Karolina Wigura: Jak ocenia pan konsekwencje uznania przez Rosję niepodległości Abchazji i Osetii dla przyszłości stosunków europejsko-rosyjskich? Czy nie powinniśmy się obawiać powtórki z sytuacji na Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium, kiedy Putin surowo krytykował Unię Europejską i USA, a Unia stała ze spuszczoną głową?
Iwan Krastew: To zupełnie inna sytuacja. Po pierwsze nie bez znaczenia jest, że najważniejsze osoby z punktu widzenia rosyjskiej polityki zagranicznej, poczuły się przez podjęcie decyzji o uznaniu niepodległości Abchazji i Osetii osobiście zdradzone. Mowa o kanclerz Merkel i o członkach rządu francuskiego: Sarkozym i Koushnerze. Niemcy zdecydowały się pokazać siłę i jedność w obliczu tego konfliktu. Dziś dowiedzieliśmy się, że kraj ten wyśle do Gruzji 10 obserwatorów wojskowych. Jest to bardzo znaczące, bo jak wiemy, Niemcy nie lubią nigdzie wysyłać swoich wojskowych. Również Francja zamierza przyjąć o wiele bardziej zdecydowane stanowisko. Wydaje mi się, że w ciągu najbliższych tygodni będziemy obserwować bardziej zdecydowaną i zjednoczoną pozycję UE wobec Rosji, ponieważ coraz więcej ludzi zdaje sobie sprawę, że przyjazna postawa wobec Rosji była postrzegana przez ten kraj jako słabość. Oczekuję więc bardziej zdecydowanego tonu ze strony krajów europejskich, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać nawet tydzień temu.

Na czym będzie to polegać?
Przynajmniej na krótką metę - stanowisko europejskie będzie teraz jednolite. Jednolitość ta będzie dotyczyć retoryki, nie sądzę wszakże, żeby Europejczycy byli zainteresowani nałożeniem sankcji na Rosję. Nie jest wykluczone, że zostaną do Gruzji wysłane siły pokojowe, obserwatorzy europejscy, wreszcie, że NATO przyzna Gruzji jakiegoś rodzaju gwarancje bezpieczeństwa. Europa będzie starać się dyplomatycznie Rosję odizolować, a jednocześnie przekonać Rosję, że ta eskalacja nie jest w jej własnym interesie.

Mówi pan jednak, że jedność Europy będzie tymczasowa...
Europa niestety nie będzie mogła zachować silnej antyrosyjskiej linii przez dłuższy czas, ze względu na różnego rodzaju czynniki ekonomiczne, ale również psychologiczne. Dlatego Unia nie będzie chciała przyjmować bardzo twardej linii, a co więcej, będzie się starała oddzielić konflikt polityczny od sfery ekonomicznej. Nie wyklucza to jednak silnego sygnału dla Rosjan, że nie mogą egzystować bez Europejczyków. W istocie, to oni są bardziej uzależnieni od gospodarki Unii niż odwrotnie. Jeśli mielibyśmy zdefiniować strategię europejską na dziś, to właśnie tak by ona wyglądała. Miejmy też świadomość, że Rosja również nie jest monolitem. Nawet kremlowski doradca Gleb Pawłowski stwierdził ostatnio, że nie powinniśmy się obawiać, że najlepiej na izolacji Rosji wyjdą wrogowie modernizacji Rosji.

Czy możemy również spodziewać się jednej linii politycznej wobec Rosji wspólnej dla Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych?
Tak. Widać, że w sprawie konfliktu w Gruzji już dziś mamy do czynienia z konsensusem transatlantyckim. Nieprzypadkowo w kontekście konfliktu z Gruzją pierwszy komunikat wobec Rosji został wystosowany przez NATO, a nie któreś z państw Unii. Ma to bardzo oczywiste znaczenie: Zachód będzie rozmawiał z Rosją za pośrednictwem NATO. Fakt, że Zachód decyduje się rozmawiać z Rosją za pośrednictwem militarnej organizacji, jest sam w sobie bardzo silnym sygnałem.

Jednak obecny kryzys wciąż się rozwija i bardzo trudno jest dziś przesądzić o jego ostatecznych rezultatach. Czy możemy dziś przewidzieć, jak daleko posunie się prezydent Rosji?

Sporo rzeczy, które zadecydują o dalszym rozwoju wydarzeń, wyjaśni się w przyszłym tygodniu. Po pierwsze będziemy wiedzieć, czy Rosja uzyska jakiekolwiek poparcie ze strony swoich wschodnich i południowych sąsiadów, w sprawie niezależności Osetii i Abchazji. Miedwiediew najwyraźniej oczekuje, że wesprą go potęgi, takie jak Chiny, Indie czy Iran. Jednak nie ma żadnych podstaw, by sądzić, że to się stanie, szczególnie w przypadku Chin, które mają własne problemy z Tybetem i ostatnią rzeczą, której by chciały, jest mieszanie się reszty świata do ich wewnętrznej polityki. Podobnie nie widzę powodu, by Indie lub państwa bliskowschodnie miały szczególnie przejmować się tym, co się dzieje na Kaukazie.

Dlaczego Rosja podejmuje więc tak ryzykowny krok?

Rosja nie bardzo wie, co ma zrobić po wątpliwym zwycięstwie militarnym, które odniosła. W istocie Rosja nigdy nie powinna była podejmować decyzji o wkroczeniu do Gruzji. Siódmego sierpnia wojska rosyjskie zniszczyły status quo, które leżało w ich interesie, do którego należała rzeczywista ekonomiczna kontrola nad Abchazją i Osetią bez konieczności podważania integralności terytorialnej Gruzji. Miedwiediew ma więc dziś dwie możliwości. Po pierwsze może pozwolić na zinternalizowanie konfliktu jak w przypadku Kosowa - jednak to oznaczałoby umieszczenie w Gruzji sił międzynarodowych, demonopolizację pozycji Rosji i ostatecznie zwycięstwo Saakaszwilego. Drugie wyjście, to próba napierania na niepodległość Abchazji i Osetii, co w rzeczywistości oznaczać będzie ich aneksję - bo przynajmniej w przypadku południowej Osetii udawanie, że chodzi o niepodległą całostkę narodową, jest po prostu śmieszne.

Miedwiediew postawił więc wszystko na jedną kartę. I czyni to bardziej z braku siły niż jej nadmiaru. Wie, że im bardziej Rosja będzie wyizolowana, tym ostrzejszych środków trzeba będzie użyć, by dowieść swej siły i zwrócić na siebie uwagę. Możemy spodziewać się z jego strony tylko coraz bardziej radykalnych posunięć.















Reklama

p

Iwan Krastew, politolog, prezes Centrum Strategii Liberalnych w Sofii - think tanku doradzającego w obszarze polityki zagranicznej i wewnętrznej.