Argumenty związkowców brzmią logicznie, ale są nieprawdziwe. Liczba miejsc pracy nie jest bowiem wielkością stałą, czymś, co powinniśmy między siebie sprawiedliwie podzielić. Może być mniejsza albo większa, to zależy. Głównie od tego, jaka część społeczeństwa jest czynna zawodowo. Im pracujących jest więcej, tym nowych miejsc pracy przybywa szybciej, czyli odwrotnie, niż wydaje się związkowcom. Ci pracujący nie tylko bowiem wydają swoje pieniądze na różne towary i usługi, ale też – płacąc podatki i składki na ubezpieczenia społeczne – przyczyniają się do zwiększania konsumpcji przez innych.

Reklama

Pracujących Polaków jest obecnie 16 mln, emerytów i rencistów (świadczenia, dla których wypłacane są ze składek i podatków tych pierwszych) prawie 10 mln. Demografowie obliczają, że w ciągu najbliższych kilku lat liczba emerytów wzrośnie o kolejne kilka milionów, bo z rynku pracy schodzi powojenny wyż. Nie zastąpią ich jednak młodzi, gdyż wchodzi na niego niż. Dzieci powojennego wyżu nie chciały mieć licznego potomstwa. Już z tej uproszczonej kalkulacji wynika, że nie ma innego wyjścia – musimy pracować coraz dłużej. W końcu coraz dłużej także żyjemy i pobieramy emerytury.

Czy naprawdę jest to zła wiadomość dla młodych, którzy już teraz nie mogą znaleźć pracy? Bo niby jak starzy zablokują dotychczas zajmowane stanowiska, to firmy ani młodych na ich miejsca nie przyjmą, ani też już zatrudnionych nie awansują? Przed wyciągnięciem pochopnych wniosków warto postudiować coroczne badania Eurostatu, pokazujące rynek pracy w każdym z 27 krajów członkowskich Unii Europejskiej. Wynika z nich, że między stopą bezrobocia młodych a stopą zatrudnienia starszych istnieje ścisły związek, zupełnie inny, niż się wydaje związkowcom. Otóż im więcej osób w wieku 55 – 64 lata jeszcze pracuje, tym mniej młodych poszukuje pracy, gdyż łatwo ją znaleźć.

W Polsce pracujących w tym wieku jest zaledwie 31,6 proc., a bezrobocie młodych wynosi 17,3 proc. (według BAEL, czyli Badania Aktywności Ekonomicznej Ludności, a więc z uwzględnieniem zatrudnienia w szarej strefie). Nawet Grecy przeżywający dziś takie kłopoty byli od nas lepsi, stopa zatrudnienia starszych wynosiła 42,8 proc. Ale bezrobocie młodych było jeszcze wyższe (22,1 proc.), ponieważ płace w sektorze publicznym poszły w górę (na kredyt), firmy prywatne w ogóle nie chcą zatrudniać młodych bez doświadczenia zawodowego.

Reklama

Na drugim biegunie jest Dania, w której ciągle pracuje 57 proc. osób starszych, a bezrobocie młodych wynosi zaledwie 7,6 proc. W sumie jednak Europa nie bije rekordów pracowitości, przybywa więc młodych emerytów, których nie ma kto utrzymać. Strategia lizbońska przewidująca, że coraz później będziemy kończyć naszą aktywność zawodową, pozostała zbiorem pobożnych życzeń.

Zamiast więc głoszenia teorii, że bezrobocie wśród młodych zmaleje tylko wtedy, gdy starych wypchnie się na emerytury, lepiej zajrzeć do kolejnych badań. Tym razem - urzędów pracy. Odpowiadają one na pytanie, dlaczego te dwie grupy pracowników są dla pracodawców najmniej atrakcyjne. Tu leży klucz do wzrostu liczby miejsc pracy. Wady starszych są znane - nie nadążają za nowymi technologiami, słabiej znają języki. Dramat młodych polega natomiast na tym, że wiedza, jaką zdobywają w szkołach i na uczelniach, przydaje się w przyszłej pracy zaledwie w 10 proc. Pozostałe 90 proc. muszą zdobyć sami. Najlepiej zanim zaczną się starać o pierwszą pracę.