Każdy z nas stracił tam, pod Smoleńskiem, kogoś, kogo szanował, lubił, cenił. I kochał. Każdy ma prawo do noszenia w sercu kawałka tej pamięci, którą chce pielęgnować. Nikt nie ma prawa zawłaszczać tych wspomnień i smutku, odbierając innym prawa do przeżywania dramatu po swojemu. A tego właśnie jesteśmy świadkami.
Dziś pamięć o Prezydencie miesza się z oceną Jego prezydentury. Pamięć o polskich patriotach zbija z cenzurką ich politycznej aktywności. A hołd ofiarom staje się pretekstem do politycznych manifestacji.
Żałoba trwała bardzo krótko. Choć dziś są tacy, którzy zaklinają się, że jeszcze trwa. Żałoba rozumiana jako czas zadumy, refleksji, zastanowienia nad tym, co zostawili nam ludzie, których już nie ma, skończyła się kilka dni po katastrofie. Wykrzyczane w twarz: „Na kolana!” i „Tu jest Polska!”. Wyrzucane z siebie oburzenie, gorszący spór o miejsce pochówku. To wszystko przyszło zaraz po tym, jak przestaliśmy płakać po stracie bliskich.
Pamiętam, jak ktoś, kto zginął w tym przeklętym lesie, a kto był moim mistrzem i nauczycielem, mówił, że polityka ma swoją dobrą twarz. Że trzeba jej szukać, bo tylko wtedy publiczna aktywność ma sens. Dziś wspominam te słowa, bo zdawały mi się spojrzeniem równie oczywistym, co ekscentrycznym i rzadkim. Wspominam, bo wypowiedziała je osoba, która do polityki wchodziła ku zdziwieniu nas wszystkich – jej uczniów i kolegów. Nie musiała, była w swoim zawodzie osoba spełnioną. I która całym swoim życiem udowodniła, że słowa „zazdrość” i „zawiść” są jej obce. Dlatego wiedzieliśmy, że mówi szczerze. Tyle że Jej postawa była czymś niespotykanym. A szkoda. Bo jeśli taka tragedia jest okazją do walki i podziałów, to nie wiem, czego jeszcze trzeba, by się opamiętać.