"Myślę, że to było skorzystanie z +dobrych wzorów+ Lecha Wałęsy, który kiedyś obiecywał 100 mln zł, a dużo później okazało się, że mu jednak nie wyjdzie. Premier Donald Tusk mówi: +nie można tego wszystkiego załatwić jednym prostym cięciem+. Natomiast wydawało się, że jest to proste cięcie, kiedy słuchaliśmy expose premiera trzy i pół roku temu. Wymiar tekstu w "Gazecie Wyborczej" ukaże nam się w całej krasie, kiedy porównamy go z expose premiera i tu będzie widoczny kontrast.

Reklama

W moim przekonaniu ten tekst Tuska z jednej strony ma być jakimś tam samobiczowaniem, ale z drugiej strony wygląda - biorąc pod uwagę takie wątki propagandowe, które się tam pojawiają, a mianowicie pęk liczb, które mają mówić o tym, że rząd jednak coś zmienia - to jest próba takiej spowiedzi, w której penitent bezceremonialnie wkracza na miejsce spowiednika w konfesjonale. Więc Tusk próbuje pokazać, że naprawdę coś robi, tylko to trudno jest uzyskać nawet tak bezceremonialnym - wydaje mi się - efektem propagandowym, że z jednej strony udaje Tusk parę dni po Środzie Popielcowej, że posypuje głowę popiołem, a z drugiej strony stara się pewnie przejść do ofensywy tymi wszystkimi liczbami. Jeśli chciał tu uzyskać efekt public relations, a nie propagandowy, to na to było właśnie trzy i pół roku, żeby ludzie sami teraz mówili, że ten rząd jednak coś robi.

Nie zakrzyczy się pewnych bolesnych kwestii, które można było reformować już dawniej. Tusk wspomina o służbie zdrowia, o sytuacji na kolei, ale to można było reformować wcześniej. Dziwi mnie to, że premier, który ma tyle pracy, znalazł okazję na dzielenie się swoimi refleksjami w czytelnikami +Gazety Wyborczej+, tylko od tego te sprawy nie ruszą z miejsca. Szkoda, że rząd, który wychodził na takiej fali entuzjazmu kończy po prostu swego rodzaju skowytem, mówi: +nie udało się, na to potrzeba czasu+. (...)

Przechodzenie do defensywy w kampanii, zanim się ona jeszcze rozpoczęła, z jakąś tam nadzieją, że obywatele te kroki defensywne zrozumieją jako wielki krok naprzód, nie wydaje mi się najlepszym wyjściem. Faktycznie zmarnowano parę lat. Taki tekst, jaki napisał Donald Tusk, powinni dobrowolnie napisać jego wyborcy. Wtedy byśmy uznali, że wszystko jest prawie w porządku. Natomiast jeśli pisze to sam premier, to widać, że pośrednio nawet w tym nawale propagandowych liczb i cyferek, nie wygląda to na pokaz siły, mimo że premier tak by chciał. W marketingu politycznym to jest już taki czas dla rządu, gdzie tuż przed kampanią wyborczą i w jej trakcie, czyny mówią więcej niż słowa i dlatego w demokracji - nie wiem, czy to będzie wróżba dla rządu Donalda Tuska - znacznie łatwiej jest władzę zdobyć niż ją później utrzymać. Kolejna kampania wyborcza zaczyna się już następnego dnia po zwycięskich wyborach. Platforma chce ją rozpocząć dzisiaj, na siedem i pół miesiąca przed wyborami. To trochę zbyt późno.

Jeśli sam premier stara się nieść ten propagandowy baner, to też jest trochę za mało. To znaczy zawiodła chyba też polityka kadrowa Tuska. On był w zasadzie jedyną osobą lubianą w tym rządzie i on musi teraz przejąć ten ciężar nawet nie chwalenia się, tylko tłumaczenia się z tego, co się nie udało. Nie wygląda to za ciekawie".