Robert Mazurek: Jest pan olimpijczykiem.
Eugeniusz Kłopotek*: I pięciokrotnym medalistą.
Olimpijczykiem jest pan wiejskim.
W naszym województwie takie igrzyska odbywają się od 1960 r. W 2000 r. w Świeciu nad Wisłą były Igrzyska Olimpijskie Sportowców Wiejskich, na których, przyznaję, zrobiłem furorę.
No niech się pan pochwali.
Najpierw jako przewodniczący wojewódzkiego LZS otwierałem tę olimpiadę, a potem zdjąłem garnitur, założyłem spodenki, koszuleczkę i stanąłem do rywalizacji z młodymi siłaczami w wyciskaniu sztangielki ważącej 17,5 kilograma. To byli chłopaki z siłowni, ale często kończyli udział na kilkudziesięciu wyciśnięciach, co już budziło podziw.
Raczej tak, bo ja skapitulowałbym po trzech razach.
A ja najpierw zrobiłem sobie rozgrzewkę i wycisnąłem dziesięć razy. Wtedy usłyszałem żarciki: "Gdzie ten dziadek się pcha", "Widzisz, że on więcej nie da rady". I zacząłem. Był sędzia z Polskiego...
...Stronnictwa Ludowego?
Nie (śmiech), z Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów. Była też widownia. Pierwsze oklaski usłyszałem po setce.
Ludzie po setce różnie się zachowują.
Chodziło o sto wyciśnięć. Potem dostawałem brawa co dziesięć razy. Doszedłem do 231 razy. To zszokowało wszystkich, bo srebrny medalista nie miał nawet stu.
A ciężary pan dźwiga?
Z pozycji leżącej wycisnąłem 147,5 kilograma i do dziś nikt w Sejmie więcej nie wykręcił, choć Janusz Dzięcioł ma szansę mnie pobić.
Byłby to pierwszy przejaw jego aktywności parlamentarnej.
Ale tego proszę nie pisać... Ja go słyszałem z trybuny sejmowej.
Długo pan trenował przed olimpiadą?
Pół roku przez trzy razy w tygodniu, ale sport uprawiam od dziecka. Biegałem przełaje, pchałem kulą, grałem w piłkę ręczną. Mam też papiery nauczycielskie, prowadziłem SKS-y, nawet założyłem sekcję tenisa stołowego w LZS Zootechnik Kołuda i do dziś organizuję turnieje pingpongowe dla dzieciaków. A z domu w Bydgoszczy na działkę mam 102 kilometry i potrafię rowerem dojechać.
Nieźle.
W zeszłym roku sobie pojechałem. Zacząłem o 13, o 18 byłem na działce. Powiem panu, że o ile nóżki wytrzymały, dupeńka wytrzymała, to nadgarstków nie czułem. Przez tydzień miałem problem, by utrzymać nóż i widelec.
Pańską specjalnością jest slalom.
W 2003 r. odbyły się w Szczyrku zawody samorządowo-parlamentarne i ku mojemu zdziwieniu wykręciłem w slalomie gigancie najlepszy czas z posłów. Byłem zaskoczony, bo na nartach nauczyłem się jeździć po czterdziestce.
Myślałem raczej o slalomie politycznym. Pan był już w koalicji z każdym. Kto by nie rządził, to Kłopotek biedy nie klepie.
Ale barw partyjnych nigdy nie zmieniłem. To moja partia może być w koalicji i z lewicą, i z prawicą, a od kilku lat jesteśmy z liberałami. Jak widać nie taki diabeł straszny. Owszem, są między nami a PO poważne różnice programowe, ale najważniejsze, że nam się nie nakładają elektoraty. A ja od 1976 r. jestem wierny ludowcom - najpierw w ZSL, teraz w PSL.
Tata kazał się zapisać?
Prosił, bym założył koło ZSL na studiach, w ATR w Bydgoszczy. Pomyślałem, że skoro studiuję zootechnikę, to powinienem.
Monika Olejnik też powinna wstąpić do ZSL?
