Renata Kim: Czy sparaliżowanemu Januszowi Świtajowi można pozwolić umrzeć?
Siostra Małgorzata Chmielewska*: Nie! Nie wolno. Moim zdaniem, jego apel do sędziego jest krzykiem o pomoc. Myślę, że wszyscy ci, którzy powinni byli wiedzieć o jego tragicznej sytuacji, a nie wiedzieli, i wszyscy ci, którzy wiedzieli, a nie reagowali, powinni czuć się straszliwie winni. Bo to jest wstrząsający krzyk rozpaczy, krzyk Hioba. Takich głosów powinniśmy usłyszeć jeszcze setki tysięcy: od ludzi, którzy są zamykani w szpitalach psychiatrycznych, choć nie powinni tam być. Myślę tu np. o autystykach, którzy umierają w szpitalach na opadowe zapalenie płuc, bo gniją przywiązani pasami do łóżka, o ludziach opuszczonych, upośledzonych, dla których jest coraz mniej miejsca w społeczeństwie. A niestety, w Polsce od dłuższego czasu nie ma pogody dla biedaków. I ta obojętność na los biednych zaczyna się od rządzących, a kończy się na tych, którzy powinni zajmować się najsłabszymi.
Więc jeszcze raz powtórzę: to nie jest krzyk o śmierć, to jest wołanie człowieka cierpiącego, zostawionego absolutnie samemu sobie, bo przecież opiekują się nim głównie mocno starsi rodzice. A my wszyscy powinniśmy tę sprawę potraktować jak swoiste rekolekcje i zrobić, co się tylko da, żeby Januszowi Świtajowi pomóc i sprawić, żeby znów ujrzał sens życia.
Więc siostra nie wierzy, że ten mężczyzna naprawdę chciałby umrzeć?
Nie, nie wierzę.
Dlaczego?
Dlatego, że to wynika z treści jego listu do sądu, w którym prosi o odłączenie od respiratora. On uzasadnia w nim bardzo wyraźnie, że chce żyć tylko, dopóki żyją jego rodzice. Bo ten mężczyzna ma pełną świadomość, że w momencie, kiedy jego najbliżsi osłabną tak, że nie będą w stanie się nim zajmować, to zostanie całkiem sam. Bo, o ile wiem, wszelkie służby wykazały mało zainteresowania; zawiodły miejscowe ośrodki pomocy społecznej, pewnie też parafia, a nawet sąsiedzi.
Nie znam dokładnie sytuacji tego człowieka, ale z jego rozpaczliwego listu do sądu jasno wynika, że nie dostał od nikogo żadnej pomocy, żadnego wsparcia. Znam wielu ludzi naprawdę mocno cierpiących, którzy są otoczeni taką miłością, że wcale nie mają ochoty umierać.
Czy siostra spotkała kiedyś człowieka, który prosił, by pozwolić mu odejść?
Przez wiele lat zajmowałam się ludźmi koszmarnie cierpiącymi i nieuleczalnie chorymi. I z ust żadnego z nich nie słyszałam nigdy prośby o eutanazję. I to mimo że większość z nich wie, iż ich dni są już policzone. Oni wiedzieli, że mają wsparcie naszej miłości, są nią otoczeni.
Więc dlaczego ten młody człowiek prosi o śmierć, mimo że jest niewątpliwie kochany przez swoich rodziców?
Bo doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jaki będzie jego los po ich śmierci. Bo doświadczył już samotności i opuszczenia. Ja też mam przybranego, 20-letniego w tej chwili, syna, który cierpi na autyzm. Jest on całkowicie zdany na opiekę moją i innych ludzi. I cały czas ogromnie się martwię, co się z nim stanie, gdy mnie już nie będzie. Kto się nim zajmie? Takich upośledzonych dzieci w Polsce są tysiące. Ich rodzice wiedzą, że dopóki oni sami żyją, to dzieci mają godne życie. Zabawa kończy się jednak w momencie ich śmierci.
