Dla Ukrainy to dramatyczny szantaż. Od kilku miesięcy kraj pogrąża się w głębokim kryzysie gospodarczym. W budżecie państwa brakuje dewiz, bo ukraińskie przedsiębiorstwa nie są w stanie znaleźć za granicą klientów dla swoich produktów, w tym najważniejszego: stali. Od jesieni kurs hrywny stracił połowę wartości.

Reklama

Spór z niepokojem śledzą Polska i cała Unia Europejska. Przez Ukrainę przechodzi około 40 proc. gazu zużywanego w naszym kraju i 20 proc. w całej Unii. W 2006 r. podobny konflikt między Moskwą i Kijowem doprowadził do ograniczenia na trzy dni dostaw m.in. do Polski i Włoch, bo Ukraińcy podbierali gaz przeznaczony dla europejskich odbiorców. Straty poniosły polskie firmy, ucierpieli też niektórzy odbiorcy indywidualni. Czy tym razem będzie podobnie? Premier Donald Tusk uspokaja: "Jesteśmy w bezpiecznej sytuacji. A PGNiG, koncern odpowiedzialny za dostawy gazu, zapewnił w oficjalnym komunikacie, że dostawy z Ukrainy przebiegają bez zakłóceń. Zdaniem rzeczniczki spółki w razie konieczności braki będą uzupełniane z zasobów strategicznych rezerw tego surowca."

Szybkie rozwiązanie konfliktu między Rosją i Ukrainą wydaje się jednak mało prawdopodobne. Z powodu załamania światowych cen ropy i gazu Kreml na gwałt potrzebuje dewiz, aby uzupełnić dziurę w budżecie. Dlatego jest bardziej niż kiedykolwiek zdeterminowany, aby zmusić Ukraińców do płacenia za surowiec po stawkach rynkowych. Kijów ani myśli jednak przystać na 40-procentową podwyżkę. Oznaczałoby to położenie na łopatki ukraińskiej gospodarki.

Czy zdesperowani narastającym sporem Ukraińcy nie zaczną kraść z przechodzących przez ich kraj gazociągów surowca przeznaczonego dla Europy, aby ogrzać mieszkania i utrzymać działalność najważniejszych przedsiębiorstw? W środę premier Julia Tymoszenko zadzwoniła do przewodniczącego Komisji Europejskiej Jose Manuela Barroso, aby zapewnić go, że Europa może być spokojna. Zdaniem szefowej rządu, ukraińskie rezerwy wystarczą jeszcze na wiele tygodni. Dlatego Kijów nie będzie sięgał po cudze. Ale Unię nie do końca to przekonuje. Premier Czech Miroslav Topolanek, który od wczoraj stanął na czele UE, przyznał w oficjalnym komunikacie, że jest zaniepokojony narastającym sporem.

Ton podniósł też Kreml. Premier Władimir Putin ostrzegł Ukraińców przed „bardzo poważnymi konsekwencjami”, jeśli odważą się podbierać gaz przeznaczony dla europejskich odbiorców.

Utrata wiarygodności Ukrainy w oczach Zachodu jest Moskwie na rękę. Ostatecznie zniweczyłaby szanse naszego sąsiada na integrację z NATO. W kwietniu decyzje w tej sprawie przywódcy Sojuszu mają podjąć na szczycie w Strasburgu. Jednak Niemcy i Francuzi twierdzą, że nie warto wprowadzać do Paktu kraju, którego przywódcy nie potrafią przeprowadzić nawet podstawowych reform. Teraz taka opinia może wziąć górę także w innych stolicach zachodniej Europy, a nawet w Waszyngtonie.

>>>Co straci Kijów na gazowym sporze z Moskwą? - Przeczytaj analizę Jędrzeja Bieleckiego

Reklama

Bez wątpienia sylwestrowa noc była dla premier Julii Tymoszenko i prezydenta Wiktora Juszczenki jedną z najbardziej pracowitych i dramatycznych nocy w karierze. Do ostatniej sekundy nie było wiadomo, czy Gazprom zdecyduje się na odcięcie gazu, a z Kijowa i Moskwy dosłownie co kilka minut napływały sprzeczne sygnały. Jeszcze w noworoczny poranek Rosjanie dostarczali na Ukrainę tyle samo gazu co dzień wcześniej.