(śmiech) Ja chciałem pozostać w środowisku wiejskim, więc ZSL był wyzwaniem.
Jakie to wyzwanie? Dzięki nim zrobił pan karierę.
Zgadza się, to prawda. Jako pierwszy przewodniczący Stronnictwa na uczelni wszedłem do rezerwy kadrowej wojewódzkiego komitetu ZSL.
A do polityki nie idzie się przypadkiem dla dobra wspólnego? Bo rozumiem, że akurat dobra własnego panu przybyło.
Proszę pana, należałem do studentów, którzy się jakoś tam wyróżniali: umiałem coś powiedzieć, byłem dobry w sporcie, w różnych ruchach studenckich. I pomyślałem: dlaczego na uczelni rolniczej nie mogłoby być koła ZSL? Szybko należało do nas prawie pięćdziesiąt osób, a studentów w PZPR było wtedy osiemnastu. Zakazano nam spotkań na uczelni!
Strasznie cierpieliście, ale warto było, bo w lipcu 1982 r. Stronnictwo zrobiło pana naczelnikiem gminy.
Ja wiem, wypominano mi to...
Bo w stanie wojennym prawdziwi działacze chłopscy siedzieli w więzieniu, a nie zostawali naczelnikami gminy.
Na początku stanu wojennego następowały różne zmiany kadrowe, więc w ten sposób i mnie, z tej rezerwy kadrowej, zaproponowano stanowisko naczelnika w Warlubiu. Miałem niespełna 29 lat i to był dla mnie duży awans. Oczywiście z tego skorzystałem.
Jak się pan z tym czuje teraz?
W niczym mi to nie przeszkadza. Nie mam żadnych wyrzutów sumienia. Zostawiłem po sobie dużo i ludzie wspominają mnie dobrze. To była też niezła szkoła życia. Poznałem i biedę, i różne problemy, i alkoholizm, i chuligaństwo. Wie pan, jak widziałem jakąś rozróbę, albo szedłem koło restauracji i słyszałem, że się coś złego dzieje, to nie czekałem na milicję, tylko od razu wkraczałem i robiłem porządek. Miałem autorytet, a poza tym byłem kawał chłopa, więc dawałem sobie radę. Byłem tam naczelnikiem przez sześć lat i wie pan, co jest dla mnie najlepszą oceną moich rządów? Że w każdych wyborach, w których kandyduje, najlepszy wynik mam zawsze w Warlubiu, Osiu i Śliwicach.
Jest pan stamtąd, głosują na swojaka.
Ale ja tam nie mieszkam od lat, a wciąż głosują. To jest weryfikacja moich sześciu lat. Ale moja droga mogła potoczyć się inaczej. Jeszcze w 1980 r. wybrano mnie w PGR Wojnowo na przewodniczącego rady pracowniczej, więc miałem duże zaufanie w załodze. I wtedy do Wojnowa przyjechali liderzy "Solidarności" z Bydgoszczy zakładać u nas związek. Na spotkaniu zacząłem z kolegą dopytywać ich, kto finansuje "Solidarność", ale oni wykręcali się od odpowiedzi. No i po dyskusji zarządzono wybory władz. Jak pan myśli, kogo zgłosili na przewodniczącego?
Jak zawsze - tego, który najwięcej gadał.
I rzeczywiście, ale odmówiłem, bo nie umieli mi jednoznacznie odpowiedzieć, z czego są finansowani.
Ciekawe, jest 1980 r., ale największą nieprawidłowością, jaką pan w Polsce znajduje, jest sposób finansowania "Solidarności"...
Ja po prostu zadawałem pytania, na które nikt nie potrafił mi odpowiedzieć.
Od zawsze był pan pryncypialny w sprawie finansowania polityki. PSL jest znane z wysokich standardów w tej dziedzinie.
(wybuch śmiechu) Wiem do czego pan nawiązuje.
Do niczego. Tak po prostu wyrażam podziw. A propos standardów pańskiej partii. Wie pan co znaczy PSL?
Nie...
Posady Swoim Ludziom.