O tej sprawie mówi się jako o pierwszej w Polsce prośbie o eutanazję. Sędzia dostał formalny wniosek od człowieka, który prosi o odłączenie od aparatury. Co będzie, jeśli się na to zgodzi?
Dla mnie eutanazja to zgoda na samobójstwo albo morderstwo.
Także w tym przypadku?
Myślę, że tak.
I nie widzi siostra różnicy między sztucznym podtrzymywaniem przy życiu a eutanazją?
Podstawowe pytanie brzmi: co to jest "sztuczne podtrzymywanie przy życiu"? Mężczyzna z Jastrzębia-Zdroju niewątpliwie żyje dzięki aparatom medycznym, ale na Boga! Po to je wymyśliliśmy. Wątpliwości mogą się pojawić wtedy, kiedy człowiek nie daje oznak życia przez dłuższy czas, kiedy jest śmiertelnie chory, gdy wiemy, że umrze na nowotwór i uporczywa terapia dodaje mu tylko cierpień, a i tak wiemy, że będzie nieskuteczna.
Ale ten konkretny przypadek jest zupełnie inny: to świadoma prośba człowieka, który czuje się absolutnie opuszczony, to jego rozpaczliwe wołanie o uwagę. Oczywiście natychmiast odezwą się ludzie, którzy powiedzą: ile nas utrzymywanie takich osób kosztuje? Bo cały problem, który tak bardzo wyraźnie widać w tych społeczeństwach Europy Zachodniej, gdzie eutanazja jest już zalegalizowana, ma niestety ścisły związek z pieniędzmi.
Czy naprawdę eutanazja jest potrzebna tylko dlatego, że jakiegoś człowieka nie opłaca się leczyć czy utrzymywać przy życiu?
Niestety, właśnie tak jest. Znam parę społeczeństw zachodnich, w których eutanazja jest zalegalizowana, i myślę, że wszystkie one wykonały krok w kierunku tragicznym dla tych, którzy umierają, ale i dla całej reszty. Bo przecież jest rzeczą jasną, że sprawę cierpienia i śmierci odpychamy od siebie coraz dalej, zwłaszcza w coraz powszechniej obowiązującym konsumpcyjnym modelu i filozofii życia. Nie chcemy się tym zajmować. I tak samo jest z utrzymywaniem ludzi upośledzonych. Wstrząsnęła mną kiedyś wypowiedź, jaką usłyszałam kilkanaście lat temu z ust belgijskiej katoliczki bardzo mocno zaangażowanej w sprawy Kościoła; ona powiedziała, że kara śmierci powinna być dozwolona, bo utrzymywanie przestępców zbyt dużo społeczeństwo kosztuje. To jest naprawdę samobójcza filozofia.
Ale cały czas powtarza siostra, że ta sprawa wcale nie dotyczy eutanazji, że Janusz Świtaj czuje się porzucony i błaga, by ktoś zwrócił na niego uwagę. Więc to nie jest - jak mówi wielu ludzi, w tym filozofów - kwestia dysponowania własnym ciałem? I prawa do uwolnienia się od niego?
Oczywiście, że nie. Myślę, że gdyby ten człowiek był otoczony miłością, serdecznością wielu ludzi, a nie tylko matki i ojca, gdyby czuł, że jest dla nich wszystkich najcenniejszy i najważniejszy, to wtedy nie prosiłby o eutanazję. Ale zabrakło takich ludzi. A sparaliżowany Janusz Świtaj z przerażeniem patrzy w przyszłość, martwi się, że jego choroba zaciążyła na życiu rodziców. I właśnie ten brak nadziei każe mu zwrócić się z prośbą do sądu o eutanazję. Ale generalnie to jest prośba do całego społeczeństwa, nie tylko do sądu. To jest prośba, która powinna nami wstrząsnąć.
