Jak mocno Polska i Polacy odczują skutki kryzysu gospodarczego?

Marcin Piasecki: Czeka nas trudny rok. Jeżeli chodzi o Polskę, rozrzut prognoz jest duży: przede wszystkim wzrost bezrobocia do dwucyfrowego poziomu. Żegnamy się z okresem, kiedy rynek pracy był rynkiem pracownika. Część firm zbankrutuje, duża część będzie cięła zatrudnienie. Możemy zapomnieć o wysokich podwyżkach, do jakich przyzwyczaiło nas ostatnie kilkanaście miesięcy. Możemy również zapomnieć o silnym złotym, no i o tanich kredytach we frankach.

Reklama

A dobre strony kryzysu? Na pewno w przyszłym roku ceny nie będą rosły tak szybko jak dotychczas. Inflacja zmniejszy się do poziomu 2 - 3 proc. Jest szansa, że cena litra benzyny spadnie poniżej 3 zł.

Piotr Zaremba: Moim zdaniem, niestety, spełnią się pesymistyczne prognozy. Nawet jeśli Polska jest dziś względnie bezpieczna, bo spekulowaliśmy mniej od innych, problemy Niemiec, Ukrainy czy Rosji odbiją się na nas boleśnie. Ciekawym zjawiskiem może się okazać masowy powrót polskich emigrantów z Anglii, Irlandii i innych krajów Europy Zachodniej. Do rewolty społecznej jednak nie dojdzie.

Reklama

Cezary Michalski: Uważam, że optymizm jest politycznym obowiązkiem Polaka u progu XXI wieku, ponieważ reprodukowanie mentalności mieszkańców kraju pod zaborami - wyrażającej się w oczekiwaniu na wielką katastrofę, wojnę powszechną itp. - w 20 lat po odzyskaniu niepodległości i w sprzyjającej nam sytuacji geopolitycznej jest objawem głębokiego uszkodzenia narodowej psychiki. Zatem jako optymista świadomy i polityczny przewiduję, że Polska swoją wojnę z globalną recesją wygra. Przetrzymamy najbliższe półtora roku na wskaźnikach nadal pokazujących wzrost gospodarczy. Także dzięki złotemu spadochronowi unijnych środków pomocowych.

Czy kryzys przemebluje polską scenę polityczną?

PZ: Nieco zmniejszy sondaże Platformy Obywatelskiej i nieco zwiększy poparcie dla PiS. Ale zmiany nie będą zasadnicze - zyski z radykalnej linii politycznej lidera PiS będą pomniejszane jego gafami wizerunkowymi. Wybory do Parlamentu Europejskiego wygra jeszcze PO, bo Polacy wciąż będą uważali Unię za wentyl bezpieczeństwa, także na wypadek kryzysu. Ale wzrost ekonomicznych nacjonalizmów w krajach starej Unii zwiększy nieco nastroje antyeuropejskie, co okaże się premią dla Jarosława Kaczyńskiego za "rydzykowy" eurosceptycyzm.

Reklama

CM: Rytuał POPiS-owej wojny, jałowy, a w skrajnych postaciach szkodliwy dla państwa, w obliczu kryzysu może się paradoksalnie okazać pożyteczny. Istnienie PiS jako partii organizującej i kanalizującej społeczne frustracje jest dla rządzącej PO bardzo wygodne. PiS, wizerunkowo wyraziste, przewidywalne, a w dodatku mające prezydenta Lecha Kaczyńskiego, utrzyma zarówno swój mniejszościowy elektorat pozytywny, jak i większościowy elektorat negatywny, który będzie głosował na PO i popierał ją w sondażach prawie bezwarunkowo.

Marcin Piasecki: Nie można wykluczyć, że na scenie politycznej może zaistnieć jakaś krótkotrwała polityczna gwiazda w stylu Leppera. Jednak szanse na to są nikłe. Kryzys musiałby być naprawdę bardzo dotkliwy i długotrwały, a na to na szczęście się nie zanosi. Skala niezadowolenia społecznego nie będzie na tyle duża, żeby wykreować jakiegoś nowego politycznego lidera.

Czy pojawi się trzecia siła w polskiej polityce?