Nie było, nie ma i nigdy nie będzie partii, która po przejęciu władzy nie chciałaby desygnować na stanowiska zaufanych ludzi. Jeśli ktoś mówi, że tak nie robi, to po prostu kłamie, bo robią tak wszyscy, jedni bardziej, inni mniej. I jest oczywiste, że ludzie związani z PSL są tam, gdzie mówimy o obsłudze rolnictwa, tam znajdzie pan ich więcej. A w przemyśle, w agencjach rządowych z nim związanych i radach nadzorczych spółek jakich pan ludzi znajdzie?
Bezpartyjnych fachowców, którzy wygrali konkursy?
(śmiech) No oczywiście, że z Platformy Obywatelskiej.
Naprawdę?!
Ale zaraz, panie redaktorze, ważne jest, żeby nie było takich sytuacji, że do konkursu staje dwóch ludzi i jeden ma znakomite kwalifikacje, a drugi tylko poparcie polityczne, ale to on wygrywa. To należy tępić.
I pan tępi?
Na każdy taki przypadek reaguję!
Szefem Polskiego Cukru został Marcin Kulicki. Jego kwalifikacje to szkoła wyższa z Siedlec i członkostwo w PO. Był wiceprezydentem Siedlec, a w stanie wojennym ochotnikiem w ZOMO. Naprzeciw niego stanęli ludzi po studiach na Zachodzie, z imponującymi CV, zweryfikowanymi pracą na wolnym rynku.
Ale to nie nasz, nie peeselowski działacz, żeby było jasne.
Prasa o tym pisała, protestował nawet poseł Wyrowiński z toruńskiej PO, a pana głosu nie słyszałem.
Niech mnie pan nie podpuszcza i nie oczekuje, żebym protestował przeciwko każdej nominacji z nadania politycznego.
Nie przeciwko każdej, chcę tylko zweryfikować pańskie słowa i spytać, przeciwko której pan protestował.
Ja nie miałem na to wpływu i co, mam krzyczeć?
Jest pan codziennie w sześciu telewizjach. Mógłby pan o tym wspomnieć, skoro tak pan to tępi.
Dobra, wspomnę. I tu pan widzi, że jedni cały czas mówią o wysokich standardach i ich w ogóle nie przestrzegają. A my mówimy o podstawowych zasadach i je wcielamy w życie.
Jakie to zasady?
Solidarność, pomocniczość, wsparcie w trudnej sytuacji - tego staramy się dotrzymywać.
A jakże! Swoich ludzi wspieracie, pomagacie im i jesteście z nimi solidarni, gdy krytykują to media.
Jakich swoich? Jak przychodzi do mnie człowiek, to nie pytam go, jaką on ma legitymację, tylko staram się mu pomóc. Nie zakładam, że on konfabuluje, oszukuje, tylko wierzę, że mówi prawdę. Mój pierwszy odruch jest na tak.
Pasierb skończył studia?
Nie, ale na stanowisku, które zajmuje w Agencji Rynku Rolnego, nie jest wymagane wyższe wykształcenie.
Nawet awansował.
Pracował tam kilka lat, więc z referenta został specjalistą.
Brat, Andrzej Kłopotek, kolejarz, dostał pracę w kontrolowanym przez PSL Elewarze z pensją 7,6 tysiąca. W Wąbrzeźnie burmistrz zarabia mniej.
Być może, ale proszę zauważyć, że brat był posłem, a jeszcze wcześniej radnym i został zatrudniony jako specjalista do spraw kontraktacji, czyli osoba odpowiadająca za umowy między firmą a rolnikami. Kto ma lepsze kwalifikacje niż człowiek, który funkcjonuje w tym regionie przez wiele lat?
To czemu pan miał do niego pretensje?
Mnie ostatniemu powiedział, że sobie tę pracę jakoś wystukał. Powiedział mi wprost: "Nie chciałem ci mówić, bo byś mi odradzał". I pewnie miał rację, bo ostrzegłbym go, że będą nas teraz za to atakować.
To niejedyny brat, o którego się pan zatroszczył.
