Pub nazywa się Hawk'n'Dove, czyli Jastrząb i Gołąbek, podobno dlatego, że jest jednym z niewielu miejsc, gdzie spotykają się republikańscy i demokratyczni pracownicy biur i komisji Kongresu. Gdy na włączonych w każdej sali telewizorach pokazywały się wyniki z kolejnych okręgów - zwłaszcza tych spornych, gdzie jedna partia mogła łatwo odbić drugiej miejsce - zebrani reagowali krzykami, oklaskami, tupaniem, wrzaskami. Podobną atmosferę w Polsce można zobaczyć tylko podczas ważnych meczów piłki nożnej.

Reklama

Około pierwszej w nocy było już jasne, że Demokraci wygrali w Izbie Reprezentantów. O Senacie było wiadomo, że nic nie będzie jasne jeszcze przez kilkadziesiąt godzin, więc można było pójść do domu. W czwartkowy wieczór waszyngtońskiego czasu nadal nie wiadomo, czy Senat przejdzie w ręce Demokratów czy pozostanie przy Republikanach. Wszystko zależy w tej chwili od jednego okręgu wyborczego w Virginii. Wiadomo natomiast, że nowym przewodniczącym Izby Reprezentantów zostanie Nancy Pelosi. Będzie pierwszą kobietą, sprawującą tę funkcję.

W środę o 13.00 prezydent Bush rozpoczął konferencję prasową. Wiadomością dnia była rezygnacja sekretarza obrony Donalda Rumsfelda. Nawet ci, którzy się jej spodziewali, nie sądzili, że nastąpi tak szybko. Bush próbował tłumaczyć, że odwołanie Rummy'ego, jak go tu nazywają, nie jest powiązane z wynikiem wyborów, ale oczywiście nikt w to nie wierzy, przede wszystkim sam Bush. Rozmowa między dwoma panami musiała być zaiste poważna, skoro Bush określił ją jako "thoughtful", czyli "głęboką". Rummy zawsze brał na siebie winę za porażki administracji (nie żeby sam był bez winy), był buforem Busha, i wygląda na to, że i teraz spełnił taką rolę. Czy to cokolwiek da - trudno powiedzieć. Sceptycy twierdzą, że jest o wiele za późno. Mleko się rozlało, a Republikanie zaczynają szukać winnych.

Dla wielu było zaskakujące, że podczas konferencji Bush miał wyjątkowo dobry humor. Przekomarzał się z dziennikarzami i opowiadał o tym, że przegrywa rywalizację ze swoim doradcą od kampanii Karlem Rovem na liczbę przeczytanych książek. Nie zabrakło tak dla niego charakterystycznych lapsusów. W pewnym momencie powiedział np.: "Wróg będzie tam, czy ja będę prezydentem czy nie, i z niecierpliwością oczekuję, by z nim pracować w przyszłości". Prezydent miał na myśli oczywiście demokratyczną większość w Izbie, ale wyszło, jak wyszło.

W swoim odczytanym na początku oświadczeniu Bush przybrał zupełnie nowy ton w stosunku do wygrywających Demokratów. Usłyszeliśmy mnóstwo zdań o potrzebie pracy dla kraju ponad podziałami partyjnymi. A przecież jeszcze niedawno o nowej przewodniczącej Izby Reprezentantów Nancy Pelosi prezydent mówił: "Ta pani, która myśli, że będzie liderem izby - a nie będzie". Pelosi z kolei zaledwie kilkanaście godzin wcześniej nazywała Busha niekompetentnym. Teraz tych dwoje będzie musiało jakoś współpracować.

Reklama

Podczas konferencji dziennikarze byli bezlitośni dla prezydenta, który wyjątkowo długo odpowiadał na ich pytania. Na ogół Bush odpowiada na dwa lub trzy, i to w dodatku wcześniej przekazane służbom prasowym Białego Domu. Tym razem pytań padło kilkanaście. Pytano, dlaczego Rumsfeld odchodzi akurat teraz i jak prezydent wyobraża sobie współpracę z Pelosi. Bush próbował nie przyznawać się do żadnych błędów, ale były to próby rozpaczliwe i raczej nieudane. Odwołanie Rumsfelda jest w Waszyngtonie powszechnie odczytywane jako potwierdzenie fatalnej sytuacji w Iraku. Mówienie o "potrzebie świeżej perspektywy w Pentagonie" wywoływało tylko śmiechy wśród słuchaczy.

Konferencja Busha i odejście Rumsfelda to sygnał poważnej zmiany. Zmiany, ale nie przełomu. Mylą się ci, którzy się spodziewają, że Demokraci - zwłaszcza gdyby przejęli kontrolę również nad Senatem - doprowadzą do jakiejś fundamentalnego przeorientowania polityki USA. A takie oczekiwania są dość powszechne, zwłaszcza w Europie. Wiadomo już - zapowiedziała to Pelosi - że nie będzie prób odwołania prezydenta. Wiadomo, że zdominowany przez Demokratów Kongres nie będzie obcinał funduszy na wojska w Iraku.

Bush podczas swojej konferencji wspominał o dzieleniu się odpowiedzialnością za kraj. I to jest dokładnie to, co może czekać Demokratów: administracja postawi przed nimi w Kongresie propozycje, do których będą się musieli odnieść i wziąć odpowiedzialność za to, co postanowią. Niektórym będzie im trudno odmówić bez narażania się na zarzuty, że działają wbrew interesowi Stanów Zjednoczonych. Tak naprawdę zaczyna się trudny czas tyleż dla administracji prezydenta Busha, co dla świętujących zwycięstwo Demokratów.