To przecież rywal Olejniczaka Grzegorz Napieralski, którego żądaniom stało się w ten sposób zadość, nie tylko domagał się od dawna ograniczenia wpływów intruzów spod znaku Geremka i "zdrajców" Marka Borowskiego, ale też zabiegał o dowartościowanie PRL-owskiego elektoratu czy gromko kwestionował istnienie afery Rywina.

Czy sukces ludzi SLD oznacza zwycięstwo takiego modelu "lewicowości"? To będzie zależało od zręczności Olejniczaka w lawirowaniu między różnymi tendencjami. Nie jest zresztą powiedziane, że on sam, ongiś zwolennik koncepcji LiD, nie zaczął realizować scenariusza, który go zmiecie. A wówczas jego miejsce zajmie na czerwcowym kongresie SLD Napieralski albo uosobienie aparatu Jerzy Szmajdziński.

Sam faktyczny powrót do szyldu SLD jest racjonalny, bo ani demokraci, ani działacze partii Borowskiego SDPL nie dodali LiD-owi wielu głosów. Ale czy jest receptą na wzrost poparcia? Sięgnięcie do korzeni może wywołać przypływ sentymentu betonowego postkomunistycznego elektoratu, ale jest to grupa, z przyczyn choćby biologicznych, coraz mniej znacząca. Zapatrzenie się w nią przypomina upór Jarosława Kaczyńskiego, aby przeceniać znaczenie środowiska ojca Rydzyka.

Z kolei pomysł Sierakowskiego - budowy lewicy "prawdziwej" - uwikłany jest w sprzeczności. Czego ma w niej być więcej? Radykalnego zaangażowania w nowinki obyczajowe, czego symbolem stało się fetowanie przez SLD geja Brendana Faya? Czy walki w obronie wykluczonych, wraz z takimi pomysłami Sierakowskiego jak konfiskacyjny podatek spadkowy, czy większe opodatkowanie fortun klasy średniej. Lewicowy socjolog profesor Kazimierz Kik przypomina, że obie oferty kierowane są do innych elektoratów, o częściowo sprzecznych interesach. Czy da to efekt uzupełniającej się "tęczowej" koalicji? Niekoniecznie.

Na dokładkę zaś owa nowa lewicowość ma być niesiona masom nie tylko przez lewicową młodzież, ale przez wyleniałych działaczy, weteranów epoki Leszka Millera, a czasem Edwarda Gierka. Przy całej prężności salonu "Krytyki Politycznej" jest to wyzwanie karkołomne. A przynajmniej przedwczesne. Może za parę lat przyjdzie czas na rewitalizację lewicy - gdy polskie życie polityczne będzie się stawać coraz większą kalką europejskiego. Dziś lewicy pozostaje cel minimalny - dociągnięcia ze strukturami i pieniędzmi do lepszych czasów.

Nie zmienia to faktu, że Olejniczak chroni się, wraz z partyjnymi towarzyszami, na niewielki stateczek. Swoich partnerów wypycha do dziurawych szalup. Demokraci sami sprowokowali swój los, narzekając - głównie głosem Geremka - na lewicowych partnerów. Środowiska PD uległy mirażowi europejskich wyborów, które dzięki głośnym nazwiskom i poparciu "Gazety Wyborczej" miałyby im umożliwić powrót do pierwszej ligi, jak przed trzema laty, gdy Unia Wolności zdołała rzutem na taśmę przekroczyć pięcioprocentową barierę.

Ale jak wynika z sygnałów dobiegających z otoczenia Donalda Tuska PO może ich nie wziąć na listy. Jako środowiska, bo pojedynczych polityków będzie wybierać nawet z SDPL. Jako grupa kierowana przez Geremka, demokraci dają nadzieję na pewien przyrost głosów. Ale są też wizerunkowym obciążeniem wobec innych wyborców, a co ważniejsze nie gwarantują wspólnej gry po wejściu do europarlamentu. A europejska polityka ma coraz większe znaczenie.

Z kolei, gdyby Geremek i Onyszkiewicz wrócili do pomysłu budowania centrolewicy z Markiem Borowskim i Andrzejem Celińskim, mieliby marne szanse. Epatowaliby merytorycznym przygotowaniem, erudycją liderów. Ale Polacy zobaczyliby głównie nowe wcielenie Unii Wolności. Ten styl uprawiania polityki na progu XXI wieku stał się anachroniczny.

W najgorszym położeniu znalazł się Marek Borowski, inteligentny polityk, któremu nijak się nie układa. Pozostanie w lewicowym bloku to, przy nowym układzie sił, zdanie się na łaskę dyszących żądzą odwetu na "zdrajcy", SLD-owców. Pójście na tułaczkę z demokratami to ryzyko kolejnego bolesnego rozstania - gdyby PD wyjednało sobie zaproszenie PO - albo wspólnego wegetowania na marginesie. Najbardziej pojemna formuła obozu Platformy Obywatelskiej nie obejmie przecież takich ludzi jak on.

Poskłócani ludzie lewicy i liberalnego centrum mogą się pocieszać, że w równie opłakanym stanie widzieli na początku lat 90. prawicę. I Tusk, i Kaczyńscy doznawali wówczas bolesnych porażek. Jednak pociecha to marna, bo system polityczny jest dziś dużo bardziej domknięty niż wówczas. Chyba tylko poseł Ryszard Kalisz nie przeżywa wielkiego stresu. Tego malowniczego harcownika łyknęłaby nawet PO. Razem z posłem Januszem Palikotem epatowałby tam platformerskich konserwatystów, ogłaszając się gejem. Wszak już dziś słynie z upodobania do warszawskich gejowskich klubów.

















Reklama