W sporcie to się nazywa stały fragment gry. Przed świętami pojawiają się zapowiedzi Gazpromu odcięcia dostaw gazu dla Ukrainy. Szczegóły sporu są mało klarowne. Gazprom twierdzi, że mu nie zapłacono astronomicznych rachunków za rok ubiegły, Kijów zaprzecza.Wyjątkowo tego roku Kijów jest bardziej wiarygodny, bo na radzenie sobie z kryzysem świeżo otrzymał sporą gotówkę od Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Gazprom domaga się dużo wyższych cen na rok następny (tym razem o 70 dol. za 1000 m sześc.). Kijów odpowiada, że dać może tylko trochę więcej (o 20 dol.), ale że należą mu się większe kwoty za tranzyt. Napięcie rośnie przed zbliżającą się 1 stycznia godziną zero. Putin dzwoni do europejskich polityków z zapewnieniami o pewności rosyjskich dostaw. W sylwestra taki właśnie telefon odebrał Manuel Barroso. Unia wzywa obie strony, aby wywiązywały się z zawartych umów. Sympatyczną nowością tego roku jest tylko to, że w tej roli wystąpił teraz jeden z niegdysiejszych liderów antykomunistycznej opozycji - wicepremier "Sasza" Vondra - w imieniu nowego czeskiego przewodnictwa.

Reklama

Dwa lata temu kulminacja nie nastąpiła, bo Naftohaz podpisał aneks do kontraktu krótko przed północą. W tym roku zdarzenia poszły o krok dalej. W noworoczny poranek dostawy na Ukrainę zmniejszyły się o jedną czwartą, a rura kurska przestała zasilać ukraińskich odbiorców.

Pomimo to apogeum kryzysu jest mniej dramatyczne niźli dwa lata temu. Po pierwsze, bo na krótką metę rosyjski gaz nie jest Ukrainie niezbędny. Inaczej niż dwa lata temu w Kijowie nie tylko nie myślą o tym, jak po cichu kraść gaz z tranzytu na Zachód, ale bez emocji przyjęli upływ terminu ultimatum i zrealizowanie gróźb. Najpierw dlatego, że Ukraina zgromadziła zapasy gazu. Ale przede wszystkim, bo potężna zapaść ukraińskiej gospodarki obniżyła zapotrzebowanie gazowe kraju. Co więcej, wielki zadnieprzański kompleks przemysłu ciężkiego skupiony w Donbasie stoi wobec realnej katastrofy. Co tylko powiększy nadwyżkę gazową Ukrainy. Wydaje się nawet, że Kijów jest zainteresowany tym, aby przez jakiś czas rosyjski gaz płynął słabiej. W przeciwnym razie za chwilę musiałby prosić Rosjan o spowolnienie dostaw.

To oznacza, że bez pośpiechu jakiś nowy aneks między Gazpromem i Naftohazem zostanie wynegocjowany. A także, że płynące zarówno z Kremla, jak i z Kijowa zapewnienia o krótkoterminowym bezpieczeństwie dostaw do Europy, w tym do Polski - są tym razem wiarygodne.

Reklama

Bowiem prawdziwa dramaturgia obecnych zdarzeń leży w innym miejscu. Protagoniści sporu znajdują się dziś w całkiem odmiennej niż dwa lata temu sytuacji. Co tu dużo mówić: są na skraju przepaści! Przychodzący z Ameryki kryzys w zastraszający sposób rozłożył na łopatki tak rosyjską, jak ukraińską gospodarkę. A w przypadku Ukrainy postawił pod znakiem zapytania zdolność państwa do wywiązywania się z jego życiowych zobowiązań jak płacenie pensji czy funkcjonowanie instytucji publicznych.

Dzisiaj młode państwo ukraińskie płaci wysoką cenę za dwa dziesięciolecia polityki skoncentrowanej na walce o władzę zamiast na reformach państwa... Ale moloch Gazprom, który obok rakiet i głowic nuklearnych jest najważniejszym czynnikiem imperialnej siły Moskwy, stoi wobec spadku swoich dochodów w 2009 r. o co najmniej jedną trzecią. Zaś jego zarząd domaga się właśnie kwoty 3,6 mld dol. od rosyjskiego rządu dla utrzymania kluczowych dla całej rosyjskiej polityki projektów inwestycyjnych w Europie. W tym głównie dwóch rur - północnej i południowej, które mają ścisnąć w gazowych kleszczach całą Unię. A tylko rura bałtycka ma pochłonąć w tym roku 3 mld dol.

Stawką w tegorocznych negocjacjach nie jest więc sam gaz. Ani szantaż energetyczny nie jest też tym razem nazbyt drastyczny. Idzie raczej o to, w jakim stopniu Rosji uda się w chwili własnego głębokiego kryzysu przerzucić część jego kosztów na Ukrainę. Innymi słowy: czy możliwy jest dziś w Europie neokolonialny model relacji międzypaństwowych? Zagrożona metropolia chce po prostu wyssać ostatnie soki z obszarów kolonialnych. Tu już nie chodzi o politykę. Liczy się tylko ilość złota na statkach konkwistadorów. Złota, dzięki któremu można będzie rządzić następnych kilka miesięcy...