Mam do czynienia z polskimi mediami na co dzień. I niestety zgadzam się z opinią zawartą w najnowszym raporcie OBWE, że polskie radio i telewizja nie uniknęły wyraźnego politycznego zaangażowania w relacjonowaniu październikowych wyborów. Naganne jest przede wszystkim to, że pewne stacje radiowe i telewizyjne, a nawet poszczególni dziennikarze, są ściśle związani z organami państwowymi. W takiej sytuacji trudno mówić o obiektywności. Oczywiście są pewne wyjątki. Zawsze z przyjemnością słucham audycji Moniki Olejnik czy oglądam programy TVN.
Natomiast gazety i magazyny w Polsce - najlepsze w tej części Europy, a nawet lepsze od tytułów w mniejszych krajach zachodnioeuropejskich - wydają się dość pluralistyczne. Jednocześnie jednak ten pluralizm kojarzy się trochę z pluralizmem partii politycznych. Jeśli czytelnik weźmie do ręki "Gazetę Wyborczą", "Rzeczpospolitą" i DZIENNIK, będzie miał do czynienia z trzema odrębnymi punktami widzenia na to, co dzieje się w kraju. "Gazeta" jest w bardzo widoczny sposób antypisowska, "Rzeczpospolita" antyplatformerska, zaś DZIENNIK stara się zachować proporcje między podstawowymi liniami politycznych podziałów.
Dlatego - chcąc mieć pełną wiedzę na temat tego, co dzieje się w Polsce - nie ograniczam się do jednego tylko tytułu. Wyrobiony czytelnik prasy polskiej nie różni się specjalnie od czytelnika prasy brytyjskiej, który nie będzie czytał jedynie "Guardiana" czy "Daily Telegraph", ale sięgnie do obu gazet, by mieć pełniejszy obraz rzeczywistości, a później - w poszukiwaniu pogłębionych analiz – przejrzy "Financial Timesa".
Nie należy zapominać o tym, że rynek prasowy w każdym kraju ma swoją specyfikę. W prasie brytyjskiej teksty są bardzo lapidarne, ale maksymalnie nasycone treścią. Prasa brytyjska jest bardziej tabloidowa, więc teksty muszą być siłą rzeczy skondensowane. Włoska prasa posługuje się specyficznym politycznym żargonem, czytając prasę niemiecką trzeba przebrnąć przez co najmniej piętnaście akapitów, żeby poznać główną tezę artykułu. Historie, które czytam w prasie polskiej, zdradzają, że ich autorzy mieli sporo czasu, żeby zebrać i opracować materiał, i odpowiednio dużo miejsca, żeby opisać dany temat. Dlatego czasem brakuje im zwięzłości. Kiedy czytam przydługie teksty w "Rzeczpospolitej", kusi mnie, żeby wykreślać zbędne słowa i akapity, i skracać je o co najmniej jedną trzecią. Ale to może przywilej polskich autorów, że w prasie jest miejsce dla ich elaboratów.
Inną sprawą jest to, że każdy dziennik czy magazyn ma pewną linię ideową, której się trzyma. To samo w sobie nie jest wcale złe - jeśli chcę poznać stanowisko antypisowskie, wiem kogo i gdzie mam czytać. Wiem, że jeśli sięgnę do "Polityki" czy "Gazety Wyborczej", na pewno znajdę tam komentarze, które będą bardzo krytyczne wobec PiS. Pod tym względem rynek polski przypomina trochę brytyjski - "Daily Telegraph" jest dziennikiem konserwatywnym i można to od razu stwierdzić, zaglądając na pierwszą stronę.
Gorzej jeśli gazety zamiast opisywać rzeczywistość nawet w wybranych przez siebie kategoriach chcą współuczestniczyć w politycznych sporach na tych samych co partie polityczne zasadach. Wydaje mi się, że "Gazeta Wyborcza" często jest zbyt jednostronna, a krytyka jednej partii politycznej jest dla niej punktem honoru - wszystko, co robią Kaczyńscy, jest złe, bez względu na to co tak naprawdę robią.
Tymczasem partie polityczne - tak w Polsce, jak i na całym świecie - mają i dobre, i złe pomysły, a zadaniem dziennikarzy jest je relacjonować i poddawać ocenie opinii publicznej. Świat "Wyborczej" jest czarno-biały, a to nie najlepiej dla dziennika, który stara się przekazywać złożoną rzeczywistość. Wydaje się, że "Wyborcza" toczy bezustannie kampanię, która ma na celu pogrążenie politycznego przeciwnika. Z kolei "Rzeczpospolita", choć niekiedy bardzo krytyczna, nie jest w tak otwarty sposób zideologizowana. DZIENNIK nie jest tak bardzo skupiony na sobie jak inne tytuły. Zrozumiałe, że musi walczyć o swoją pozycję na rynku, ale mnie osobiście wydaje się dość wyważonym źródłem informacji, co zresztą potwierdza raport OBWE.
*Edward Lucas, publicysta „The Economist” specjalizujący się w tematyce polskiej i wschodnioeuropejskiej. W lutym ukazała się jego najnowsza książka „The New Cold War: how the Kremlin menaces Russia and the West”