Ton koalicyjnej rozgrywce wokół ujawnionego przez „Dziennik” nepotyzmu Pawlaka nadał we wtorek premier Donald Tusk. Karząc własnego człowieka za konflikt interesów, ubolewał jednocześnie, że standardy koalicyjnego PSL są niejako z natury niższe. W ten sposób potwierdził pewien sposób mówienia o ludowcach, jako o dzieciach gorszego Boga, z którymi trzeba się dogadywać, bo wymaga tego interes państwa, ale którzy ze swoich wiosek i okręgów wyborczych wynieśli zupełnie inny model kulturowych zachowań. Należy do niego choćby obsadzanie rodzinami przejmowanych przez siebie agencji rządowych czy niezrozumienie przez ludowców, że nawet jeśli się nepotyzm uprawia, to nie wolno go publicznie chwalić. Wicepremier Schetyna, przyciskany dzień poźniej w „Kropce nad i” przez Monikę Olejnik, zagrał wobec „dzieci gorszego Boga” z PSL-u jednocześnie dwie role: dobrego i złego ubeka. Jako ubek dobry, powiedział, że koalicja PO-PSL jest „koalicją dobrej współpracy i zgody”, a jako ubek zły, dorzucił subtelnie, że „analizujemy” protokoły NIK-u z kontroli przeprowadzonej w Związku Ochotniczych Straży Pożarnych.

Reklama

>>> Misiak i Pawlak – kto wygrał? Media czy politycy? – spierają się Zaremba i Karnowski

W tym boju toczonym pomiędzy koalicjantami Platforma z ludowcami na razie wygrywa. Tusk karzący Misiaka wypada bez porównanie lepiej niż Pawlak szczycący się swoim nepotyzmem i broniony przez wygadujących coraz większe głupstwa partyjnych kolegów. Warto się jednak zastanowić nad politycznymi konsekwencjami tej rozgrywki. PO ma dzisiaj aż dwie możliwości koalicyjne: PSL i SLD. Może też doprowadzić do przedterminowych wyborów, które wygra, choć nie wiadomo jaką większością, bo nie sondażową. Także PSL ma dwie możliwości koalicyjne: PO i PiS. Tyle żekoalicja z PO daje ludowcom bardzo wymierne frukta, a koalicja z PiS-em nie wystarczy do utrzymania się u władzy. A wystarczająca do utrzymania się u władzy koalicja PiS-PSL-SLD jest ciągle jeszcze - z przyczyn PR-owych, bo nie programowych czy etycznych – trudna do wyobrażenia. Chociaż polska polityka przekracza wszelkie granice z taką prędkością, że koalicja „zgody narodowej” w imię utarcia nosa zmierzającemu ku faktycznej jednopartyjności PO nie jest wykluczona.

>>> Monika Olejnik: Czemu wszyscy pieszczą się z PSL?

Tak czy inaczej Platforma przechodzi kryzys „standaryzacji” polskiej polityki z pozycji silniejszej niż PSL. PO zraniło koalicjanta mówiąc otwarcie o jego gorszych standardach i popisując się własnymi, nieco wyższymi. PSL zraniony może dalej świrować w sprawie opcji, zablokować wraz z PiS-em wchodzenie Polski do strefy euro, nie być tak dyspozycyjnym przy odrzucaniu prezydenckich wet, jak był do tej pory. Ale wówczas PO ma wszelkie powody do zerwania koalicji. Wyjdzie z niej - tak jak chciał wyjść z koalicji z „Samoobroną” Jarosław Kaczyński, kiedy mu się Lepper zbuntował – w imię wyższych standardów i większej determinacji w modernizowaniu Polski. Nawet jeśli będą to argumenty używane w tym przypadku nieco pragmatycznie, że nie powiem cynicznie, są one jakoś prawdziwe. A już szczególnie są one prawdziwe w oczach właściwie całego elektoratu PO z 2007 roku, a nawet części elektoratu SLD, która mogła już utracić wiarę w przyszłość obozu coraz bardziej podzielonego i zdradzanego przez najbardziej rozpoznawalne postacie.

Reklama

Tak więc konsekwencją sprawy Pawlaka mogą być dla PO albo wygrane przedterminowe wybory, albo koalicja z SLD, albo mocniejsze zdyscyplinowanie koalicjantów z PSL, jako „dzieci gorszego Boga”, którym wybacza się pewien niedorozwój, ale za to wymaga się od nich większego posłuszeństwa, jak to od dzieci. PSL ma w ręku karty bez porównania słabsze. A w tej sytuacji spokój wicepremiera Schetyny może ukrywać zdeterminowane przygotowywanie się Platformy do twardego prania osłabionego koalicjanta po pysku.