Zacznijmy tam, gdzie zaczyna każdy podręcznik podstaw ekonomii. Czyli od podaży i popytu. Zdaniem ekonomistów seks – jak każdy inny towar podlegający wymianie – powinno się analizować właśnie w takich kategoriach. Wówczas cały szereg zjawisk stanie się dla nas zrozumiały. Na przykład spadająca w zachodnim świecie liczba małżeństw i wzrastająca liczba rozwodów. To nie efekt ani upadku obyczajów i egoizmu, ani wyzwolenia z okowów archaicznej moralności i patriarchatu. To po prostu wynik... zmiany ceny płciowego spełnienia.
„Pigułka, rewolucja seksualna, a wreszcie wejście internetowej pornografii pod strzechy doprowadziły do zwiększenia podaży seksu. A większa podaż przy niezmienionym popycie nieuchronnie prowadzi do potanienia wartości towaru” – pisał kilka miesięcy temu w amerykańskim magazynie „Slate” socjolog z Uniwersytetu Teksańskiego Mark Regnerus. A skoro seks można mieć taniej poza małżeństwem, automatycznie spada liczba zachęt do tego, by wiązać się na dobre i ponosić koszty i trudy życia w stałym związku.
Jego zdaniem jedynym sposobem na odwrócenie tego trendu mogłoby być tylko przykręcenie podaży erotyki. Np. poprzez zakrojony na szeroką skalę spisek kobiet, które odmawiając uprawiania seksu, podnoszą znów jego koszt. Tak jak bohaterki jednej ze sztuk Arystofanesa, które nie wpuszczają mężów do sypialni, dopóki nie przerwą prowadzonej właśnie wojny. Ale jeśli to nie nastąpi, coraz mniej młodych mężczyzn i kobiet będzie decydowało się na założenie tradycyjnej rodziny. Koniec kropka.
Z kolei dwie amerykańskie dziennikarki ekonomiczne Paula Szuchman i Jenny Anderson robią zupełnie inny użytek z tych samych narzędzi ekonomicznej analizy. W książce „Spousonomics” uczą, jak wykorzystać je do poprawienia atmosfery w małżeńskiej alkowie. Wystarczy ten przykład. Jeden z partnerów ma większy temperament, chce kochać się częściej, ale drugi uważa to za niepotrzebne zawracanie głowy. Co doradziłby im Adam Smith? Pewnie coś w tym stylu: skoro dla jednego z partnerów seks wiąże się ze zbyt dużymi nakładami sił lub czasu, trzeba sprawić, by coitus kosztował trochę mniej. Osiągamy to poprzez skrócenie gry wstępnej lub dobór bardziej energooszczędnej pozycji. Za spadkiem kosztu erotycznego spełnienia pójdzie wzrost częstotliwości. Słowem: i wilk syty, i owca cała.
Reklama
Sprawy seksu nie ograniczają się dla ekonomistów wyłącznie do wymiany towarowej. Zdaniem Catherine Hakim, socjolożki z LS Erotyka przydaje się też w pracy. W najnowszej książce „Honey Money” badaczka dowodzi, że wszystkie dotychczasowe próby zrozumienia, jak funkcjonuje gospodarka, trzeba włożyć między bajki. Dlaczego? Dotychczas biznesowy czy zawodowy sukces uważano raczej za kombinację dostępnych środków pieniężnych (kapitał ekonomiczny), inteligencji (kapitał ludzki) oraz kontaktów (kapitał społeczny). Nie brano pod uwagę potęgi kapitału erotycznego.
Tymczasem kapitał erotyczny rzeczywiście istnieje i działa. Niejedno badanie pokazało, że ładniejszym jest łatwiej osiągnąć sukces w życiu zawodowym. „Skończmy więc z iluzją i doceńmy go” – przekonuje Hakim. Zwłaszcza że seksapil to nie tylko nierówno podzielony między ludzi dar niebios w postaci wrodzonej urody. To także tężyzna fizyczna, gust i elegancja, a więc rzeczy, na które – podobnie jak na edukację czy kontakty – można i trzeba zapracować.
Im głębiej wchodzimy w gąszcz relacji seksu i ekonomii, tym bardziej stają się one pogmatwane. Szkocka badaczka Heather Brown przebadała wpływ otyłości (oznaczającej zazwyczaj niższą atrakcyjność) na zarobki osób o podobnym doświadczeniu i wykształceniu. Zauważyła zaskakującą korelację. Rynek karze cięższych i mniej seksownych tylko w dwóch wypadkach: gdy są samotnymi mężczyznami lub zamężnymi kobietami. Ale już wśród żonatych mężczyzn i samotnych kobiet zarobki rosną razem z każdym dodatkowym punktem na skali BMI. Dlaczego?
Wyjaśnienie znów kryje się w prawach podaży i popytu na najbardziej konkurencyjnym z rynków, czyli rynku matrymonialnym. O ile w przypadku mężczyzn tusza nie przeszkadza w zawarciu małżeństwa, o tyle dla kobiet to najczęstsza przyczyna samotności. Dlatego – jak dowodzi Brown – puszyste samotne kobiety, wiedząc, że nie mają szans na męża, koncentrują się na pracy, osiągając w niej lepsze wyniki. Otyli mężczyźni odwrotnie – w pracy dają z siebie wszystko dopiero wtedy, gdy są żonaci. Chcą bowiem wyższą pensją zrekompensować swojej partnerce, że nie wyglądają jak Leonardo DiCaprio.