Mam jeszcze braci bliźniaków. Jeden pracuje w urzędzie gminy w Osiu, ale nie pomagałem mu znaleźć tej pracy. A z drugim, Zbyszkiem, było tak, że w 1995 r. jako wicewojewoda bydgoski poprosiłem go, aby przejął upadającą państwową przetwórnię w Śliwicach, naszej rodzinnej wsi. To była totalna agonia, ruina. Mówiłem mu: "Zbyszek, proszę cię, to jest koło poczty, gdzie mieszkaliśmy, spróbuj, może ci się uda". I rzeczywiście wydźwignął firmę, teraz jest jej prezesem. Jestem z niego dumny.
To są te standardy, którymi tak się pan szczyci?
Nikt tego nie chciał wziąć! A mnie bardzo na tym zależało, aby to uratował.
I mianowanie brata dyrektorem to nie jest nepotyzm?
Prosiłem go, aby w ogóle zechciał to wziąć. Ludzie mogą mi mówić, że to nepotyzm, proszę bardzo, ale ja swojego zdania na ten temat nie zmienię.
Mógłby mnie pan adoptować?
(śmiech) A dlaczego?
Chciałbym zostać prezesem Orlenu albo KGHM.
Tak wysoko moje możliwości nie sięgają, ale obiecuję panu, że jak pan nie będzie miał na chleb, to panu pomogę.
Pytam o resztę rodziny: bratowe, bratanków i bratanice, bo pan publicznie przyznawał, że zawsze dbał o rodzinę.
Nie było potrzeby.
Może pan się minął z powołaniem i powinien założyć pośrednictwo pracy?
To jest w naszych genach, genach Kłopotków, że my pomagamy ludziom. Gdyby tak przeanalizować te wszystkie moje lata pracy w województwie kujawsko-pomorskim, to wiele osób na różnych stanowiskach musiałoby powiedzieć, że kiedyś pomógł im Eugeniusz Kłopotek. I tu nie chodzi tylko o znalezienie pracy, ale pomagałem też w kontaktach z administracją państwową, samorządami. Znamy się, lubimy, niektórym staram się pomóc, podpowiedzieć.
I uprawianie takiej samopomocy chłopskiej jest rolą dla polityka?
Jest! I to nie są moi ludzie, tylko wszyscy, którzy do mnie przychodzą.
Widział pan "Ojca chrzestnego"?
Widziałem.
Do don Corleone też tylko przychodzili drobni sklepikarze, obcy ludzie z prośbą o pomoc. I on też im pomagał.
(śmiech) Ja sobie nie wyobrażam ograniczenia roli posła tylko do stanowienia prawa, polityk musi też pomagać ludziom. I takich kolejek do mojego biura jak w tej kadencji to ja nigdy nie miałem. I to wcale nie są kolejki po pracę. Najwięcej skarg i próśb o interwencję dotyczy administracji publicznej.
Jak wygląda taka interwencja?
Chwytam za telefon, dzwonię do prezydenta, wójta, burmistrza czy do prezesa i mówię: "Chłopie, wysłuchaj chociaż człowieka, przyjmij go, pomóż mu!". Przecież ja tych wszystkich dyrektorów, prezesów, wójtów czy burmistrzów na pamięć znam, w całym województwie!
Jest pan ich patronem?
Co się pan dziwi? Przez tyle lat... Oczywiście jednych znam lepiej, innych gorzej, ale znamy się.
I do każdego może pan zadzwonić?
Oczywiście! Nie bawię się w jakieś tam pisma, tylko osobiście załatwiam. Telefon, dzwonię, bach!, a jak kogoś nie ma, to każę znaleźć i już. Należę do posłów terenowych. Cały czas jestem w okręgu, miasta powiatowe, gminy. Nie ma drugiego takiego polityka, który by znał województwo tak jak ja. Mogę się założyć. Znam najkrótszą drogę do każdego urzędu gminy i starostwa.