Proszę odwiedzić większość domów opieki społecznej w Polsce, proszę odwiedzić sierocińce, do których wyrzucono dzieci niechciane przez nikogo. Te sprawy - wbrew pozorom - mają ze sobą wiele wspólnego. Brakuje pieniędzy na to, by zapewnić tym ludziom właściwą opiekę. Brakuje pieniędzy na najsłabszych. A przecież wyrzucamy je na inne sprawy, na przykład na ogromne odprawy dla ludzi, którzy pracują chwilę na jakimś ważnym stanowisku. I na to nas stać, a nie stać nas na opiekę nad niepełnosprawnym? To jest prawdziwa zbrodnia!
Czyli w ogóle nie należy rozpatrywać sprawy Janusza Świtaja w kategorii wolności dysponowania swoim ciałem i życiem?
Oczywiście, można na to spojrzeć i w ten sposób: czy człowiek ma prawo prosić o śmierć? Z mojego punktu widzenia, jako chrześcijanki, nie! Natomiast nie możemy, nie wolno nam na jednego człowieka zwalać cierpień i problemów, których nie jest on w stanie unieść. I to jest właśnie ten konkretny przypadek Janusza Świtaja z Jastrzębia Zdroju.
Rodzice tego człowieka są bohaterami, natomiast my wszyscy jesteśmy niegodziwi, nazwijmy to wprost. Dlatego że nie myślimy o tych, którzy nas potrzebują. Właśnie to miał na myśli Jan Paweł II, mówiąc, że społeczeństwo ocenia się po jego stosunku do najsłabszych. Takie same problemy mają rodzice dzieci niepełnosprawnych, którzy padają na twarz, żeby zapewnić im opiekę, i otrzymują minimalne wsparcie ze strony państwa.
Czy to znaczy, że mówienie o eutanazji w tej sprawie to jest szukanie tematu zastępczego?
Nie, ten temat prędzej czy później do nas powróci, choćby dlatego, że stał się bardzo modny na Zachodzie. Niektóre społeczeństwa radzą sobie z tym problemem w ten sposób, że ludzie cierpiący w samotności, cierpiący również niewątpliwie fizycznie, czują się już niepotrzebni. Ponieważ taka jest logika społeczeństwa konsumpcyjnego (zresztą tak samo było w komunizmie, tylko motyw ideologiczny był inny) - ludzie, którzy nie są w stanie produkować, nie są w stanie konsumować i stają się zbędni. I oni tak właśnie się czują.
Ale to jest potężne oskarżenie pod adresem naszego społeczeństwa...
Oczywiście i ja je rzucam świadomie. To jest oskarżenie pod adresem całego naszego społeczeństwa, państwa, Kościoła i służb odpowiedzialnych za ludzi starych i niedołężnych. Bo nie mam żadnych złudzeń, że w Polsce tak właśnie jest.
Gdyby siostra mogła coś powiedzieć Januszowi Świtajowi, jakie byłyby to słowa?
Powiedziałabym mu, aby nie tracił nadziei, dlatego że nawet po śmierci rodziców z pewnością znajdą się ludzie, którzy zechcą się nim opiekować. I przekonywałabym, że jego cierpienie, jego heroiczne znoszenie bólu ma sens.
Siostra Małgorzata Chmielewska, Przełożona Wspólnoty Chleb Życia; absolwentka biologii na Uniwersytecie Warszawskim. Pracę zaczynała z niewidomymi dziećmi w Laskach. Później organizowała pomoc dla kobiet z więzienia przy ul. Rakowieckiej w Warszawie. Przymierzała się do wstąpienia do zakonu benedyktynek, potem była u małych sióstr Karola de Foucauld. Od 13 lat jest we Wspólnocie Chleb Życia.
Nie znam dokładnie sytuacji tego człowieka, ale z jego rozpaczliwego listu do sądu jasno wynika, że nie dostał od nikogo żadnej pomocy, żadnego wsparcia. Znam wielu ludzi naprawdę mocno cierpiących, którzy są otoczeni taką miłością, że wcale nie mają ochoty umierać - mówi DZIENNIKOWI siostra Małgorzata Chmielewska, Przełożona Wspólnoty "Chleb Życia".
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama