Wynik głosowania nad odwołaniem Wojciecha Olejniczaka ze stanowiska szefa klubu - czyli podział niemal po połowie wśród posłów i brak decyzji stanowiska Sojuszu Lewicy Demokratycznej w sprawie pomostówek - pokazuje, jak głębokie są w tej partii podziały wewnętrzne. I jak niebezpieczne. Żadna formacja nie może dłużej funkcjonować z dwoma liderami, a tak jest w tej chwili na lewicy. Żadna formacja nie może bez przerwy wysyłać wyborcom sprzecznych sygnałów, a tak się dzieje.

Reklama

Napieralski i Olejniczak to nie tylko skłóceni ze sobą działacze tego samego pokolenia, ale także ludzie, którzy reprezentują zupełnie inna wizje własnej partii. Olejniczak w swoich wyborach kieruje się przede wszystkim niechęcią do PiS i tu ma rację, że dla większości wyborców lewicy to bardzo ważne. Ale Napieralski wskazuje, że lewica nie powinna marzyć o przetrwaniu na poziomie 6 czy 7 proc., do czego prowadzi linia wytyczona przez Olejniczaka, ale powinna zagrać o najwyższe stawki. To z kolei wymaga starcia z dominująca dzisiaj na scenie politycznej Platformą.

Te wektory zupełnie się rozchodzą i widać, że ta oś podziału rozrywa Sojusz niemal na dwie równe części. Nie wróży to najlepiej. A dołóżmy do tego jeszcze, że Platforma zdaje sobie sprawę z tej sytuacji i będzie próbowała wzmacniać ten podział wewnątrz SLD. To wszystko nie wróży lewicy najlepiej. Konflikt trwa już bardzo długo i naprawdę nie jest wykluczone, że za kilka, kilkanaście miesięcy zakończy się rozłamem.

Tym bardziej, że tego tego typu dylematy - z rządem w pewnych sprawach, czy za wszelką cenę przeciw rządowi, żeby budować własną pozycję, będą się powtarzały tyle razy, ile razy ten Sejm stanie przed wetem prezydenta. A widać już, że będzie stawał bardzo często. Nie jest to dla lewicy najlepsza wróżba.

Reklama