Wszystko da się załatwić na telefon?Dużo trudniej jest z wymiarem sprawiedliwości, a tu skarg też mam mnóstwo, a moje możliwości są ograniczone. W bardziej skomplikowanych sprawach proszę o danie mi tego na piśmie, żeby nie było, że Kłopotek coś sobie wymyśla. Tym bardziej że o ile na prokuraturę czy policję mogę mieć jakiś wpływ, to na sądy już bardzo niewielki. Jedyne, co mogę zrobić, to poprosić, aby ktoś przyjął na rozmowę. A ja chcę pomagać i będę to robił.
Zastanawiam się tylko, gdzie jest granica między pomocą bliźnim a takim patronatem, jaki sprawował don Corleone?
Być może ktoś powie, że mam tę granicę gdzieś przesuniętą, ale ja ją czuję. I nigdy nie robiłem takich numerów jak inni, że pchałem gdzieś ludzi bez kwalifikacji, bo to jest swój człowiek. U mnie czegoś takiego nie ma.
Pan wypowiada się na tematy gospodarcze, polityki zagranicznej, bezpieczeństwa, energetyki...
No tak, słyszę, że Kłopotek wypowiada się na każdy temat, a na niczym się nie zna. Tylko że wie pan, jak media działają - jak cię dopadną, to strzelają pytaniami. To co, mam się uchylać? Jak mam jakiś pogląd, on nie musi być bardzo ugruntowany, to się wypowiadam. Przecież nie powiem: "Nie, bo nie znam szczegółów". Na ogół pytają mnie zresztą o sprawy bieżące.
Albo o talibów. A pan odpowiedział, że można ich torturować, bo im nie przysługują prawa człowieka.
Tak ostro nie powiedziałem, ale kto mieczem wojuje, od miecza ginie. Nie mogę się zgodzić z tym, że terrorysta może mordować, a jak zostanie złapany, to mają być przestrzegane wszystkie prawa człowieka. On musi odczuć karzącą rękę sprawiedliwości.
Zaangażował się pan w sprawę opcji walutowych. Podziwiam pana, bo ja się na tym kompletnie nie znam. A pan nie przekracza tu granic kompetencji?
Przecież nie twierdzę, że się znam, że jestem ekonomistą, ale każdy ma swój rozum. I dla mnie, na zdrowy chłopski rozum, ten mechanizm jest jasny i banki naciągały tu swoich klientów. W ich obronie stanąłem.
Ale gdyby oni zarobili, to nie stanąłby pan w obronie banków, które by na tym straciły.
Zgoda, wiedziały gały, co brały, ale przecież te różnice kursu złotówki były wynikiem gwałtownych spekulacji. I tu nie trzeba być wielkim finansistą, by widzieć, że te całe opcje to była zagrywka celowa, aby naiwnych chwycić w sieci, a potem ich wydudkać.
Podobno specjalizuje się pan w młodych gąskach?
Przez dwa lata byłem dyrektorem, teraz jestem na urlopie, zakładu doświadczalnego Instytutu Zootechniki w Kołudzie Wielkiej hodującego gęsi. To od nas zaczyna się stado hodowlane.
Chodziło mi nie tylko o gęsi hodowlane. To pan zasłynął powiedzeniem, że "superlasek w Sejmie brak".
Nieraz robimy sobie żarty z dziennikarzami, a potem się okazuje, że nie wszystkie mikrofony były wyłączone, no i coś się palnie. Zresztą proszę mi wskazać mężczyznę, który nie jest wrażliwy na piękno kobiet? Kobieta, jeśli potrafi wyeksponować swe plusy i zatuszować minusy, to zawsze jest w stanie przyciągnąć wzrok mężczyzny.
Pański wzrok często ląduje na plusach rozmaitych posłanek?
Proszę mnie nie prowokować. W statecznym wieku takie uwagi już nie uchodzą. Trochę jajcarski ten wywiad, nie?
*Eugeniusz Kłopotek, polityk PSL. Od 2000 r. kieruje kujawsko-pomorskim Zarządem Wojewódzkim oraz zasiada w Radzie Naczelnej PSL. Od 1968 r. należy do Zrzeszenia Ludowe Zespoły Sportowe