Skutki globalnego ocieplenia można zauważyć niemal gołym okiem. Wystarczy przypomnieć sobie ostatnią zimę - nie przeżyłem takiej w Trójmieście chyba nigdy.

W Sopocie właściwie w ogóle nie spadł śnieg, trochę poprószyło w drugiej połowie stycznia, a w lutym nie było już po nim śladu. To, że w maju temperatura osiąga ponad trzydzieści stopni - to też nic innego jak skutek globalnego ocieplenia.

Ze swoich wypraw przywożę wspomnienia miejsc, które zmieniają się z roku na rok pod wpływem wzrostu temperatur. Kiedy w 1998 roku po raz pierwszy byłem na Kilimandżaro, podziwiałem wspaniałą lodową czapę osłaniającą szczyt.

Kilka lat później znowu wszedłem na tę górę i ze zdumieniem zobaczyłem, że lodowiec skurczył się o kilkadziesiąt metrów. Podobnie kurczy się obszar stałego lodu wokół Spitsbergenu. Co roku jest więcej kry, a mniej stałych połaci lodowych. Podobny problem zaobserwowałem na Grenlandii.

Ale globalnym ociepleniem dotknięte są również i tradycyjnie ciepłe obszary. W Australii susze i upały powodują pożary buszu. Farmerzy z kolei nie potrafią utrzymać swoich gospodarstw, bo nie mają czym nawadniać gleby. Znajomi z Australii opowiadali mi, że zdarzają się nawet samobójstwa wśród farmerów, którzy z powodu suszy tracą w ciągu kilku tygodni dorobek całego życia.

Jednak najgorsze skutki globalne ocieplenie powoduje w najbiedniejszych regionach, tam gdzie ludzie nie mają środków, by zapobiegać zniszczeniom. Do wzrostu temperatur przyczyniają się zaś społeczeństwa najbogatsze - te, które na co dzień korzystają z dobrodziejstw cywilizacji.

Znam na świecie kilkaset osób, które traktują tę sprawę bardzo poważnie. Myślę jednak, że i w Polsce zaczynamy reagować na negatywne efekty globalnego ocieplenia. Bo to nie jest abstrakt - to rzeczywistość zaobserwowana na własnym podwórku.

Sam dziewięć lat temu próbowałem zainwestować w energię wiatrową. Niestety, z mizernym skutkiem. I wcale nie wykończyły mnie koszty, ale biurokracja. Wszelkie formalności związane z budową wiatraków były koszmarne. Może jednak wrócę do tego pomysłu.

Póki co staram się pamiętać o tym, by wyeliminować zużycie wszelkich plastikowych torebek czy siatek. Staram się też ograniczyć zużycie energii elektrycznej w domu. To są drobnostki, ale mają ogromne znaczenie. Dlatego popieram akcję DZIENNIKA. Trzeba nie tylko informować, ale i zastanawiać się wspólnie, na ile poprawa sytuacji albo zahamowanie jej pogarszania się zależy od nas samych.















Reklama