Ja stosunkowo dużo podróżuję, także do tych krajów, które on opisywał w swoich książkach, więc z pewnością widziałem je jego oczami: Amerykę Południową, czy zwłaszcza Afrykę, w którą wszedł najgłębiej i którą opisał jak nikt inny.

Ale rozmawialiśmy nie tylko o podróżach, właściwie o wszystkim. Mieliśmy wspólny krąg znajomych, więc mogę określić naszą wzajemną relację jako bliższą, miałem takie szczęście. Oczywiście pan Ryszard to był człowiek bardzo osobny, nieco zamknięty w sobie, co wypływało z roli, jaką przyjął. Trudnej roli reportera, dokumentalisty, który uczestniczył w rozmaitych konfliktach zbrojnych, które opisywał, i nie raz, nie dwa stawał w pobliżu walczących stron, za którymi stały nieraz wielkie mocarstwa. Wymagało to daleko posuniętej rozwagi, powściągliwości. Dlatego, jak sądzę, wyrobił w sobie pewien rodzaj dyskrecji. Mamy jego biografię zapisaną w książkach, ale nigdy nie pisał i nie mówił o sobie ponad to, co konieczne.

Kapuściński zajmował się tym, co jest najważniejsze w każdej twórczości - nazywaniem. Nazwanie rzeczy wiele rozjaśnia, rzeczy nazwane nabierają kształtu, można je zrozumieć. On jak nikt poznał Afrykę i Rosję, dostrzegł i pomógł dostrzec nam wiele rzeczy i zjawisk. On nie jeździł po świecie, by jeździć. Jeździł, aby poznawać i przekazywać tę wiedzę.

Kapuściński był bowiem nie tylko reporterem, człowiekiem, którego misja polega na tym, by świat zwiedzać i opisywać. Ale był też kimś więcej, był i pozostanie dla nas przewodnikiem. Współczesnym Wergiliuszem czy Herodotem, którego śladami nas poprowadził. Do jego największych osiągnięć z pewnością należy to, że najgłębiej, najwnikliwiej zanotował dramat Afryki, że pozwolił nam wejrzeć w ten wielki, skomplikowany i ważny świat, wobec którego Europa ma swoją winę, którego się boi i którego nie rozumie. Zwłaszcza my, Polacy, nie rozumiemy, czym jest Afryka, postrzegamy ją jakoś baśniowo. Dzięki Kapuścińskiemu mamy do tego kontynentu bardziej poważny stosunek niż ten, jaki zostaje po lekturze "W pustyni i w puszczy".





Reklama