Jednak kilka godzin wcześniej delegacja ukraińskiego Naftohazu - po długich negocjacjach - wróciła do Kijowa z kwitkiem. Tymoszenko i Juszczenko nie dawali za wygraną i późno w nocy wspólnie zaapelowali do Gazpromu, żeby nie przerywał dostaw. Rosjanie nie dali się ubłagać. Dokładnie o 10 moskiewskiego czasu prezes Aleksiej Miller poinformował, że kontrakt na dostawy surowca dla Ukrainy właśnie wygasł i nie ma podstaw, żeby firma je kontynuowała. "Mam wrażenie, że na Ukrainie istnieją polityczne siły, którym zależy na konflikcie gazowym" - mówił szef gazowego giganta. "Cała odpowiedzialność spada na Kijów" - dodał.

Oficjalnie Gazprom i Naftohaz nie podpisali kontraktu, bo negocjatorzy obu korporacji nie potrafili się porozumieć co do ceny. Rosjanie proponowali Ukrainie "promocyjne" 250 dol. za tysiąc metrów sześciennych. Wiktor Juszczenko zobowiązał jednak Naftohaz, żeby nie zgadzał się na więcej niż 201 dol. Zdaniem prezydenta w momencie kryzysu gospodarczego, kiedy zapotrzebowanie na surowce energetyczne spada, jest to wyjątkowo hojna propozycja. Tym bardziej że w ubiegłym roku Naftohaz płacił 179 dol. za tę samą objętość. Oprócz tego Gazprom domagał się natychmiastowej spłaty 2-mld długu za ubiegłoroczne dostawy. Mimo że Naftohaz miał przelać 1,5 mld jeszcze we wtorek, Miller oświadczył wczoraj, że pieniądze nie wpłynęły na konto Gazpromu.

>>>Konflikt Ukraina-Rosja może skończyć się dla nas katastrofą

Analitycy są zdania, że interesy i pieniądze to tylko jedna strona medalu w obecnym konflikcie. "Kreml bierze rewanż na Kijowie za pomarańczową rewolucję i zbyt samodzielną politykę" - mówi nam Nikołaj Pietrow, politolog z moskiewskiego biura fundacji Carnegie. "Poza tym Ukraina jest tak niestabilna, a politycy tak zaabsorbowani sporami między sobą, że nie zdołali na czas zapobiec odcięciu dostaw surowca" - dodaje.

Według Pietrowa, w ciągu najbliższych kilku dni powtórzy się identyczna sytuacja jak dwa lata temu. Rosjanie nie będą się spieszyć z podpisaniem nowej umowy i spróbują zaszantażować Kijów, żeby sprzedał Gazpromowi swoje sieci przesyłowe. Ukraińcy z kolei, zdając sobie sprawę, że tranzyt to jeden z niewielu środków nacisku na Kreml - wbrew zapewnieniom szefa Naftohazu Ołeha Dubiny, że rezerw surowca wystarczy do kwietnia - zaczną po prostu podbierać gaz przeznaczony dla odbiorców w Europie Zachodniej. Takie działania otwarcie zapowiedział wcześniej sam Juszczenko. "Dopiero po interwencji Unii Europejskiej oba kraje będą zmuszone podpisać porozumienie" - przewiduje Pietrow.

p

Gazprom jest najpotężniejszą firmą wydobywającą gaz ziemny na świecie - kontroluje 16 proc. światowych zasobów tego surowca. Ponad połowa jego akcji należy do państwa. Szefem jego rady nadzorczej był obecny prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew.

Jednak już za kadencji Władimira Putina celem Kremla było zapewnienie firmie monopolu na rosyjskim rynku. Od kilku lat konkurenci Gazpromu natrafiają na kolejne trudności - obecnie zagraniczne firmy mogą posiadać jedynie mniejszościowe udziały w nowych inwestycjach w branży i nie mogą zajmować się eksportem.

Gazprom zbudował imperium nie tylko surowcowe. W jego posiadaniu znajduje się m.in. tygodnik „Itogi”, stacja telewizyjna NTV i linia lotnicza Gazpromavia. W ub.r. firmie przyznano prawo do stworzenia armii ochroniarzy strzegących gazociągów.

Gazprom posiada dominującą pozycję na środkowoeuropejskim i bałkańskim rynku gazu. Ma także monopol na tranzyt surowca do Europy z Azji Środkowej. Jest praktycznie jedynym dostawcą gazu na Litwę, Łotwę i Estonię. Jego obecność na europejskim rynku wynosi ponad 25 proc.