną ją traktować jak poważnego partnera.
Jednak zarówno pora, jak i perspektywy sukcesu stoją pod znakiem zapytania. Mimo podejmowanych co jakiś czas kosmetycznych prób wymalowania uśmiechu na kremlowskich kopułach, Rosja sunie w złym kierunku. Ksenofobia, nacjonalizm, nostalgia za ZSRR i pogarda dla europejskich swobód politycznych nie tylko sączą się tak po prostu z kontrolowanych przez państwo środków masowego przekazu; one stopniowo wsiąkają w narodową rosyjską psychikę.
Podpisanie przez Rosję i Bułgarię nowego porozumienia w sprawie budowy rurociągu naftowego jedynie uwypukla słabość i brak jedności Europy w obliczu bezwzględnego monopolu energetycznego Rosji. A ostatnie pogróżki, że Rosja użyje sił jądrowych w przypadku jakiegokolwiek ataku, podobnie jak kolosalny wzrost nakładów na obronę w rosyjskim budżecie, to kolejne echo dawnej zimnej wojny.
Wydaje się, że informacja o tym, iż Polska i Stany Zjednoczone są bliskie zawarcia porozumienia w sprawie obrony antyrakietowej wykoleiła tę ofensywę umizgów do Wschodu. Pan Sikorski może przynajmniej powiedzieć, że się starał. Sedno tkwi jednak w tym, że przyjazna postawa wobec Rosji nie przynosi korzyści, lecz stwarza ryzyko. Kreml nie lubi, kiedy jego sąsiedzi sami stanowią o swoim bezpieczeństwie. Ma to przerażające konsekwencje dla wszystkich byłych krajów podbitych - oraz zachodnich sojuszy, do których należą. Wojskowi stratedzy z NATO już opracowują scenariusze na wypadek, gdyby sojusz musiał udzielić krajom bałtyckim pomocy w przypadku jakiejś rosyjskiej blokady - współczesną wersję berlińskiego mostu powietrznego. Kiedy wreszcie my, Europejczycy, przestaniemy trzeć zaspane oczy i zauważymy to monstrualne zagrożenie, które się czai u naszych drzwi?
p
Edward Lucas jest publicystą