"Odrzucenie tej idei przez Niemcy i Francję nie jest dla mnie zaskoczeniem. Dlatego, że ich narodowe obligacje cieszą się dużym popytem na rynkach międzynarodowych. Rentowność - szczególnie niemieckich obligacji - jest na wyjątkowo niskim poziomie. Przejście na euroobligacje wiązałoby się ze zwiększeniem kosztów obsługi długu publicznego przez Niemcy i Francję.
Tak jak mówił prezydent Francji Nicolas Sarkozy, o takiej koncepcji można pomyśleć dopiero dużo później, kiedy stopień politycznej, gospodarczej i finansowej integracji w strefie euro będzie dużo większy niż obecnie. Jeśli chodzi o finanse publiczne, to Unia Europejska jest na bardzo początkowym etapie integracji. Mamy bardzo wysoką integrację: monetarną, na rynkach produktowych oraz rynku pracy, ale nie w finansach publicznych, gdzie podstawowe decyzje są podejmowane przez narodowe parlamenty i rządy. Na razie nie ma zgody ze strony poszczególnych państw, aby tę sytuację zmienić. W związku z tym taka idea euroobligacji jest absolutnie przedwczesna.
W związku z tym koszt obsługi długu publicznego naszego kraju będzie dalej zależał od naszej wiarygodności w oczach rynków kapitałowych, czyli od naszej polityki fiskalnej.
Mamy w tej chwili duże zróżnicowanie rentowności obligacji wśród krajów Unii Europejskiej, nawet wśród krajów strefy euro. Hiszpania i Włochy walczą, by rentowności 10-letnich papierów nie przekroczyły granicy 7 proc. Europejski Bank Centralny i Europejski Fundusz Stabilizacji Finansowej jest skłonny (...) nie dopuścić do przekroczenia tak wysokiego poziomu rentowności. Ale ta pomoc jest ograniczona i warunkowa. Zakłada silne dostosowanie fiskalne ze strony tych dwóch krajów, a także innych państw strefy euro".