Wartości nie schodzą im z ust, ale w gruncie rzeczy liczy się tylko ich własne ego. A to mają rozrośnięte do rozmiarów wieży Eiffla. Choćby taki Daniel Cohn-Bendit ze swoim wygłoszonym do prezydenta Czech dyplomatycznym wstępem: "Pana pogląd na traktat lizboński mnie nie interesuje, będzie pan musiał to podpisać". Ot, takie niewiążące zaproszenie do swobodnej wymiany poglądów, adresowane do człowieka, który za chwilę będzie przewodniczył Unii Europejskiej.

Reklama

Cohn-Bendit nadaje się do uprawiania polityki w Unii Europejskiej, na kontynencie ideowo, religijnie i politycznie zróżnicowanym, wymagającym zatem liberalnej ostrożności i wyważenia czynów i słów, mniej więcej tak samo, jak Neron nadawałby się do gwarantowania religijnej tolerancji, a Herod do prowadzenia żłobków. Rozmowa na zamku w Hradczanach ma lepsze i gorsze momenty. Są chwile, kiedy Klaus usiłuje być dyplomatą, są chwile, kiedy podobne wysiłki podejmuje Poettering, a nawet kontrowersyjny przywódca europejskich socjalistów Schulz. Ale kiedy do akcji wkracza "czerwony Dany", dyplomacja się kończy, zaczyna się zwykłe rewolucyjne chamstwo.

Cohn-Bendit nie widzi w Unii Europejskiej liberalnego związku wolnych obywateli i suwerennych państw. On w niej widzi wyłącznie narzędzie własnego ego, które pozwoli mu dograć stare partie, doprowadzić do końca rewolucje, które zawsze przegrywał. A przegrywał, bo nienawidził mieszczan i mieszczanie nienawidzili jego. A tak się niestety nieszczęśliwie dla Cohn-Bendita składa, że społeczeństwa Zachodniej Europy są właśnie mieszczańskie i lewacki radykał nie miał tam żadnych szans. Dlatego postanowił się wyżyć na Klausie, bo ten jest z "nowej Europy", zatem, jak się wydaje liderowi europejskich Zielonych, można sobie wobec niego pozwolić na zachowanie, w odpowiedzi na które politycy niemieccy, francuscy czy brytyjscy zrzuciliby Dany’ego ze schodów.

Ale Vaclav Klaus też nie jest pozytywnym bohaterem opowieści o liberalnej, zintegrowanej Europie, bo on zjednoczonej Europy nie znosi. Właśnie dlatego ujawnił swoje taśmy, żeby dodatkowo podstawić nogę integracji. Klaus faktycznie wspiera najbardziej ponurych eurosceptyków i jest przez nich wspierany. Ośmiela do blokowania traktatu lizbońskiego także Lecha Kaczyńskiego, choć na tym jego lojalność wobec polskiego prezydenta się kończy, bo do Putina jest mu zdecydowanie bliżej niż Kaczyńskiemu.

Taśmy Klausa są fatalnym świadectwem wystawionym samym sobie zarówno przez euroentuzjastów, jak i eurosceptyków. Jeśli to Cohn-Bendit i Klaus okażą się reprezentatywni dla dzisiejszej Unii Europejskiej, to żadnej zjednoczonej Europy nie będzie.