JUSTYNA PRUS: Jak pan się czuje jako człowiek, który rozpętał burzę w stosunkach z Polską? To chyba nie jest miłe, kiedy na dwa dni przed wizytą polskiego premiera rosyjski przedstawiciel grozi wycelowaniem w Polskę rakiet.
KONSTANTIN KOSACZOW*: Nie poczuwam się do rozpętania burzy. W żadnym wypadku nie była to groźba pod adresem Polski. Chcę to bardzo mocno podkreślić - Rosja nie chce w żaden sposób grozić Polsce i nie będzie tego robić.

Reklama

W waszym kraju mogą być umieszczone elementy amerykańskiego systemu obrony antyrakietowej i uważam, że wszyscy Polacy powinni mieć świadomość i pełną informację, jakie konsekwencje to za sobą pociągnie. Jeśli udostępnicie swoje terytorium dla instalacji należących do amerykańskiej armii, te instalacje znajdą się pod kontrolą i - jak powiedziałem - na celowniku rosyjskiego systemu obronnego.

I pan uważa, że to nie jest grożenie suwerennemu państwu?
Nie. To stwierdzenie faktu. Wszelkie elementy systemów obronnych Rosji i Ameryki są wzajemnie kontrolowane, znajdują się na celowniku - taka jest logika i prawo działania tych systemów. Decydując się na tarczę, Polska dokonuje wyboru i, jeśli użyć bardzo obrazowego określenia, znajduje się na linii ognia. Wszyscy Polacy powinni to zrozumieć, żeby potem nie byli zaskoczeni.

Pańska wypowiedź w kontekście wizyty, która ma przełamać lody między Moskwą i Warszawą, nie przyczynia się do pojednania.
To nie jest pytanie do nas, ale do polskich władz. Jeśli postawią Polskę na linii ognia, to nie wiem, w jaki sposób chcą możliwie normalnych relacji z Rosją.

Amerykanie przekonują, że tarcza nie jest wymierzona w Rosję. W Polsce też nikt z polityków nie uważa sprawy bezpieczeństwa rakietowego za antyrosyjski krok.
Zgoda. Amerykanie mówią, że chodzi im o obronę przed Iranem. Załóżmy, że im wierzymy. Spójrzcie na mapę - gdzie jest Iran, a gdzie Polska? Dlaczego USA nie budują swoich instalacji w Bułgarii czy w Rumunii, które byłyby o wiele bardziej odpowiednią lokalizacją?

Jeśli jednak wybór padł na wasz kraj i wy się na to zgadzacie, dla nas jest to wyraźny sygnał, że Warszawa opowiada się po stronie, która chce naruszyć globalną równowagę sił. To nie jest dla nas zrozumiała decyzja. Odnoszę wrażenie, że Polska nie zdaje sobie sprawy, że w ten sposób przestaje być suwerennym państwem, które jest w stanie w pełni odpowiadać za sprawy swojego bezpieczeństwa i polityki zagranicznej.

Dalej nie widzę tu Rosji.
Powiedzmy to w końcu otwarcie - Amerykanom nie chodzi o żaden Iran, ale o globalny rozkład sił i zrekompensowanie rosyjskiego potencjału nuklearnego. Powinniście mimo wszystko uwzględnić propozycję Rosjan, którzy oferują Polsce i innym państwom odcięcie się od uczestniczenia w tym procesie. Nie chodzi o Iran czy bezpieczeństwo Polski, ale o nuklearną równowagę na świecie i wzajemne powstrzymywanie.

Reklama

Czy Rosja ma w tej kwestii jakąkolwiek konstruktywną propozycję, czy po prostu jesteście na „nie bo nie”? Czego konkretnie oczekujecie od Polaków?
Po pierwsze, domagamy się, by z nami rozmawiano. Jeśli polskie władze chcą budować relacje z Rosją, powinny były powiedzieć Amerykanom jeszcze na początku: rozumiemy wasze żądania, ale jednocześnie zależy nam na normalnych stosunkach z Rosjanami i dlatego chcemy porozmawiać o tym także z nimi.

To się nie wydarzyło - postawiono nas przed faktem i to był błąd. Po drugie, jakaś forma współpracy jest nie tylko możliwa, ale i pożądana, ale tylko pod warunkiem, że będziemy jednakowo oceniać zagrożenia i razem budować system obronny. Lekkomyślność w takich sprawach nie popłaca.

W 2003 roku Polska ślepo poparła Amerykanów w sprawie Iraku i wszyscy widzimy, czym to się skończyło. Teraz zupełnie tak samo chcecie się zachować w sprawie tarczy. Polska pokazuje, że nie jest dla niej ważna istota sprawy, ale demonstracja poparcia dla USA. To na pewno nie będzie pomagać naszym wzajemnym relacjom.

Pan mówi o lekkomyślności w Iraku, a jednocześnie oczekuje od Polski, że będzie lekkomyślna wobec Rosji i że przestraszy się ostrych wypowiedzi. To, co mówił pan i to, co dzień wcześniej powiedział rosyjski przedstawiciel przy NATO, Dmitrij Rogozin, osiąga jedynie odwrotny efekt: dla Polaków jest jasne, że Rosja chce narzucać swoją politykę i że przeciwko takiej Rosji powinniśmy jeszcze bardziej zacieśnić związki z Ameryką.
Nie będę się wypowiadał za Dmitrija Rogozina, ale moja poniedziałkowa wypowiedź była reakcją na wizytę Sikorskiego w USA. Był to wyraz rozczarowania tym, że tak szybko zaprzeczył naszym wcześniejszym ustaleniom. Wypowiedzi Sikorskiego w Waszyngtonie były powrotem do polityki poprzedniego rządu, która całkowicie zburzyła nasze relacje.

Gdy na czele nowego gabinetu stanął Donald Tusk, Moskwa była bardzo zadowolona z tej zmiany. Stąd zdziwienie nagłym tonem debaty. Sondujecie, co się da ugrać z nowym premierem?
Nie. Czujemy, że to Polacy są niekonsekwentni. Zachowanie i wypowiedzi rządu Donalda Tuska były początkowo bardzo obiecujące. Przecież jeszcze niedawno mieliśmy z Radosławem Sikorskim niezwykle udane negocjacje w sprawie tarczy. Tymczasem zaraz potem szef polskiej dyplomacji pojechał do Waszyngtonu i usłyszeliśmy coś zupełnie przeciwnego. Mam jedynie nadzieję, że się pomyliłem, i że wizyta Donalda Tuska będzie powrotem do dialogu.

*Konstantin Kosaczow jest przewodniczącym komisji spraw zagranicznych w rosyjskiej Dumie