Kolejny spot Prawa i Sprawiedliwości nie będzie podważany przed sądem, bo i za co. Jest stonowanym pamfletem na Janusza Palikota, którego gadżety - gumowe penisy i wywalony język, stały się może nie treścią zasadniczą, ale ważnym składnikiem politycznej debaty.

Reklama

Na ile rozumiem zamysł kampanii Platformy Obywatelskiej, inaugurowanej właśnie dziś spektakularnym zjazdem Europejskiej Partii Ludowej w Warszawie, chciałaby ona kojarzyć się z mądrymi ludźmi, którzy jadą do Europy załatwiać dla Polaków ważne sprawy - od Danuty Huebner po Pawła Zalewskiego. Więc PiS próbuje to wrażenie odwrócić. Przesłanie spotu jest proste: Platforma to nie partia roztropnego lidera Tuska spraszającego do stolicy najpoważniejszych europejskich polityków, i nie owych mądrych ludzi z list, ale pajacującego z wódką w dłoni impertynenta.

Jest to przesłanie uprawnione. W spocie zastosowano ironię tak cienką, że na miejscu spin doktorów tej partii bałbym się, iż nieuważni wyborcy wezmą go za materiał wyborczy Palikotowej frakcji Platformy. Ale oczywiście przesadzam - większość się zorientuje. PiS próbuje wytworzyć poczucie: Palikot równa się obciach. Palikot równa się Platforma. Kto wojuje Palikotem albo przynajmniej przyzwala na jego działalność, musi się z takim zarzutem liczyć.

Tyle że niezbyt wierzę w skuteczność takiego przekazu. I to mimo że - jak wynika z ostatniego sondażu OBP - winiarz z Biłgoraja jest przez większość Polaków odrzucany. Może nawet mniej popularny niż kiedykolwiek - ze względu na podejrzenia o sztuczki z wyborczymi finansami.

Reklama

Paradoks polega jednak na tym, że PO dla jednych jest partią mądrych ekspertów, których sporą liczbę zgromadziła pod swoimi sztandarami, inni, dość szczególni, wyborcy kochają cynicznego trefnisia. Wielu z tych, którzy metod Palikota nie akceptują, ale z różnych powodów nie lubią PiS, próbuje go nie zauważać i jeden spot raczej tego nie zmieni.

Co więcej, to PiS ma na ugruntowany wizerunek partii niespokojnej i agresywnej, że nawet szaleństwa Palikota idą bardziej na konto Kaczyńskiego, niż na konto jego przeciwników. Długo by dyskutować o tym, na ile to wina samych liderów tej partii, a na ile manipulacji ich wrogów, ale tak jest. W efekcie wytykanie partii Tuska afer, ba, Palikota przemawia głównie do już przekonanych. Inni kładą ten ton na karb PiS-owskiej agresji.

Oczywiście przekonanie już przekonanych ma sens - na początku trzeba zagrać na emocjach najwierniejszego elektoratu. I dlatego nie ma się co zżymać, że PiS nie zaczął od mądrej debaty o Europie, a od bijatyki. PO też zaczęła od bijatyki, ale ona ma od tego Palikota, sama jest ponad to. Tego, że polskie kampanie są mało merytoryczne, trzeba żałować, ale to w dużej mierze żal nad rozlanym mlekiem.

Warto zauważyć co innego: na dłuższą metę kampania postrzegana jako młócka będzie działała na niekorzyść PiS, bo ściągnie do urn leniwych wyborców, którzy w innym przypadku spędziliby weekend na działce. Dlatego nawet jeśli partia Kaczyńskiego bije celnie, może kręcić bat na samą siebie. Być może te dwa pierwsze spoty miały sens, ale kolejny w podobnym tonie będzie krokiem za daleko. Obniżenie progu emocji to dziś wyzwanie dla Kaczyńskiego, nie dla Tuska. Ten ostatni powinien dążyć do odtworzenia gorączki wyborczej 2007 roku. Dla Kaczyńskiego bezpieczniejsza jest "taktyka pokoju" okraszona co najwyżej paroma celnymi kuksańcami. Rzecz w tym, że prezes PiS rzadko kiedy potrafił się zatrzymać.