CM: Nie sądzę, aby w nadchodzącym roku w polskiej polityce pojawiła się znacząca trzecia siła. Potencjał rozwojowy lewicy, obojętnie czy zarządzanej przez Napieralskiego, Szmajdzińskiego, Olejniczaka, czy wzmocnionej przez Cimoszewicza, jeszcze się w przyszłym roku nie ujawni. W konserwatywnym środowisku Polski XXI dostrzegam tak wielu sensownych ludzi o tak niewielkim potencjale do samodzielnego politycznego zaistnienia, że najbardziej racjonalnym z punktu widzenia polskiej polityki scenariuszem byłoby skuteczne skorumpowanie ich wszystkich przez Platformę i poszerzenie w ten sposób jej konserwatywnego skrzydła. Pod warunkiem oczywiście, że Palikot potrafiłby stworzyć skrzydło liberalno-lewicowe, bo inaczej Platforma się przechyli i przygniecie PiS.

PZ: Pojawi się zapotrzebowanie na siłę społecznego protestu, ale głównym tego profitentem będzie jeszcze PiS. Choć nie wykluczam pewnego wzrostu wpływów lewicy (pytanie w której wersji) czy jakiejś formacji antyeuropejskiej. Ale rewolucji nie będzie, choć nie wykluczam pojawienia się jakiegoś nowego obiecującego lidera, o którym dziś nie wiemy. Gdzie? W związkach zawodowych? W centrach intelektualnych (Sierakowski)? Będzie to jednak co najwyżej start na miarę Leppera z początku lat 90. Taki ktoś będzie miał jeszcze długą drogę do przebycia.

Jakie będą dalsze losy traktatu lizbońskiego i jak w przyszłym roku będą wyglądały relacje wewnątrzeuropejskie?

CM: Irlandczycy ratyfikują traktat lizboński, w Niemczech potwierdzi się zgodność jego przepisów z konstytucją, a w Polsce i Czechach niemożliwe stanie się dalsze rozgrywanie ratyfikacji dla wewnętrznych celów politycznych. Polityka wschodnia Unii Europejskiej - której priorytetem nadal będzie próba określenia wspólnego stosunku wobec niestabilnej Rosji - pozostanie skrajnie ostrożna, jednak dzięki temu uda się być może utrzymać jej spójność i wyeliminować zbyt ostentacyjne tendencje niektórych państw i przywódców na rzecz samodzielnego zbliżenia z Rosją i załatwiania z nią własnych interesów kosztem innych członków UE.

Rafał Woś: Traktat lizboński ma wejść w życie do końca 2009. Na drodze do tego celu leży jednak kilka min. Eksplozja jednej uruchomi reakcję łańcuchową i na długo pogrzebie ambitną reformę wspólnoty. Pierwsza przeszkoda to niemiecki trybunał konstytucyjny. Szanse, że zablokuje Lizbonę, są jednak minimalne. Dużo poważniejsze zagrożenia czyhają w Pradze i Warszawie. Wprawdzie na początku lutego rząd przychylnego Lizbonie Mirka Topolanka ma bez problemów przeprowadzić traktat przez czeski parlament, jednak nawet wówczas wciąż potrzebny będzie podpis eurosceptycznego prezydenta Vaclava Klausa. Ten zaś zarzeka się, że nie podpisze Lizbony do czasu powtórki irlandzkiego referendum. Analogiczna jest argumentacja polskiego prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Trudno uwierzyć, by Nicolas Sarkozy czy Jose Manuel Barroso spuścili z tonu i przestali molestować prezydentów polskiego i czeskiego o wcześniejszy podpis.

Jaki będzie pierwszy rok prezydentury Baracka Obamy?

CM: Widać zapowiedź twardego kursu pragmatycznego, próbę zasklepienia ran po wojnie kulturowej, która uczyniła z Amerykanów dwa narody: konserwatywny i liberalny. Wszystko to służy poszerzaniu bazy społecznego poparcia nowej administracji w obliczu pogłębiającego się kryzysu ekonomicznego i społecznego w USA. Także polityka zagraniczna - wobec nominacji Hillary Clinton i Roberta Gatesa - nie będzie polityką izolacjonistyczną, ale polityką umiarkowanego interwencjonizmu, najprawdopodobniej przy zacieśnieniu współpracy z europejskimi partnerami Ameryki. Od nowej administracji można się też spodziewać podtrzymania pełnych gwarancji istnienia i bezpieczeństwa państwa Izrael przy jednoczesnym zwiększeniu nacisku na rozpoczęcie przez Izrael kolejnej rundy rokowań pokojowych z krajami i narodami arabskimi.

Czy Amerykanom i NATO uda się ustabilizować Afganistan i Irak?

