Pisanie poradnika dla pijaków, jak uniknąć katzenjammera, może być odebrane jako pochwała pijaństwa i spowodować skutki prawne.
Pamiętam, jak jeszcze nie tak dawno temu Rada Warszawy usiłowała położyć kres pijaństwu w Sejmie, gdzie ustawę o wychowaniu w trzeźwości uchwalono. I nic z tego nie wyszło, co mnie trochę ośmiela. Skoro nie udało się wyrugować alkoholu z miejsca pracy posłów, to może i mnie obleci propagowanie pijaństwa. Muszę zresztą zakomunikować szanownym Czytelnikom, że ustawa jest łamana nagminnie. Jeszcze za prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego miałem okazję być w Pałacu Namiestnikowskim i w obecności jego samego oraz tłumu licznych sekretarzy i podsekretarzy stanu, którzy w końcu byli w pracy, zostałem opadnięty przez sforę kelnerów z tacami, zastawionymi kieliszkami. Kelnerzy rozdawali alkohol wszystkim, a kto się wzbraniał, był nakłaniany i namawiany. Jak powiadają bywalcy, ta akurat tradycja jest kontynuowana. A czy wiecie państwo, co dzieje się w Ministerstwie Spraw Zagranicznych? Alkohol podaje się tam nie tylko Polakom, ale także przybywającym do MSZ w celach służbowych obcokrajowcom. W ten sposób ministerstwo zamiast dbać o prawdziwy, to znaczy dobry, wizerunek Polaka, umacnia stereotypy o Polaku pijanym.
Nic dziwnego, że podobnie dzieje się w polskich placówkach dyplomatycznych na całym świecie. Urzędnicy dyplomatyczni, w swoim miejscu i godzinach pracy, podczas wykonywania obowiązków służbowych nie tylko piją, ale rozpijają odwiedzających ambasady polityków i przedsiębiorców zagranicznych. Przykład idzie z góry i udzieliwszy sam sobie rozgrzeszenia, mogę przystąpić do pochwały pijaństwa i porad, jak uniknąć jego skutków.
Nowe święto narodowe
Przede wszystkim pijaństwo jest tradycyjnym polskim sportem narodowym. W tej dziedzinie byliśmy zawsze lepsi od sąsiadów, nawet od Rosjan. Nie rozumiem, jak mógł pójść w niepamięć największy w naszych dziejach triumf, odniesiony przez hetmana Pocieja nad samym Piotrem I. Car wyzwał polskiego wodza na pijacki pojedynek - i przegrał! Zwalił się pod stół, a Pociej siedział. Żadne triumfy oręża nie dorównują temu polskiemu sukcesowi. Jeśli Rosjanie obchodzą jako święto państwowe rocznicę wypędzenia Polaków z Kremla, to czyż nie byłoby godne i sprawiedliwe, abyśmy czcili hetmana Pocieja? Piotr I był nie tylko wielkim władcą, ale także jako mężczyzna był pokaźnych rozmiarów - ponad dwa metry wzrostu. Przepić takiego olbrzyma to sztuka nie lada. Najsławniejszym pijakiem Polski szlacheckiej był Borejko - kasztelan z Zawichostu. Co jakiś czas zamykał się klasztorze z mnichami w sali wyłożonej słomą. Co dzień wyznaczano jednego kapłana, który miał sprawować nazajutrz mszę świętą i temu nie dawano pić dłużej niż do jedenastej. Reszta piła już od śniadania. Gdy nie był zamknięty w klasztorze, siedział Borejko w wybudowanej przez siebie na rozstajach dróg kaplicy pod wezwaniem świętego Jana Nepomucena. I czyhał na przechodniów. Był przy tym demokratą - pił z każdym, czy ze szlachcicem, z chłopem, czy z Żydem, dopóki podróżny z nóg nie padł albo mu gardło nie puściło. Mamy piękne tradycje. I dobrze, że się ich trzymamy. Najsłynniejszym birbantem Polski międzywojennej był oczywiście Bolesław Wieniawa Długoszowski. Jakiś czas temu zaczęto próbować Wieniawę odbrązawiać. Że ten wybitny polityk, poeta, lekarz nie brał alkoholu do ust, a jeśli już, to rzadko. Nie wiem dokładnie, jak tam było i skąd wzięła się legenda o wjeździe na koniu do Adrii, ale z legend rodzinnych znam opowieść o pewnej młodej damie, która z ojcem jadła kolację w najsłynniejszej ówczesnej restauracji Wierzbickiego w Radomiu. Na salę wkroczył Wieniawa w stanie wskazującym i zaczął młodej damie robić awanse tak drastyczne, że na drugi dzień papa młodej kobiety wysłał generałowi sekundantów. I po jakimś czasie otrzymał odpowiedź, którą widziałem: Szanowny Panie, jestem oczywiście gotowy udzielić Panu satysfakcji. Wiem, że to nie jest usprawiedliwienie, ale o tym, że byłem w Radomiu, dowiedziałem się od swojego adiutanta dopiero w trzy dni później. Do pojedynku nie doszło.
Picie przez Jaruzelskiego
W PRL też byli ludzie, którzy przeszli do legendy. Marek Hłasko z krawatem w szatni nieodżałowanej pamięci restauracji Kameralna. Z moich znajomych Jan Himilsbach i Zdzisław Maklakiewicz, którzy z popijania zrobili sztukę. Nigdy nie zapomnę opowieści Himilsbacha o stanie wojennym: Stoją w ordynku, tarcze, hełmy, wychodzi przed szereg taki elegancki oficerek, podnosi rękę w górę i woła - ognia! A oni co robią? Wodę leją. I to ma być wojna?
