Jak jest różnica między mężem stanu a zwykłym politykiem? Mąż stanu to ktoś, kto w swoich działaniach myśli nie o następnych wyborach, a o następnych pokoleniach. W Polsce nie ma dziś mężów stanu, są przeciętni politycy i politykierzy myślący i działający w perspektywie od wyborów do wyborów, od jednego sondażu do drugiego.
Sejmowa awantura o Zbigniewa Ziobro jest najlepszym tego potwierdzeniem. Nasze polityczne "elity" skupiają się na drugo-, trzeciorzędnych sprawach tylko dlatego, że są nośne medialnie. Jak tłumaczył mi ostatnio jeden z posłów PiS-u (nazwiska nie zdradzę, by nie robić mu problemów, wszak trwa bojkot TVN) - "dziś w polityce liczą się jedynie emocje, liczy się tylko to, co pokaże telewizja". Od spraw państwa ważniejsza jest socjotechnika i akcje na pokaz. Cała energia poświęcana jest na dowalanie politycznemu przeciwnikowi, a polityczne debaty sprowadzane są do awantur, w których nie liczy się wiedza merytoryczna. Ma być głośno i ostro, a że nic z tego nie wynika, to nie ma już znaczenia. Jeden pan mówi coś o drugim, ten odpowiada, trzeci to komentuje i tak w koło Macieju.
Przykładów w ciągu ostatnich dni nie brakuje. Pierwszy z brzegu to sprawa tarczy antyrakietowej. Dla przeciętnego Polaka kwestia ta, tak bardzo ważna dla bezpieczeństwa naszego kraju na wiele lat, została sprowadzona do sporu ambicjonalnego między prezydentem a ministrem spraw zagranicznych. Polityczne "ego rozdęte do monstrualnych rozmiarów" stało się ważniejsze od samych negocjacji z Amerykanami. Nie ma dyskusji o konkretach - co instalacja rakiet oznaczać będzie dla naszego kraju, jaki jest bilans zysków i ewentualnych strat? Nikt nawet nie stara się tłumaczyć wyborcom, którzy w większości są przeciwni amerykańskim bazom w Polsce, po co nam w ogóle tarcza antyrakietowa? Zamiast tego mamy partyjne gierki okraszone ogólnikami i wielkimi słowami o narodowym bezpieczeństwie. Wszystkich zaś przebił poseł Palikot, który niejako przy okazji nazwał prezydenta Kaczyńskiego chamem. I znów zamiast debaty mamy rynsztok, znów jest co komentować, wyrażać oburzenie i ubolewanie. Kto by się tam zajmował jakimiś rakietami?
Innym "superważnym" tematem ostatnich tygodni były tzw. instrukcje medialne dla posłów Platformy Obywatelskiej. Zwołano kilka konferencji prasowych, odbyto kilkadziesiąt dyskusji telewizyjnych, mówiono o "wielkiej aferze i skandalu". Ktoś nie znając szczegółów mógł odnieść wrażenie, że zagrożona jest w Polsce demokracja. Tymczasem jedynie liderzy Platformy nie wierząc w inteligencję swoich posłów uznali, że ci potrzebują instrukcji, by wiedzieć, co mówić. Sprawa bez wątpienia kompromituje PO i ośmiesza jej działaczy, ale nie jest to temat do politycznych dyskusji przez parę dni, a tak właśnie było.
Szkoda, że tyle czasu i zapału nie poświęcają np. bezpieczeństwu energetycznemu. Uzależnienie Polski od dostaw rosyjskiej ropy i gazu to temat nierozwiązany od lat. Niestety politycy zajmują się nim tylko okazjonalnie, od przypadku do przypadku. Ostatnio taką okazją była wypowiedź Aleksandra Kwaśniewskiego, który stwierdził, że do budowy gazociągu Północnego należy "podchodzić pragmatycznie", a jeśli nie uda się zablokować tej rosyjsko-niemieckiej inwestycji, to "Polska powinna się włączyć w projekt". Słowa te spotkały się z powszechną krytyką, nawet politycy SLD odcinali się od byłego prezydenta. Kwaśniewskiego oskarżono niemal o zdradę stanu. Szkoda tylko, że na pełnych pasji oświadczeniach się skończyło. Dumni ze swojego "słusznego oburzenia" politycy szybko stracili zainteresowanie bezpieczeństwem energetycznym. Nie powstały żadne nowe koncepcje, wciąż nie wiadomo, jak doprowadzić do dywersyfikacji dostaw gazu i ropy. Wciąż też nie ma decyzji ani nawet poważnej dyskusji w sprawie budowy elektrowni atomowej na terenie Polski.
Podobnie jest z innymi tematami. Zazwyczaj nie o rozwiązanie problemu chodzi, a jedynie o wykorzystanie go do doraźnych rozgrywek. W zeszłym tygodniu np. posłowie postanowili pochylić się nad niedolą przeciętnego Kowalskiego i odbyli "ważną" debatę na temat drożyzny. Lider lewicy Grzegorz Napieralski, by być bardziej przekonujący, przyniósł nawet do Sejmu koszyki z zakupami (ciekawe, kto mu je zrobił?). Żyjący na nasz koszt i z naszych podatków politycy zastanawiali się, jak przetrwać drożyznę i jak z nią walczyć. Pomysłów poważnych było niewiele, mnóstwo za to wzajemnych oskarżeń i sporo demagogii. Wszystko po to, by wyborcy uwierzyli, jak bardzo posłowie przejmują się ich losem.
Po raz kolejny dużo mówiono o reformie finansów publicznych, a tej jak nie było, tak nie ma. Ekspresowo za to powstała ustawa medialna, tak jakby kwestia, kto trzyma łapę na mediach publicznych, była sprawą życia i śmierci dla milionów Polaków. Nic bardziej mylnego, to sprawa ważna dla polityków. A Polacy czekają przede wszystkim na reformę zdrowia i nowe drogi, po których będzie można bezpiecznie jeździć. Wyborcy mają dość jałowych sporów i kłótni o sprawy dla nich nieistotne. Pozostaje mieć nadzieję, że mając w pamięci choćby ostatnie wyczyny posłów, pewnego dnia wyślą ich jeśli nie "na Białoruś" to przynajmniej na zieloną trawkę.