Powiedziane jest, że w bólach będziemy rodzić, i kropka. Raz na zawsze postanowione. A jak się nie podoba? To do prywatnej kliniki albo – jeszcze lepiej – za granicę, do Niemiec, do Czech. Bo tu w Polsce ministerstwo takich wydelikaconych, histerycznych i przewrażliwionych obywatelek nie potrzebuje. Z takimi są tylko same problemy. Trzeba im anestezjologów zatrudniać, dokładać pieniędzy na znieczulenia, a tu przecież czekają szwadrony wykształconych położnych, które w razie czego pomasują, dadzą piłkę, żeby na niej poskakać, albo nawet rodzącą umieszczą w wannie, żeby było całkiem nowocześnie. I o co ten krzyk? Boli, bo musi boleć, prawda?
Otóż nie. Nie musi. Nie powinno. Ja to wiem. Pierwsze dziecko rodziłam bez znieczulenia, a drugie ze znieczuleniem zewnątrzoponowym. I nikt mi nie wmówi, że to nie ma znaczenia. Kiedy słucham argumentów resortu i różnych specjalistów, którzy tłumaczą, że nic się nie da zrobić i dobrze, że jest tak, jak jest, rośnie we mnie gniew i poczucie bezsilności. Upór i bezduszność tych, którzy skazują nas na ból, jest porażający. Ja rozumiem, że są trudności, że trzeba uważać, by nie zaszkodzić matce i dziecku, że nie zawsze są wskazania do znieczulania. Ale tu chodzi o zasadę: mamy prawo do uniknięcia bólu czy nie? Czy lekarz ma się starać, by rodząca nie cierpiała, czy ma nie zawracać sobie tym głowy? I w końcu: czy Polki bardziej zasługują na ból przy porodzie niż np. Francuzki czy Szwedki? To są pytania podstawowe, bo od odpowiedzi na nie zależy docelowy model opieki nad rodzącymi.
A mnie najbardziej przeraża nie to, że brakuje pieniędzy czy anestezjologów, tylko kompletne lekceważenie potrzeb, strachu i sytuacji przyszłych matek. Odmawianie prawa do znieczulenia to odmawianie prawa do bycia podmiotem całego tego cudu, jakim jest wydanie na świat dziecka. I naprawdę lepiej bym rozumiała bezradne tłumaczenia, że na coś nas nie stać, niż zimny wzrok i stwierdzenie: cóż, tak jesteście stworzone i albo się z tym pogodzicie, albo nie miejcie dzieci. Tym bardziej że takie sentencje wypowiadają zazwyczaj eksperci i decydenci – mężczyźni albo kobiety, które już planów prokreacyjnych nie mają.
„Dziennik” od dawna walczy o bezpłatne znieczulenia przy porodach. Apelowaliśmy do minister zdrowia, do premiera, do lekarzy. Z podobnymi inicjatywami występowali politycy lewicy i prawicy. Bezskutecznie. Wydawało nam się, że specjalny zespół ekspertów powołany przy ministerstwie, który ma opracować nowoczesne zasady i standardy opieki nad rodzącymi, jest szansą na doprowadzenie do przełomu. Dziś okazuje się, że tak nie jest. Tracimy kolejną szansę.