Najdotkliwszym elementem wojny polsko-jaruzelskiej była oczywiście prohibicja. Poszliśmy z jednym ze znajomych do SPATiF-u, zamówiliśmy po ratce cielęcej, bo niczego innego nie było i mówimy do kelnerki, że oczywiście pół litra też. A ona się śmieje i wyjaśnia, że jest prohibicja. A za chwilę przynosi porcelanowy dzbanek i dwie filiżanki. Zresztą racjonowanie alkoholu było raczej nieskuteczne. Miałem kolegę abstynenta, którego ograniczenia alkoholowe doprowadziły do alkoholizmu. Skoro dostawał kartki na wódkę, to musiał wykupić. A skoro musiał i wykupywał, to musiał też i wypić. I tak się wykoleił, jak powiadali jedni, albo wszedł na dobrą drogę, jak utrzymywali inni. Jak powiedział ktoś, patrząc na zastawiony stół w restauracji - Boże, jak ja kocham to proste, chłopskie życie. I w ten sposób, udowodniwszy, że znam się na materii, o jakiej piszę, zarówno w aspekcie historycznym jak i osobistym i współczesnym, mogę autorytarnie przystąpić do doradzania i odradzania w tym temacie. Czyli w temacie pijaństwa.
Ekspert radzi
Zbliża się sylwester i wszyscy stoimy przed tym samym problemem - jak przetrwać tę okoliczność w zdrowiu, choćby częściowym, a w dodatku dotrwać do rana w pozycji stojącej lub choćby siedzącej. Otóż doświadczenia osobiste i eksperymenty dokonywane na bliskich i znajomych doprowadziły mnie do wiedzy, że najtrudniej jest się upić na kacu. Dwa, trzy dni umiarkowanego przygotowania pozwalają przetrwać najweselszą nawet noc sylwestrową. Oczywiście takie przygotowanie wymaga konsekwencji, siły woli i samozaparcia. Ale jeśli chce się dobrze wypaść, zaimponować otoczeniu i zabłysnąć silną głową, trzeba poświęcić te dwa dni na trening. Efekt jest gwarantowany. Dalej należy unikać mieszania trunków. A zwłaszcza nie popijać wódki szampanem.
Szampan w ogóle jest niezdrowy. Jest to, prawdę mówiąc, zepsute wino. Takie, które nie sfermentowało do końca w beczce. Zawdzięczamy szampana Anglikom, którzy mając generalnie dość osobliwe gusta kulinarne, kiedy otrzymali transport mętnego, zepsutego i zagazowanego wina, zamiast go wylać i zażądać od producenta odszkodowania, domagali się kolejnego transportu z bąbelkami. Mnich Dom Pérignon nie wynalazł szampana, opracował tylko przemysłową metodę psucia wina. Osobiście odradzam szampana, toast noworoczny można wznieść czym innym. Zresztą zgodnie z tezą, że toastów się nie wznosi ani nie wygłasza. Toasty się wypija. A jaką można mieć przyjemność z picia oranżady. Sposób picia jest uregulowany prawnie od 1921 r. specjalnym rozporządzeniem: "Pić wolno wyłącznie przy stole, w pozycji siedzącej, przy czym kieliszek należy trzymać prawą ręką, a lewą oprzeć lekko na biodrze. Kto zmienia samowolnie pozycję siedzącą na leżącą (dajmy na to pod stołem), winien być odstawiony do komisariatu, gdzie podlega pozbawieniu praw i przywilejów aż do zupełnego wytrzeźwienia. Rachunek płaci najtrzeźwiejszy i nikt nie może się tłumaczyć nieznajomością prawa". Autorami tego przepisu są Julian Tuwim i Antoni Słonimski, a ponieważ postęp jest nieubłagany, mańkuci mogą już bezkarnie trzymać kieliszek w lewej ręce.
Jeśli udało się nam przetrwać do rana i nie popaść w konflikt z prawem, mamy wraz z nastaniem świtu nowy problem. Katzenjammer, kac, czyli - jak usiłował wprowadzić do języka polskiego nowe słowo Witkacy - glątwa. Na temat najskuteczniejszej walki z kacem jest mnóstwo recept. Właściwie każdy, kto doświadczył porannego bólu głowy, ma swoją własną. Najpopularniejsze to sok z ogórków, kapusta kiszona, ewentualnie piwo. Ale to tylko legendy. Nie ma lepszego lekarstwa niż setka zimnej wódki. Przy cięższych objawach - dwie setki. To lekarstwo ma tylko jedną wadę - jest smaczne i może spowodować przyzwyczajenie. Znam mężczyznę, który leczył się w ten sposób po sylwestrze roku 1969 i leczy się nadal. Dzień w dzień. Oczywiście jest do każdego kolejnego sylwestra lepiej przygotowany niż cała reszta biesiadników. Ale mimo to radzę zachować ostrożność i nie leczyć się dłużej niż do Trzech Króli.
Przystępuję do pisania tego tekstu z lękiem i drżeniem. Z jednej strony temat jest mi bardzo bliski. Po prostu się na tym znam. Ale z drugiej strony mamy ustawę o wychowaniu w trzeźwości - pisze w DZIENNIKU Maciej Rybiński.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama