I tu zaczyna się problem - i tylko teoretycznie jest to problem obfitości. Kioski zawalone są co prawda jakimiś pisemkami dla dzieciaków w przeróżnym wieku, zwykle zresztą związanymi z ostatnimi przebojami wieczorynek, obowiązkowo oferującymi chińską tandetę jako prezenty. Po rozpakowaniu foli sprawa staje się jasna - czytać nie ma co, oglądać również, bo wszystko jest dodatkiem do plastikowego gadżetu. Owe rzekome pisemka dla dzieci istotnie powinny być zafoliowane, najlepiej w czarną, nieprzezroczystą folię i sprzedawane w sex shopach jako towar dla szczególnie wyrafinowanych sadystów znęcających się nad małoletnimi przez wystawianie ich na widok takiej zbrodni na estetyce. A wydawcami powinien zająć się z urzędu prokurator.

Reklama

Dając niniejszym upust typowo starczej niechęci do zmian coraz bardziej współczesnego świata, pozwolę sobie na drobną wątpliwość. Czy aby bezsporne bezguście jest produktem naszych czasów i uniwersalnej popkultury i poprynku? Myślę, że wątpię. Choćby krótka wizyta w pierwszym z brzegu sklepie z zabawkami w Anglii może przyprawić o oszołomienie - prócz plastikowego szmelcu leżą tam kapitalne puzzle ze znikającymi obrazkami czy drewniane zestawy do wyrobu korali dla kilkuletnich dam.

Co tam Anglia - wystarczy oglądanie słowackiej wersji telewizji Mini Mini. Filmy z grubsza podobne, ale różnica kolosalna. Oto w przerwie między nimi Słowacy puszczają walce Straussa. Polacy w tym czasie serwują syntezatorowe, discopolowe wersje piosenek, od których pluszowym misiom wypadają zęby, a lalki rwą włosy z głowy. Jest to zaiste wrażenie piorunujące, po którym słuchacz w zespole Feel słyszy niemal symfoników wiedeńskich.

Można oczywiście zakazywać małoletnim słuchania tego cuda, a zamiast ofoliowanych pisemek kupować "Misia", ale tylko "Misia", bo już "Świerszczyk" bez żadnej żenady poświęca okładkę na plakaty kolejnych disneyowskich filmów. Mgliście pamiętam ze studiów prawo prasowe, ale zdaje się, że nakazuje ono oddzielać treści reklamowe od redakcyjnych, ale co tam, wiedza ta musi być obca redakcji.

Rozumiem, że jestem nieuleczalnym starcem, którego razi nawet Stuwiekowy Las zamiast Stumilowego w telewizyjnym Kubusiu Puchatku (zdaje się, że poskąpili kasy na prawa do genialnego tłumaczenia Ireny Tuwim), ale czy naprawdę dzieciom trzeba wcisnąć każdą Dodę?