Obserwując Polskę i rozmaite zachowania jej mieszkańców, bardzo często mam wrażenie, że czyta u nas co najwyżej pięć procent społeczeństwa. Gdy więc dowiaduję się z przeprowadzonych przez Bibliotekę Narodową badań, że czytelnictwo utrzymuje się w Polsce na poziomie 40 procent, to jest to dla mnie wynik niezwykle pozytywny, chociaż niewątpliwie gorszy niż w roku ubiegłym.

Reklama

Uważam bowiem, że czytanie jest zajęciem wyrafinowanej intelektualnie mniejszości. I zawsze tak było. Wszystkie biadolenia nad stanem czytelnictwa są konsekwencją złudzenia wywodzącego się jeszcze z myśli socjalistycznej - że rozwój społeczeństw polega na tym, że coraz więcej ludzi powinno czytać. To jest zwykła utopia. Czytanie zawsze było sprawą mniejszości. Gdyby zaś te 40 procent czytających przełożyć na liczbę mieszkańców Polski, wychodzą miliony ludzi. Zwróciłbym uwagę na jeszcze jeden element wynikający z raportu Biblioteki Narodowej. W dużych miastach liczących powyżej 500 tysięcy mieszkańców czytelnictwo systematycznie rośnie i w tej chwili czyta tam 60 proc. mieszkańców. To jest liczba wprost niewiarygodna. Rysuje się nam dzisiaj bardzo wyraźny i radykalny podział na Polskę inteligencko - miejską i Polskę plebejsko - wiejską. Wygląda bowiem na to, że małe miasta i wsie zupełnie nic nie czytają. Czytelnictwo skupia się przede wszystkim w wielkich aglomeracjach. Dużą rolę odgrywają ośrodki uniwersyteckie, w których aż 57 proc. ludzi czyta książki.
Biblioteka Narodowa podaje jednak, że coraz mniej czyta młodzież. Obserwuję to sam na co dzień - także wśród moich studentów. Młodzież nie czyta, bo nienawidzi siedzenia w jednym miejscu przez dłuższy czas. Nasza cywilizacja staje się coraz bardziej cywilizacją "człowieka w ruchu" - wszyscy chcą podróżować, tańczyć na lodzie, szybko działać. A czytanie i prawdziwe studiowanie polega na tym, że trzeba mieć zdolność do długiego skupienia. Zwycięża więc kultura fragmentu - nawet na uniwersytetach studenci chcą czytać tylko wybrane części dzieł, bo inaczej szybko się nudzą. To jest bardzo poważne niebezpieczeństwo nie tylko dla naszej kultury, ale i cywilizacji. Ludzie tracą zdolność do długiego, głębokiego namysłu nad rozwiązywaniem ważnych problemów. Jeśli taką zdolność tracą ludzie zaliczający się do młodej inteligencji, to jest fakt niepokojący.
I jeszcze jedno. Uważam, że państwo powinno chuchać i dmuchać na intelektualną mniejszość ludzi czytających, żeby ta mniejszość nie znikła nam zupełnie. Bo to jest nasz prawdziwy narodowy skarb. Tymczasem w demokracji, która kieruje się fetyszem większości, są politycy, którzy lekceważą zupełnie każde, nawet najbardziej wartościowe zjawisko społeczne, jeśli ono jest w mniejszości. Taki sposób myślenia jest zabójczy i dla Polski i dla kultury.