Andrzej Talaga: Amerykańska strategia w Iraku okazała się skuteczna. W 2008 r. liczba ofiar, zarówno wśród ludności cywilnej, jak i żołnierzy koalicji, spadła o połowę w stosunku do roku poprzedniego. Rok 2009 będzie zapewne jeszcze spokojniejszy. Nie jest to jednak jeszcze znak trwałej stabilizacji. Amerykańska strategia polegała na podzieleniu rebeliantów i przeciągnięciu znacznej części z nich na swoją stronę. W efekcie powstały prywatne milicje, których nie kontroluje iracki rząd. Jak zachowają się, kiedy wyjdą Amerykanie? Bardzo prawdopodobne, że rzucą się sobie nawzajem do gardeł i wybuchnie wojna domowa. Nie stanie się to jednak już w roku 2009.

Gorzej mają się sprawy w Afganistanie. Amerykanie do wiosny chcą tam przerzucić dodatkowe 30 tys. żołnierzy. Talibowie operują na 70 proc. terytorium kraju, są coraz lepiej zorganizowani i uzbrojeni. W 2008 r. siły NATO poniosły tam najcięższe straty od 2001 r. W 2009 r. może być jeszcze gorzej. To już nie wojna w jednym kraju, ale konflikt regionalny. Jeśli Sojusz nie wprowadzi nowej taktyki, choćby przeciągnięcia części rebeliantów na stronę rządową, będzie musiał w 2009 r. stawić czoła poważnych kłopotom.

Gdzie w 2009 roku może wybuchnąć ostry ponadlokalny kryzys?

AT: Ani Stany Zjednoczone, ani Izrael nie uderzą na instalacje atomowe Iranu. Najbardziej prawdopodobnym i zarazem najgroźniejszym punktem zapalnym jest pogranicze indyjsko-pakistańskie. Po ataku terrorystycznym w Bombaju stosunki między Islamabadem a Delhi są gorzej niż złe. Obie strony przesunęły siły zbrojne nad granicę. I obie dysponują bronią nuklearną. Dodatkowym zagrożeniem jest stopniowy rozpad Pakistanu. Chaos w Pakistanie, bardzo realny w 2009 r., może doprowadzić do indyjskiej interwencji, a wtedy konflikt ten stanie się wydarzeniem roku.

Czy rosyjskie czołgi pozostaną w koszarach? Czy Gruzja lub inny kraj padnie ofiarą rosyjskiej agresji?

Michał Potocki: Gdy w sierpniu Moskwa wygrała swój blitzkrieg, wydawało się, że to dopiero początek. Analitycy wieszczyli, że po Tbilisi przyjdzie czas na Kijów i Tallin. Prowokacje na Krymie czy pograniczu estońsko-rosyjskim miały być tylko kwestią czasu. Później nadszedł kryzys finansowy, który Rosję dotknął jak mało kogo. Trzykrotny spadek cen ropy sprawił, że kraj stanął w obliczu groźby znacznych niepokojów społecznych. 2009 rok Kreml poświęci zatem na szukanie sposobów na uratowanie państwa przed bankructwem i wygaszanie potencjalnych ognisk konfliktów.

Czy spadek cen paliw i kryzys doprowadzi do zmian w Rosji?

AT: Obecnie władze łatają dziury w budżecie zapasami z rezerwy walutowej. Jeśli utrzyma się obecne tempo i skala wydatków, do końca roku skrzynia może być pusta. Wraz ze spadkiem wartości ropy dołuje też gaz. Trzeba poważnie liczyć się z upadkiem samych podstaw putinizmu, czyli szerokiego poparcia dla władzy w zamian za stabilny wzrost PKB i finansową stabilizację. Jeśli tak się stanie, nastąpi fala protestów, a nawet ciężki kryzys polityczny. Chaos na Rusi jest bardzo prawdopodobną przepowiednią na 2009 rok.

Czy Ukraina straci prawo do współorganizacji mistrzostw Euro 2012?

Michał Potocki: Mijający rok był dla Ukrainy pasmem porażek. Euro 2012, organizowane wspólnie z Polską, jest dla Ukrainy ostatnią szansą na zachowanie twarzy i przekonanie Zachodu, że w państwie drzemie potencjał pozwalający na podejmowanie najtrudniejszych wyzwań. Tymczasem groźba odebrania piłkarskich mistrzostw Europy Kijowowi jest całkiem realna - i jeśli zostanie spełniona, stanie się to w 2009 r., aby dać szansę Polsce na zmodyfikowanie planu przeprowadzenia imprezy. Szef federacji piłkarskiej Hryhorij Surkis już mówi o możliwości, o jakiej do niedawna nikt nie chciał nawet myśleć: rozegraniu meczów w dwóch zamiast czterech miastach przez katastrofalne zaniedbania w przebudowie infrastruktury. UEFA bynajmniej nie musi się na to godzić.